Drzwi
otworzyła nam pewna staruszka. Poprawiła swoje okulary, które i tak po chwili
znów spadły na czubek jej nosa.
- Przywitaj
się. - mruknęłam, dając kuksańca w bok Jackowi. Chłopak chyba zapomniał języka w
gębie. Skrzywił się i spojrzał na mnie z wyrzutem, masując obolałe
miejsce. Szybko się jednak ogarnął.
- Dzień
dobry. My... - zająknął się - To znaczy ja... Przyszedłem do Jamiego. Jest może
w domu?
Ledwo
powstrzymałam się od śmiechu. Wymsknął mi się tylko cichy chichot. Mróz spiorunował
mnie za to wzrokiem.
- Tak -
odezwała się...