25 grudnia 2015

Wesołych Świąt!


Chciałabym życzyć Wam zdrowych i pogodnych
Świąt Bożego Narodzenia.
Dużo zdrowia, radości z dnia codziennego, 
wielu doskonałych pomysłów, 
niech czas spędzony w gronie najbliższych będzie tym najwspanialszym, 
a prezenty pod choinkami niech będą spełnieniem Waszych marzeń!


Na deser, mały art z Jackiem :)

(Art nie należy do mnie)



Oraz mój art z Sorrow'em, dekorującym choinkę :3




Jeszcze raz, Wesołych Świąt :)

Ann Varcon

22 grudnia 2015

Rozdział XXXVIII Przeszłość

Raphael


W lepszym już humorze wkroczyłem do wnętrza klatki schodowej w moim wieżowcu. Jednakże nie zamierzałem tak łatwo odpuścić. To nie byłoby w moim stylu. Jakim byłbym hakerem, jeśli odpuszczałbym przy pierwszej nieudanej próbie?
Odczekałem chwilę i ponownie wyjrzałem na zewnątrz. Szli prosto przed siebie, nie odwracali się. Miałem ochotę się zaśmiać. Czy to naprawdę mogło by nie być już prostsze?
Byłem cholernie ciekawy dokąd zmierzają, bo w bajeczkę o ciotce jakoś nie chciało mi się wierzyć. Mimo to, nie mogłem przecież okazać wtedy, że nie wiem iż nie powiedzieli mi całej prawdy. Skradałem się najciszej jak tylko było to możliwe. Ciemności, w których się ukrywałem nie przeszkadzały mi w śledzeniu trójki przyjaciół. Od kiedy tylko pamiętałem, doskonale widziałem w mroku. W półmroku już gorzej, ale to teraz bez znaczenia. Nigdy nie musiałem używać latarki, gdyż ona tylko rozpraszała mój wzrok.
Teraz moja umiejętność pozwalała mi nie stracić z oczu Ann, Jacka i Jamiego. Udali się właśnie w kompletnie nieoświetlone miejsce. Szybko je rozpoznałem. To był mały plac zabaw przed spółdzielnią. Znajdowały się tu trzy pary huśtawek, piaskownica, ławki do siedzenia i coś co od zawsze z przyjaciółmi zwykliśmy nazywać „autobusem”. Na samym jego początku była prostopadle ustawiona do drugiej ławeczka z kierownicą. Dłuższa część z kolei była podzielona na dwie części.
Cała trójka ustawiła się za placykiem, na otwartej przestrzeni, z której do osiedlowej drogi było może z 50 metrów, a zasłaniały ją dwie potężne wierzby płaczące.
Podejrzewałem, iż byli pewni, że nikt ich nie widzi. Nawet się nie rozglądali... W jakim oni żyli błędnym przekonaniu. Póki co wolałem się jednak nie ujawniać.
Nagle stało się coś nienormalnego, dziwnego... Z trudem powstrzymałem się od odwrotu i zwykłej ucieczki. Prędko skryłem się za dwoma masywnymi modrzewiami i kilkoma krzakami, rosnących na skraju placyku.
Na około Ann pojawiła się zielona mgiełka. Gdy całkowicie ją otoczyła, postać dziewczyny zaczęła się zmieniać. Dokładnie nie widziałem, ale przemieniała się w coś nieludzkiego. Gdy w końcu tajemniczy obłok opadł, moim oczom ukazała się sylwetka smoka o czarnych łuskach, zielonych i pobłyskujących ślepiach oraz pokaźnej wielkości parze błoniastych skrzydeł.
Zakryłem usta ręką, by nie wydać żadnego niechcianego odgłosu, który z pewnością zwróciłby uwagę gada.
- Lecimy od razu? - spytał nagle Jack i to tonem, jakby martwił się o bestię - Możemy przecież zaczekać...
- Dam radę - odrzekł smok, a jego głos choć lekko zmieniony, aż nadto był mi znajomy. Przez myśl przemknął mi wpierw obraz Ann, a zaraz potem smoka. Czy ja właśnie trafiłem do jakiejś gry? A może to wszystko mi się śni?
- Po za tym - kontynuowała - Odpocznę w domu. W Burgess jest teraz dzień więc powinno być w porządku. Dotrzemy tam przed południem - dodała, a Jack i Jamie wskoczyli jej na grzbiet. Bez uprzedzenia, smoczyca rozpędziła się i mocno odbiła się od ziemi, rozkładając skrzydła i wznosząc się w powietrze.
Nie... Nie mogłem uwierzyć w to co widzę! Ona jakby nigdy nic zmieniła się w smoka! I teraz tak po prostu sobie poleciała? Czemu od razu nie mogli mi o tym powiedzieć? Nie zamierzam tego tak zostawić. Muszę za wszelką cenę dostać się do Burgess i wyjaśnić sobie z nimi parę spraw. Przerwę świąteczną mam, moich rodziców także nie ma... a przy tym zostawili mi spory zapas gotówki na czas, gdy jestem sam czyli z jakiś miesiąc. Tak, wyjechali w sprawach służbowych na miesiąc, a mnie zostawili. Przyzwyczaiłem się już do tego. Kolejne święta bez nich. Zresztą, mniejsza o nich, ważne że powinienem mieć wystarczającą ilość pieniędzy na samolot. Wizę mam, w końcu kiedyś mieszkałem w Stanach Zjednoczonych. A choć w Burgess nie ma lotniska to w oddalonym o kilkanaście kilometrów mieście już jest. Stamtąd wezmę po prostu jakiś transport i pojadę do domu Jamiego. Na pewno go tam znajdę.
Jedyne czego się tylko obawiam to zbliżająca się pełnia. Zawsze czuję się wtedy jakoś nie swojo... Ale to nie ma znaczenia, muszę wyjaśnić z tą trójką parę istotnych spraw.



~*~



Ann


Ostatkiem sił wylądowałam przed domem. Powinnam była zrezygnować z tej wyprawy i zwyczajnie odpocząć. Głupia duma i pewność siebie... Chłopaki zeskoczyli mi z grzbietu, podczas gdy ja powróciłam do ludzkiej postaci. Kolana ugięły się pod mną i upadłam na zimny śnieg.
- Więcej nie - jęknęłam stłumionym głosem, gdyż twarz miałam wciśniętą w biały puch. W sumie takie leżenie było nawet przyjemne. Śnieg doskonale schładzał zgrzane ciało, za co byłam wdzięczna.
- Nie chcę nic mówić, ale to co zaraz zobaczysz nie poprawi ci humoru - rzekł cicho Jamie. Uniosłam lekko głowę ponad ziemie i spojrzałam w miejsce wskazywane przez szatyna. Widok zmroził mi krew w żyłach.
Zerwałam się natychmiast na równe nogi, by po chwili prawie nie upaść z niedowierzania. Tym razem Jack chwycił mnie za rękę i pomógł utrzymać równowagę.
- Mój dom...? - szepnęłam zdruzgotana. Nie zauważyłam tego podczas lądowania.
Drzwi wejściowe zostały wyrwane z zawiasów, a do tego połamane. Okna powybijane, wszędzie jak okiem sięgnąć leżały fragmenty szkła. Na elewacji, resztkach okiennic, drewnianych elementów widać było ślady po pazurach. Nie musiałam zgadywać, domyślać się. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego do kogo one należały.
Ostrożnie przekroczyłam próg dworku. Podejrzewałam, że w środku będzie jeszcze gorzej. Niestety nie pomyliłam się. Wnętrze było zdewastowane. Trud jaki z Agey włożyłyśmy w ten budynek w jednej chwili został zrujnowany. Jack, który nadal pomagał  mi iść, podniósł swą laskę i dotknął nią jakiegoś przedmiotu leżącego na ziemi. Po bliższym przyjrzeniu, zorientowałam się, iż były to resztki telewizora.
- Nawet tego nie oszczędzili? - jęknęłam głośno.
- Wszystko co miałyście... zostało zniszczone. - zauważył smętnie, lecz niezbyt odkrywczo Jamie.
- I pomyśleć, że za tym stoi...
- Luke! - syknęłam, przerywając Mrozowi. W moich oczach zapłonął płomień żądzy zemsty - Niech go tylko dorwę!
Zacisnęłam dłoń w pięść, wbijając samej sobie pazury w skórę, aż do krwi. Pojedyncza  jej strużka spłynęła po placach i skapnęła na podłogę.
- Nie powinniśmy tu teraz zostać - stwierdził Jamie - Pójdźmy do mnie, tam będziemy bezpieczni.
Spuściłam wzrok.
- Nie czuję się na siłach... - szepnęłam niewyraźnie, zła na własną bezsilność - Jeśli znów polecę, mogę paść z wycieńczenia...
- Nam też przyda się chwila spokoju - odparł Jamie - Jeśli trzeba, przeczekamy.
- Dzięki - szepnęłam, uśmiechając się słabo - S
próbujcie jakoś zamknąć te drzwi, a ja rozpalę w kominku.
Chłopaki spojrzeli po sobie niepewnie. Jack puścił moją rękę.
- Dworek jest w opłakanym stanie - dodałam - Ale może to da nam więcej ciepła. Teraz równie dobrze możemy zamarznąć - uśmiechnęłam się słabo do Mroza.
Następnie wzrok skierowałam ku kominkowi. Jako jedyny chyba przetrwał rozróbę zmiennokształtnych. Drewno także leżało nietknięte. Jak najszybciej chciałam napalić. Pomimo, iż byłam zmiennokształtnym duchem, odczuwałam zimno jak każda inna istota. Choć w przeciwieństwie do innych, dla stworzeń mojego pokroju potrzeba znacznie większego mrozu bym zamarzła na śmierć.
- Za jakiś czas będziemy mogli wyruszyć - mruknęłam do chłopaków. - Regeneracja potrwa kilka godzin, ale przed nocą powinno się udać... - dodałam ciszej.
- Weź przestań - odezwał się Jack - Zrobiłaś już wystarczająco dużo - Podszedł do mnie i objął mnie ramieniem, gdy rozpalałam kominek.
- Właśnie - podchwycił Jamie - Daj się innym wykazać. Póki co wszystko starasz się brać na siebie. To cię w końcu wykończy.
W tym momencie osłupiałam. Słowa szatyna... Naprawdę tak było?
- Po za tym - kontynuował - Jest jeszcze inny sposób na dostanie się do mnie.
- Kiedy lot jest...
- Bezpieczniejszy? - spytał brunet, przerywając mi - W przypadku bandy Luke’a to bez znaczenia, wiesz o tym najlepiej.
- Ta, zmiennokształtni - warknęłam złowrogo na samą myśl o tych istotach.
- Ty też potrafisz przyjmować różne postacie. Jesteście pod tym względem podobni - dodał Jamie.
- Jesteśmy odmiennymi gatunkami - odrzekłam powoli.
- Jest w tym jeszcze różnica...? - mruknął niewyraźnie Jack.
- I to istotna - prychnęłam złowrogo, choć wiedziałam że chłopak nie miał nic złego na myśli - Zmiennokształtne duchy nie są widoczne dla ludzi w przeciwieństwie do samych zmiennokształtnych. Stanowią oni poważne zagrożenie, są nieprzewidywalni, swoją mocą mogą wywołać ogólnoświatową panikę, a jakby tego było mało to zdecydowali się na dość dotkliwy atak na nas. Trudno przewidzieć co zrobią dalej.
- Właśnie to mnie w nich denerwuje - dodał Jamie - Nie rozumiem powodów, dla których atakują.
- A bo ty jeden. Nie rozumiem czemu Luke tak bardzo się na ciebie uwziął - spojrzałam na Jacka.
- Pamiętając, że Luke może nie być jego prawdziwym imieniem - sprostował Mróz - Za czasów mojego normalnego życia, miałem przyjaciela o tym samym imieniu i wyglądzie, ale... Luke, którego ja pamiętałem nie był kimś takim jak ten zmiennokształtny.
- Zakładamy, że Luke nimi dowodzi, tak? - wtrącił Jamie - Gdy ruszyłem na poszukiwania twojej laski, napotkałem dwa wilki; Secre i Rippera. Ostrzegły mnie wtedy przed kontynuowaniem wyprawy, po czym nie zatrzymując mnie dalej, oddalili się. Słyszałem strzępki ich rozmów. Mówili o jakimś Blood’zie...? Wyglądało, że to był właśnie przywódca. Tak więc wydaje mi się, że Luke i Blood to jedna i ta sama osoba.
- Chwila, powiedziałeś „Blood”? - spytał zdezorientowany Jack.
- Kojarzysz to imię? - spytałam.
- Jak przez mgłę... - szepnął, po czym złapał się za głowę - Był tak jakby adoptowany, nie do końca pamiętam. Jego przybrani rodzice znaleźli go na skraju lasu, porzuconego. Nawet się przyjaźniliśmy. On, ja i Luke. Tworzyliśmy zgraną paczkę, ale coś się stało... Nie wiem co dokładnie, jednak po tym ja i Luke znienawidziliśmy Blood’a, który jakiś czas potem zaginął. Aż do tamtego wypadku na stawie, nigdy już go nie zobaczyłem...
- Cholera! - zaklęłam, waląc się otwartą dłonią w twarz - Jeśli to byłby rzeczywiście on, to połowa się zaczyna wyjaśniać. Teraz wiemy czemu trafiło na ciebie.
- Skąd wiedział, że Jack Mróz to ten sam Jack Overland, którego pamiętał z czasów kolonialnych? - spytał Jamie.
- Dobre pytanie... - odparłam - Choć to skąd to wiedział nie jest teraz ważne. Pytanie czemu chce cię dopaść. Co się wtedy zdarzyło? - spytałam.
- Nie wiem - brunet pokręcił głową - Mam pustkę w tym momencie. Po za tym, co z Mrokiem? To w końcu on to wszystko zapoczątkował.
- Równie dobrze mogliby się dogadać z Blood’em. W końcu mają ten sam cel. Obaj mają coś do ciebie. - wzruszyłam ramionami - I tak to wszystko jest na razie hipotezą.
- Nieźle się to układa - mruknął Jack - Nie dość, że nie pamiętam zbyt wiele z bycia strażnikiem to jeszcze jakiś dwóch próbuje mnie zabić.
- Życie - stwierdził Bennet - Zastanawia mnie jeden fakt. Z tego wszystkiego wynika, że Blood od początku musiałby być zmiennokształtnym, no nie? Jack, nie zorientowałeś się? - spytał.
- Raczej bym zapamiętał, gdyby Blood zmienił się na moich oczach w wilka - odrzekł Mróz
- Został znaleziony jako dziecko, tak? - zapytałam - Może jeszcze wtedy nie wiedział jak używać swojej mocy? Albo wcześniej został porzucony, przez inną ludzką rodzinę, której pokazał moc? I ta poprzednia rodzina, porzucając go z powodu tego kim jest, wryła mu w psychikę, że nie powinien nikomu pokazywać mocy?
- A jego prawdziwi rodzice? - zauważył Jack - Przecież to bez sensu, czemu mieliby go porzucać skoro był jednym z nich?
- Zmiennokształtni żyją po części jak zwierzęta - wytłumaczyłam - Coś się musiało wydarzyć, jeszcze tylko nie potrafię stwierdzić co...
- Mówisz, że jak zwierzęta? - zamyślił się Jamie, po czym pokręcił głową - Zresztą, nie wiem. Moim zdaniem powinniśmy zająć się odczytaniem księgi. Mamy coraz mniej czasu.
Westchnęłam ciężko. Miał racje. Jack podał mi moją torbę, którą wcześniej mu powierzyłam. Z niej wyciągnęłam starą i dość grubą księgę.
- Obym się nie pomyliła... - szepnęłam jakby do siebie, a po chwili otworzyłam ją na spisie treści, który tak jak inne strony był bardzo ubogi w ozdoby. Było to o tyle dziwne, ponieważ w średniowieczu przyozdabianie stron i robienie wymyślnych inicjałów było wręcz w modzie. Przejechałam palcem po kolejnych tytułach rozdziałów, aż w końcu trafiłam na ten jedyny pożądany.
- Spiritus Lunae - wypowiedziałam łacińskie słowa - Duch Księżyca - sprostowałam, widząc miny chłopaków.
- Cała książka jest po łacinie? - spytał Jamie.
- Ku naszemu nieszczęściu, tak - odparłam - Do tego nie za wiele pamiętam z tego języka... Nigdy nie szedł mi on za dobrze. - dodałam.
Przerzuciłam kartki na stronę, gdzie zaczynał się rozdział o Duchu Księżyca. Było tu sporo tekstu, z którego niewiele rozumiałam.
- To jaki był ten twój inny sposób na dostanie się do ciebie? - zapytałam.
- Sposób banalny - mruknął chłopak - Zamówimy po prostu taxi!
- Żartujesz, prawda? - spytałam zbita z tropu.
- Ani trochę. Zresztą, czy masz może lepszą propozycję?
Postanowiłam to przemilczeć.
- Niech ci będzie - prychnęłam - Ale wpierw muszę odpocząć. Potem załatwiaj sobie ten transport...

Po tych słowach dorzuciłam do kominka kolejny kawałek drewna.


----------------
Od Autorki:
Szczerze to już myślałam, że wgl. nie wstawię tego rozdziału przed świętami. Ostatnimi czasami zajęta byłam zupełnie innymi sprawami. Nie wstawiałam nic nawet na moją stronę z rysunkami na fb.
W każdym razie, nowy rozdział jest już przed wami. Zmieniłam też wczoraj szablon bloga i dodałam świąteczne piosenki, które na pewno każdy z was zna. Dla mnie są one klasyką na święta(jedna z nich słuchałam kiedyś na kasecie, wśród różnych innych piosenek zimowych)
W tym roku już na pewno nic więcej nie dodam. Mam sporo innych zajęć. Choć coś ze świętami na pewno dodam, choć może nie będzie to one-shot....
W każdym razie czekam na opinie dotyczące tego rozdziału.
Ankieta, którą szmat czasu temu dodawałam, pokazała mi, że chcecie by fragmenty w rozdziałach były podpisywane imieniem postaci, która akurat jest narratorem, bo lubię pisać z perspektywy różnych moich bohaterów. Zmiany, zaproponowane w ankiecie będę dodawać w najbliższym czasie. 
Za ewentualne błędy w tym rozdziale przepraszam. Postaram się jak najszybciej je poprawić.

Ogólnie też jako ciekawostkę dodam, iż wraz z Agey Willow, rozpoczęłyśmy prace nad nowym projektem dotyczącym nowego fanfiction na temat anime Bakugan, a dokładnie mamy zamiar utworzyć Bakugan New Generation 
Więcej informacji za jakiś czas. Kto wie, może w wakacje projekt ujrzy światło dzienne?

Do następnego, 
Ann Varcon

31 października 2015

Halloween One-Shot

Halloween

31 Października, godzina 3:30 w nocy



Dom pogrążony był w całkowitej ciemności i ciszy. Dziewczyna, jej smok oraz Jack Mróz spali spokojnie w swoich pokojach. Żadne z nich nie domyślało się co spotka ich dnia następnego...

Jedna istota, kochająca spokój i książki nie zamierzała tej nocy spać. Wręcz przeciwnie. Ona nie mogła sobie pozwolić na sen. Bynajmniej nie w Halloween…

Agey skradała się cicho po korytarzu. Choć wiedziała, że jej przyjaciele mają twardy sen, wolała uważać. Nie chciała by cokolwiek pokrzyżowało starannie przemyślany plan. Pokój czarnowłosej znajdował się na samym końcu korytarza na piętrze. Kilka dni wcześniej zakupione farby i różne inne elementy, niosła teraz ze sobą do pokoju smoka. Choć właściwie to pomieszczenie było teoretycznie przeznaczone dla ewentualnych gości. Wtem nagłe skrzypnięcie podłogi lekko rozproszyło dziewczynę. Rozejrzała się, uważnie nasłuchując. Powoli uspokajała bicie serca, jakby bała się, że ktoś ją przez to usłyszy. Co prawda nawet jeśli zachowałaby się głośno to i tak przyjaciele by się nie zorientowali. Kilka godzin wcześniej podała wszystkim środki nasenne. Tak więc nie obudziliby się bez względu na wszystko.

Wreszcie, Agey dotarła pod odpowiednie drzwi. Odłożyła farby na ziemie i delikatnie nacisnęła klamkę, aby po chwili wejść ze wszystkim do pokoju. Smok spał jak zabity i tylko ruchy jego klatki piersiowej wskazywały na to, że jeszcze żyje.
Czarnowłosa podeszła do bestii i rozłożyła wszystkie potrzebne elementy, w tym jedną szarą i dwie czarne puszki farby. Obok ułożyła trzy pędzle różnej wielkości. Gdy skończyła przygotowania, delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Zatarła ręce i ochoczo wzięła się do pracy…



31 Października, godzina 4:55 w nocy



Czarnowłosa najciszej jak tylko potrafiła, zamknęła za sobą drzwi. Pierwsza część planu została wykonana. Teraz wystarczyło tylko podmienić ciuchy Ann i Jacka.
Agey wiedziała, że zajmie jej to zaledwie kilkanaście minut. Mimo to nadal nie mogła sobie pozwolić na odpoczynek. Musiała się jeszcze sama przygotować…



31 Października, godzina 9:30 rano



Nagłe dzwonienie budzika, obudziło Ann. Lekko zła, że noc tak szybko minęła, odrzuciła kołdrę i wstała. Ledwo przytomna doczłapała się do szafy i wyjęła pierwsze lepsze ciuchy. Nie zastanawiała się nawet czemu na półkach brakuje ubrań. Nie wiele myśląc, dziewczyna ruszyła w kierunku łazienki, do której jako jedyna miała dostęp z własnego pokoju.
Zamknęła drzwi i zaczęła się przebierać. Gdy skończyła, rozczesała włosy i przemyła twarz wodą. Szybko wytarła ją ręcznikiem, oddaliła się nieco od umywalki i spojrzała w lustro, aby się obejrzeć.
Zaniemówiła z wrażenia, gdy zorientowała się, co się stało...



31 Października, godzina 9:50 rano



Ann, Jack i Sorrow zupełnie jakby się umówili, zbiegli do salonu. Szybkie spojrzenia po sobie upewniły ich w tym, kto stał za tym idiotycznym żartem.
- Pamiętacie coś z wczorajszego wieczora? - spytała dziewczyna, nie mogąc uwierzyć w to co się stało. Mróz i smok pokręcili głowami.
- Pustka. - odparli niemal jednocześnie.

Ann nie mogła uwierzyć w to, że dobrowolnie założyła te ciuchy. Chociaż i tak nie miała wyjścia, bo reszta jej ubrań  w tajemniczy sposób zniknęła. Miała na sobie czarną sukienkę z dużym dekoltem, czarne podkolanówki do połowy uda i tegoż samego koloru buty na koturnach. W dodatku jej długie, proste włosy zostały przefarbowane na różowo czyli kolor, który bez mała nienawidziła. Tylko jedna postać, za którą została przebrana, przychodziła jej do głowy. Ann miała na sobie cosplay Yuno Gasai, sadystki, psychopatki. Brakowało tylko wszechobecnej krwi oraz jakiegokolwiek rodzaju ostrza.

Jack był totalnie komicznie przebrany, a to dlatego, że miał na sobie cosplay Czkawki z filmu „Jak wytresować smoka 2” Chłopak całkowicie nie mógł połapać się jak działa jego strój do latania. Wyciągnął płachty lotne, które rozciągały się od rąk do nóg, a także uruchomił tak zwany „ster”, znajdujący się na jego plecach, który przypominał grzebień na głowie pewnych gatunków smoków. Grube kozaki niby pasowały do stroju, ale mimo to wyglądały nieco dziwnie. Na prawym ramieniu znajdował się czerwony symbol, wyglądający jak głowa wikinga w hełmie. Natomiast na jego lewym śródręczu znajdowało się miejsce na krótki nóż, a na prawym notes z czystymi kartkami. Do tego wszystkiego, Jack miał jeszcze zabudowany hełm, przywodzący na myśl kask motocyklisty, który leżał teraz na podłodze obok chłopaka.
Najciekawiej było z Sorrowem. Smok był przebrany za... Szczerbatka. Co prawda jego budowa absolutnie nie pasowała do tej postaci, ale taki był czyjś wymysł.

Bestia została przemalowana na czarno z małymi szarymi odmianami będącymi uwypuklonymi łuskami na łapach i głowie. Tuż pod skrzydłami przy zadzie i na końcówce ogona zostały przyklejone dodatkowe płetwy ogonowe. Natomiast wzdłuż całego grzbietu i części ogona poprzyklejane zostały kolce grzbietowe. Na uszy i wypustki przy głowie Sorrowa zostały nałożone materiałowe nakładki, imitujące uszy Szczerbatka. W dodatku na grzbiecie smoka zostało umiejscowione niewielkie siodło.

Wyglądało na to, że żadne z przyjaciół nie było zadowolone z tych niecodziennych przebrań.
Nagle dziwny hałas zwrócił uwagę Ann. Obróciła się na pięcie i wtem została oblana zimną, czerwoną cieczą. Z ust zielonookiej dobyło się bezgłośne „co”. Dziewczyna przetarła twarz, by móc cokolwiek zobaczyć. Przed nią stała Agey, szczerząc białe kły. W rękach trzymała puste już wiadro. Sorrow i Jack niepewnie patrzyli na rozwój sytuacji.
- Czy tobie już całkiem rzuciło się na łeb?! - wybuchła Ann i z odrazą powąchała substancję, którą została oblana.

Wtem Sorrow zastrzygł uszami, a jego źrenice gwałtownie się zwęziły.
- Ten zapach... - szepnął i zaczął zbliżać się do zielonookiej. Ta z niepokojem popatrzyła na smoka.
- Sorrow...? - mruknęła, gdy zdała sobie sprawę z tego czym dostała. - Opanuj się! - krzyknęła do bestii i chcąc ją ocucić, uderzyła lekko stworzenie w głowę. Smok otrząsnął się i spojrzał przepraszająco na Ann. Ona tylko pogładziła go po głowie, wybaczając mu jego zachowanie.
W tym momencie spojrzała na Agey, wzrokiem żądnym mordu.
- Ty... - warknęła zielonooka, a czarnowłosa odpowiedziała jej kolejnym uśmiechem. Ona także była przebrana. Włosy miała zaczesane do tyłu na żel. Założyła czarną pelerynę wewnątrz której poprzyszywane były noże, toporki, sztylety i pewnie wiele innych ostrych przedmiotów, a do tego miała jeszcze zawieszone przy pasie dwie buteleczki z dziwną substancją. Całkowicie czarny strój czyli jeansowe spodnie, buty i bluzka dopełniały stroju wraz z białymi kłami.
- Przecież dziś Halloween! - zawołała entuzjastycznie Agey.
- Czemuś oblała mnie krwią?!! I co to za ciuchy?! - warknęła zielonooka, nie zważając na słowa przyjaciółki.
- Dziś jesteś Yuno Gasai! - odparła czarnowłosa - Jack jest Czkawką, a Sorrow Szczerbatkiem! - dodała.
- Do tego sami doszliśmy. - mruknęła Ann, spoglądając na chłopaków - Tylko po co, ja się pytam?!
- Idziemy tej nocy na miasto! - zarządziła Agey, a w tym momencie „Yuno”, kompletnie nad sobą nie panując, skoczyła na roześmianą przyjaciółkę i przygwoździła ją do ziemi.
- Ogarnij się! - warknęła zielonooka - Oddawaj nasze ciuchy i daj sobie spokój!
- Zapomnij -mruknęła czarnowłosa - Po za tym, chyba masz ochotę na darmowe słodycze?
Ann poluźniła nieco uścisk i popatrzyła z góry na czerwonooką.
- Może i mam. - przyznała niechętnie.
- A wy nie macie ochoty? - zwróciła się Agey do Jacka i Sorrowa. Chłopaki spojrzeli po sobie i także przyznali rację wampirzycy. - Więc w czym problem? Idziemy na miasto! - zawołała czarnowłosa.
- Chwila - przerwał jej Jack - A co z ludźmi? Wydawało mi się, że oni nie potrafią widzieć istot magicznych...
- Magia Halloween... - mruknęła Ann - Tego dnia, granice dwóch światów zacierają się. Po za tym większość magicznych stworzeń, ludzie mogą zobaczyć.
- Właśnie! - przyznała Agey, wciąż będąc pod wpływem głupawki. - Wieczorem idziemy na miasto!
Reszta spojrzała po sobie niezbyt pewnie. Wiedzieli jednak, że nie mają szans.



31 Października, godzina 19:20



- Jest już chyba wystarczająco ciemno. - mruknęła znudzona wampirzyca, wyglądając przez okno. Nie mogła się doczekać wyjścia.
- Czy jeśli wyjdziemy to przestaniesz marudzić? - spytała zielonooka, czyszcząc znalezioną w domu katanę. Dziewczyna nadal była we krwi, ponieważ jej przyjaciółka stwierdziła, że tak będzie lepiej. Dla Sorrowa oznaczało to walkę z samym sobą, gdyż smok dostawał świra, wyczuwając tę substancję.
- Tak, tak, tak! - zawołała czarnowłosa na myśl o wyjściu. Przyjaciele głośno westchnęli po czym zrezygnowani, udali się do wyjścia.



31 Października, godzina 19:50



W Burgess Halloween właśnie się rozpoczęło. Dzieciaki biegały po okolicy w przebraniach najróżniejszych potworów i postaci z bajek. Przed domami zostały ustawione dynie, w których wnętrzach paliły się świeczki. Na bezchmurnym niebie widać było księżyc w pełni. Wszystko razem tworzyło niepowtarzalny klimat.
- Idziemy po Jamiego? - zapytała Agey - Jesteśmy blisko jego domu...
- Chyba nie musimy. - przerwała przyjaciółce, Ann. Dziewczyna miała rację. Bennet i jego siostra właśnie podchodzili do kolejnego domu.
- Wystraszymy ich? - zapytała z nadzieją czarnowłosa.
- Bez względu na to co powiem to i tak zrobisz wszystko po swojemu, prawda? - zielonooka popatrzyła na wampirzycę. Odpowiedziała ona uśmiechem i zaraz po tym zniknęła.
- Już boję się pomyśleć co zrobi. - pokręcił głową Jack.
- A tak w ogóle to nie powinieneś dosiąść Sorrowa? - spytała nagle Ann, spoglądając na księżyc.
- Że co?! - wykrzyknęli niemal jednocześnie, mierząc morderczym wzrokiem zmiennokształtną.
- Ty - dziewczyna wskazała na bestię - Jesteś Szczerbatkiem, smokiem Czkawki. To oznacza, że Jack jako smoczy jeździec - Tym razem wskazała na chłopaka - powinien dosiąść swego smoka.
Chłopaki popatrzyli po sobie.
- Coś w tym jest... - stwierdził Jack - W sumie masz w końcu siodło.
- Dziś Halloween... - dodała bestia.
- Zróbcie to dla dzieciaków. - mruknęła Ann.
- A co, czy tobie udzieliła się głupawka Agey? - spytał Mróz.
- Jest chyba pełnia... nie? - zachichotała nagle zielonooka.
- Ty, może tu jakieś chemikalia się wylały? - szepnął Sorrow do chłopaka.
- Cholera wie... - odpowiedział mu brunet.


Wtem rozległ się krzyk. Jack znał go, choć nie za bardzo kojarzył do kogo należał. Dziewczyna nadal zahipnotyzowana patrzyła na srebrną tarczę księżyca.
- Zróbmy mały numer.- zaproponował smok z istnie szatańskim uśmiechem na pysku - Wskakuj na mój grzbiet.
Jack popatrzył na niego, podejrzewając podstęp. Jeszcze raz rzucił spojrzenie w stronę domostw i dosiadł Sorrowa. W tym samym momencie do trójki przyjaciół podbiegł wystraszony Jamie.
- Jack... - mruknął zdyszany - Ratuj... - dodał podnosząc wreszcie głowę i zdębiał - Czkawka i Szczerbatek?! - szepnął zdezorientowany.
- E, nawet poznał. - powiedział Jack do Sorrowa.
- A gdzie Ann...? - odwrócił głowę w stronę zielonookiej i ponownie znieruchomiał - O cholre, Yuno Gasai we własnej osobie?! - zaklął szatyn, po czym zemdlał.



31 Października, godzina 20:07



- Ej, ocknij się! - warknęła zielonooka i uderzyła szatyna w policzek. Ten ocknął się nagle ni stąd ni zowąd. Chłopak spojrzał na dziewczynę i wyglądał tak, jakby zaraz znów miał zemdleć. Jednak w tym momencie wkroczył Jack, który zdążył już zeskoczyć z grzbietu bestii.
- Daj spokój Jamie. To nie Yuno, a Ann.
- Jack? - wymamrotał Bennet, wyraźnie rozpoznając głos przyjaciela i wtem przytulił bruneta. Reszta wybałuszyła na nich oczy, nie mogąc uwierzyć w to co widzą.
- Hej, stary, upadając za mocno uderzyłeś się w głowę? - spytał zmieszany Mróz, rozkładając ręce na boki.
- Co?! - krzyknął nagle szatyn, szybko odsuwając się od chłopaka - Ja... ten... Ja nie chciałem... - spuścił głowę - Zabij mnie - mruknął na koniec.
- Okey... - odparł zdezorientowany brunet - Zapomnijmy, że coś takiego miało miejsce.
Jamie kiwnął głową zażenowany i wstał z ziemi.
- Skończyliście już? - spytała już poważnie Ann. Chłopaki popatrzyli na nią.
- Zapomnij o tym co się wydarzyło - mruknął do niej szatyn.
- Ta - zielonooka machnęła lekceważąco ręką - Widziałeś gdzieś Agey?
- Gdzieś tam zbierała cuksy - chłopak wskazał pobliski dom - Tam mnie wystraszyła... Zresztą jak i innych - dodał.
- W takim razie idziemy - zdecydowała nagle Ann. Sorrow, Jamie i Jack spojrzeli nie pewnie po sobie. Cała trójka zastanawiała się co się dziś dzieje. Gdy dziewczyna nieco się oddaliła, odezwał się Mróz.
- Nie kumam nic z tego...
- To chyba pełnia tak na wszystkich działa - mruknął smok, wskazując łbem na księżyc.



31 Października, godzina 20:30



Chyba nikt nie przypuszczał jak dużo może zdarzyć się w przeciągu kilkunastu minut.
Agey ukradkiem ukradła paru dzieciakom cukierki. W odwecie Ann, próbując ją powstrzymać przed kolejnymi kradzieżami, o mały włos nie wpadła pod samochód. Kierowca pojazdu ledwo uniknął wpierw zderzenia z dziewczyną, a potem z drzewem, rosnącym między chodnikiem, a ulicą. Jack, znów siedząc na grzbiecie smoka, zaciekawił grupkę smoczych fanów. Dzieci początkowo sądziły, że gad nie jest prawdziwy... ale tylko do momentu, w którym Sorrow nie zionął ogniem, prawie nie spalając włosów Mroza. Po tym, dzieciaki uciekły z piskiem. Może to i lepiej.

Od tego momentu, nikt nie odważył się podejść do czwórki przyjaciół, którzy już chyba się ogarnęli. Niestety to trwało tylko do chwili, w której inna grupa, niezidentyfikowanych ludzi z pochodniami zmierzała w ich kierunku.

Ann, Agey, Jack, Jamie i Sorrow niepewnie spoglądali na przybyszy, gdy ci stanęli naprzeciwko. Dwóch z nich wyraźnie się odróżniało. Wyższy, stojący za przywódcą miał czarne, wilcze uszy oraz ogon. Na szyi nosił obroże z ćwiekami, a przy pasku od spodni przypięty miał pistolet na srebrnym łańcuchu, doczepionym także do jeansów. Broń wyglądała na prawdziwą. Lider tej nietypowej grupki, stanowczo wyróżniał się na tle innych. Jego strój przypominał ten jaki nosiła europejska szlachta w XVII w. Przy boku miał szable, a na głowie białą, francuską perukę. Jego krwisto czerwone oczy, błyszczały w ciemności.
Jack i Ann rozpoznali go.
- Luke? - spytał niepewnie Mróz.
- Czy kim ty tak naprawdę jesteś...? - dokończyła dziewczyna, spoglądając raz po raz, a to na dziwaka, a to na chłopaka o wilczych uszach.
- Zaiste, cóż za niespodziewane spotkanie - odrzekł z pogardą koleś z białą peruką.
- Nie no, to chyba już jakiś żart - mruknęła zielonooka z rozbawieniem.
- Przepraszam za brata... - odezwał się szybko czarnowłosy - Czasem mu odwala... - dodał i jakby ukradkiem się uśmiechnął.
- Hej! - przerwał Luke - Czy to nie ty czasem poleciłeś mi, abym tak się przebrał i rozmawiał?
- Ktoś tu dał się chyba zrobić w konia! - wybuchnęła śmiechem Agey.
- Co ty, Halloween nie znasz? - dodał Jamie, a w tym momencie rozwścieczony Luke wyciągnął szablę, a jej końcówka zatrzymała się tuż przed nosem Bennete, który wygiął się niemożliwie do tyłu.
- Jak śmiesz! - warknął czerwonooki. Jego twarz zdawała się być czerwieńsza od oczu.
- Spokojnie - mruknął łagodząco Jack - Może z łaski swojej nie pozabijamy się teraz, co?
Luke popatrzył na niego złowrogo, a następnie opuścił szable. Jamie odetchnął z ulgą.
- Ale jesteśmy chyba wrogami, nie? - powiedział ktoś z bandy zmiennokształtnych.
- Mamy Halloween, może rozejm jakiś? - zaproponował Jamie.
- Co o tym sądzisz, Shadow? - spytał czerwonooki, spoglądając na czarnowłosego, gdy wtem zorientował się, że jego tam nie ma - Co do...? - zdziwił się. Spojrzał znów na czwórkę przyjaciół i oniemiał. Shadow siedział na ziemi u boku Agey. Nie miał na sobie koszulki, a jedynie spodnie, buty i obroże na szyi, do której przypięta była smycz trzymana przez dziewczynę.
- Nie gap się tak! - warknęła - Ma uszy, ogon i od teraz jest moim pieskiem! - zawoła i przytuliła się do swojej „zabawki”
- Dałeś zrobić z siebie kundla? - spytał z niedowierzaniem blondyn.
- Ona... jest... - zająknął się i przełknął głośno ślinę, po czym dodał cicho - To psychopatka. Nie mam zamiaru zginąć.


Sytuacja z sekundy na sekundę zdawała się być coraz dziwniejsza. Luke pokręcił głową z dezaprobatą.
- Straciłem brata... - prychnął niezadowolony - Chętnie bym cię zabił - dodał, patrząc na czarnowłosą.
- Też cię lubię! - uśmiechnęła się Agey w odwecie.


Wtem zawyła policyjna syrena. Wszyscy odwrócili się w kierunku dźwięku. Zdębieli, gdy na horyzoncie zabłysnęły światła pojazdów.
- Cholera... - zaklął Shadow. Wyglądało na to, że komuś nie spodobały się kradzieże czarnowłosej, a także całościowe wybryki. Pewnie jakiś rodzic się wnerwił...
- Nie żeby coś, ale chyba powinniśmy wiać - zaproponował Jack. Zanim czwórka przyjaciół zdążyła się zorientować, zmiennokształtni już się ewakuowali.
Smok szybko postanowił wznieść się w powietrze, ale światła i odgłosy wystrzałów spowodowały, iż szybko spadł na ziemię.
- Sorrow! - krzyknęła Ann. Gad próbował uciekać, ale został osaczony. Wiedział, że nie może zaatakować ludzi więc dał się złapać.
- Uciekajcie! - to były ostatnie słowa Mroza nim został skuty. Jednakże Ann stała jak wryta w ziemię. Ją także po chwili złapali i zabrali katanę.
Jedynie Agey ze swoim „pieskiem” zdążyli uciec. Dobrym pytaniem było tylko dokąd... Jamie stał z boku i z daleka obserwował zajście. Wiedział, że lepiej będzie się nie wtrącać. Przecież oni i tak niedługo znów będą niewidoczni i szybko uda im się uciec.



31 Października, godzina 23:59



- Zdecydowanie za długo tu siedzimy - mruknął Sorrow
- Nie jęcz mi tu znowu - prychnął Jack - Która godzina? - spytał dziewczynę, która bawiła się telefonem.
- Za minutę północ - odparła i odłożyła sprzęt na bok.
- Myślałem, że to potrwa wieki - westchnął Jack, wstając i przeciągając się - Agey miała farta, że zwiała.
- Taa... Czemu nie mogliśmy zwiać wcześniej - powiedział smok z wyrzutem.
- Bo dopiero po północy grancie między naszym, a ludzkim światem zacierają się - wzruszyła ramionami i jeszcze raz sprawdziła godzinę, po czym wstała - A teraz, gdy już ta godzina wybiła możemy spokojnie wiać.
Sorrow zaciekawiony podniósł łeb, wstał i podszedł do dziewczyny.
- Pośpiesz się - mruknął Jack.
- Nie będzie problemu - odrzekła, po czym wokół całej trójki pojawiła się zielonkawa mgła, niekiedy przypominająca zorzę. Nim minęła sekunda, wszyscy zniknęli z aresztu. Pozostało jedynie wykonać małą zemstę na zmiennokształtnych.



4 godziny później...



- No to nam się udało - zaśmiał się czerwonooki, po czym uwalił się na łóżku. Wracając znaleźli jakąś opuszczoną chałupę. Wystarczyło napalić w kominku i już.
- Mów za siebie, ledwo co zwiałem tej psychopatce - odrzekł zmęczony Shadow i także się położył.

Nagle po całym domu poniosło się echo pukania do drzwi. Zmiennokształtni popatrzyli po sobie zdziwieni, a po chwili obaj byli na dole przy wyjściu. Luke powoli i ostrożnie otworzył drzwi. Na zewnątrz nikogo nie było, lecz na ziemi leżała jakaś paczka. Shadow podniósł ją ostrożnie po czym otworzył.
- Ciastka? - zdziwił się czarnowłosy. Czerwonooki wziął jedno z nich i powąchał.
- Nie czuję trucizny, chyba są okey - mruknął Luke.
Nadal niepewnie, ale obaj zjedli po kilku. Przez chwilę nic się nie działo. Już mieli wejść z powrotem do chałupy, gdy nagle poczuli jakby ogień trawił ich gardła.
- Cholera! - zaklął Shadow - Jesteś tak tępy, że nie wyczułeś podstępu?! Przecież to chili!
- Mnie winisz?! - odwarknął - Ty też niczego nie wyczułeś!
Dalej wywiązała się regularna kłótnia, przerywana wiązankami przekleństw. Dziwne, że nie próbowali się zabić...



~*~



- Ha, nie wierzę! Dali się nabrać! - wybuchnął śmiechem Jack
- Trzeba przyznać, to był genialny pomysł - dodał Sorrow. Przyjaciele siedzieli schowani pomiędzy drzewami, zaspami śnieźnymi i krzakami.
- Nie zapomnijcie, że gdyby nie ja to byście nie wiedzieli gdzie są - prychnęła rozbawiona Agey, nie potrafiąc ukryć zadowolenia.
- Mają za swoje - mruknęła z uznaniem Ann dla dobrze wykonanej roboty.

- Najlepsze Halloween jakie w życiu miałem - powiedział Jack, po czym cała czwórka przybiła wzajemnie „piątkę”.



THE   END


Od Autorki: Trochę późno dodaję bo miałam zwariowany dzień, a wieczorem jeszcze problemy z netem xD No, ale już jest, One-Shot Halloweenowy :3

Co o nim powiecie? Zwariowany, nie? xD Dziękuję Agey Willow za pomoc w wymyślaniu tej historii <3 Razem zawsze stworzymy coś dziwnego xD To właśnie ona ma delikatny wpływ na tę historię :3

Tymczasem jeszcze mam dla Was dwie grafiki ^^ Przed wami Jack Mróz jako Czkawka oraz Sorrow jako Szczerbatek :>  



Ann jako Yuno i Agey jako wampira już niestety nie naszkicowałam :c

No, ale mam nadzieję, że One-Shot się podobał C:


Ann Varcon

26 października 2015

Rozdział XXXVII Więzi

- Coś długo nie wracają... - zauważył Raphael - Może się zgubili? W końcu nie znają tego miasta...
- Odpuść co? - odparłem znudzony i dopiłem resztkę kawy jaką zafundował mi przyjaciel - Po za tym Ann ma świetny zmysł orientacji. Pewnie za chwile tu będą...
- Łatwo powiedzieć - mruknął - Co z ciebie za rodzina dla niej, skoro zostawiasz ją samą ze swoim przyjacielem ze szkoły? - zarzucił mi.
- Wyluzuj - westchnąłem - Poszli tylko do toalet... - dodałem, odwracając wzrok w stronę szyby. Za nią był widok na ulicę. Śnieg sypał już bardzo mocno, ale ludzi nie ubywało, wciąż były ich tłumy. Kątem oka spojrzałem na Raphaela. Znając prawdę, trudno mi było go okłamywać. Choć jeszcze gorszy był fakt, iż czułem że coś jest nie tak... Dlaczego on w ogóle widzi Ann? Znałem chłopaka od kiedy byliśmy jeszcze dziećmi i po prostu... po prostu bym wiedział. Mieszkaliśmy koło siebie, a nasze mamy się przyjaźniły. Dałbym wiele by zrozumieć co się dzieje...


Historia Raphaela jest dość pokręcona. Gdy miał zaledwie rok, jego rodzice postanowili przeprowadzić się z Polski do Stanów Zjednoczonych. Wybrali wtedy Burgess. Od tamtego momentu staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Jednakże, gdy mieliśmy po siedem lat, jego rodzice postanowili znów wrócić do miejsca, gdzie żyli wcześniej. Wtedy nie rozumiałem, dlaczego tak musiało być. Byłem zły, ale razem z Raphaelem obiecaliśmy sobie, że bez względu na wszystko będziemy utrzymywać kontakt. Przyznam, że początkowo całkiem nieźle nam to wychodziło. Jak poznałem Jacka to trochę zaniedbałem tę obietnicę...
Nadal się porozumiewaliśmy, choć ciężko było z odmiennymi strefami czasowymi. Urządzaliśmy turnieje różnych gier internetowych jak chociażby LoL, bo obaj zawsze byliśmy fanami takich rozrywek. Podczas nich mogliśmy swobodnie popisać na czacie, a gry były odskocznią od normalnego, szarego życia. Raphael był nawet dość wysoko w rankingach, naprawdę dobrze mu to szło.
- Słuchaj... - spróbowałem zagadnąć od nowa - A jak w ogóle ci się tu mieszka...? Wiesz, ciekawi mnie jak to wypada w porównaniu do Burgess...
- Burgess to niewielkie miasto, w porównaniu z Łodzią oczywiście. - doparł brunet, opierając się o oparcie krzesła - Tu w centrum masz mnóstwo aut, korki w tygodniu, hałas. Ni i jak w każdym większym mieście, bezpiecznie w niektórych dzielnicach nie jest. Natomiast osiedle, na którym zamieszkałem jest wręcz przeciwnie. To istna oaza spokoju. Przeprowadziliśmy się tu, ponieważ mama zatęskniła za rodzinnym krajem. Ojcu chyba też się tu spodobało, a na razie nie ma mowy o ponownej przeprowadzce. Zresztą, mi także się tu podoba - zakończy i dopił swoją kawę.
- No tak... - odparłem, lekko zawiedziony. Zawsze myślałem, że Raphael kiedyś wróci do Burgess. Od momentu, w którym wyjechał nic nie było już takie samo. Nawet Jack... choć to właśnie dzięki strażnikowi poznałem nowy, niezwykły świat... Po prostu brakowało mi tych czasów, gdy błękitnooki mieszkał w Stanach...



Nagle kątem oka dostrzegłem za szybą dwie osoby, które przemknęły ulicą. Rozpoznałem Jacka. Niepokoiło mnie jednak czemu wracali w takim pośpiechu. Wtem Ann wbiegła do kawiarni i nim Raphael się zorientował, dziewczyna przekazała mi wiadomość w myślach.
„ Alarm w archiwum. Nie zauważyli nas, ale bezpieczniej będzie się wycofać.”
Zanim zdążyłem zareagować, mój przyjaciel odwrócił się stronę wejścia.
- No nareszcie! - zawołał entuzjastycznie, a Ann uśmiechnęła się słabo.
- Przepraszam, że tak długo - odparła - To jak, wracamy? - zapytała, patrząc na mnie znacząco.
- Racja - odezwałem się szybko - Robi się już późno...
- Śnieg sypie już mocno, a na ulicach zaraz stworzą się korki. Pokażę wam drogę powrotną - zaproponował brunet. Ann popatrzyła na mnie z dezaprobatą. Odpowiedziałem jej wzruszeniem ramion.
- No okey - mruknęła dziewczyna
- A właśnie, zapomniałbym - błękitnooki nagle odwrócił się w moją stronę - Gdzie wy w ogóle będziecie nocować?
Wszyscy razem zdębieliśmy. Spojrzeliśmy po sobie ukradkiem, gdy nagle Jack się odezwał. Miałem nadzieję, że wymyślił coś sensownego...
- Nocujemy u jej ciotki, a nazajutrz wracamy do Burgess - powiedział z delikatną dumą ze swojego pomysłu. Musiałem to przyznać, sprytne zagranie.
- Tym bardziej nie chcę wracać późno - dodała Ann i poprawiła torbę na swoim ramieniu. Zdziwiłem się, bo wcześniej jej nie widziałem. Ciekawe skąd ją wytrzasnęła.
- No to pośpieszmy się - odrzekł Raphael, po czym wstał, założył kurtkę w kolorze ciemnej i lekko wypłowiałej zieleni i odłożył nasze filiżanki po kawie.
Nie minęła sekunda, a już byliśmy na zewnątrz.



~*~



Mięso, choć niezbyt smaczne, z powodzeniem zapełniło mój żołądek. Byłam wdzięczna Sorrowowi, że zdecydował się je lekko opiec. Inaczej nie przełknęłabym ani kawałka.
Resztki w postaci jednej kości i tłuszczu leżały w kącie celi. Ognisko już zgasło. Jedyne co lekko świeciło w ciemnościach to były moje na wpół przymknięte oczy. Chłód ponownie złapał mnie w swoje objęcia. Jego źródło biło u drzwi. Stamtąd też słychać było świszczenie wiatru... Czyżby kolejna śnieżyca? Normalnie jest coraz gorzej. Jeśli Ann szybko nie przywróci Jackowi moc, z pewnością zamarzniemy tu. Gdybym tylko mogła zmienić się w wanderę... Ogrzałabym się wtedy własnym futrem. Na nieszczęście to miejsce w jakiś sposób blokuje moją moc.
Żeby stąd uciec, powinnam obmyślić jakiś skuteczny plan... Przecież stąd też musi być jakieś wyjście, prawda?




~*~




Wsiedliśmy do tramwaju. Kiedy odjeżdżaliśmy, policja dopiero przyjechała pod archiwum. Tak samo nieudolni jak wszędzie...

„Nie mają szans na odnalezienie sprawców.” - pomyślałam i uśmiechnęłam się złośliwie. Byliśmy niewidzialni. Nawet jeśli Jack na chwilę się odłączył i stał widoczny to i tak nie miało by to znaczenia. Jego prawdziwa postać zginęła ze trzysta, trzysta pięćdziesiąt lat temu. Ludzie nie mają jego danych... No chyba, że zgonu. Zresztą to już nie istotne. Mamy księgę i to jak mam nadzieję, tę właściwą. Zdążyłam przeczytać tylko kawałek i to w dodatku po łacinie. Kiedyś, w zeszłym stuleciu jeszcze pamiętałam ten język, ale teraz? Jak się mówi, czego się nie używa to się zapomina.


A ten cały alarm nieźle mnie wystraszył. Muszę przyznać, że do tej pory nie sądziłam iż ludzka technologia potrafi wykryć istoty pochodzenia magicznego. Przeglądaliśmy kolejne księgi, gdy nagle rozległ się hałas. Nie było czasu na dalsze szukanie, musieliśmy uciekać.
Dzięki księdze, którą zdobyliśmy, jesteśmy o krok bliżej od przywrócenia Jackowi jego prawdziwej postaci Ducha Zimy, a także od uwolnienia Agey i Sorrowa.

Wszystko wróci do normy... po za jednym. Luke, o ile w ogóle tak się nazywa, to kolejny problem. On i jego podwładni, stworzenia które próbowały mnie zabić. Należy to zlikwidować. Zabić, zniszczyć, uwięzić bez możliwości ucieczki... Jeśli którąkolwiek z tych opcji uda się zrealizować to będzie sukces. Zmiennokształtni mimo wszystko są liczną grupą, rozsianą po niemalże całym świecie. A z ich agresji, potrafi wyniknąć jedynie wojna.
- Raphael... - zwróciłam się nagle do chłopaka, który natychmiast odwrócił się w moim kierunku, jakby tylko czekał na mój sygnał.
- O co chodzi? - spytał z uśmiechem.
- Czy możesz mi obiecać, że gdy dojedziemy do twojego domu to dalej pozwolisz nam już samym wrócić?
Chłopak zmarszczył brwi.
- Dlaczego? - spytał podejrzliwie.
- Bo ja cię o to proszę? - odrzekłam, wykorzystując zainteresowanie błękitnookiego, który wyglądał teraz na zmieszanego.
- Zgoda - przytaknął ponuro. Nie ogarniam, słowo daję...


Po dwudziestu minutach podróży w całkowitej ciszy, wysiedliśmy na przystanku. Wolnym krokiem doszliśmy do wieżowca, w którym mieszkał chłopak. Lampy uliczne zostały już zapalone, naprawdę robiło się późno i zaczynałam się niepokoić. Jednak nie mogłam przecież spuścić przyjacielowi Jamiego niebezpieczeństwa na łeb. Ci zmiennokształtni atakowali zwykle w nocy. Co za różnica, w jakim kraju...
- Jeszcze raz dzięki za pomoc - uśmiechnęłam się do Raphaela, ale nawet nie spojrzał.
- Taa, nie ma za co - odparł wciąż ponuro.
- No, a teraz wracamy - mruknęłam, spoglądając na Mroza i Benneta - Ciotka będzie się martwić - dodałam, po czym uśmiechnęłam się jeszcze raz w stronę bruneta, który jakby natychmiast lekko się rozweselił.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - powiedział i wszedł do klatki wieżowca. My tymczasem ruszyliśmy w stronę odseparowanego od wzroku ludzkiego miejsca, tak abym swobodnie mogła zmienić postać.
- Lecimy od razu? - spytał Jack, podczas gdy na około mnie pojawiła się delikatna, zielona mgiełka - Nie chcesz odpocząć?
- Bardziej boję się czy nic nas nie zaatakuje - odpowiedziałam, przybierając smoczą formę. Czarne łuski odbijały ciepłe światło latarni. - Po za tym mogę odpocząć w domu. W Burgess jest teraz dzień więc powinniśmy być bezpieczni.



Podałam ogonem Jackowi torbę z księgą, a chwilę po tym i on i Jamie siedzieli już na moim grzbiecie. Rozłożyłam skrzydła i machnęłam nimi kilkakrotnie dla rozprostowania kości. Miałam niewiele miejsca. Musiałam się rozpędzić, a wykorzystując jedno mocne odbicie jak przy skoku przez przeszkodę, wzniosłam się w powietrze.


---------------------
Od Autorki: Dzień później niż planowałam, ale oto jest. Krótki jak cholera, ale jest xD Drugi rozdział w ciągu jednego miesiąca. Po tak długiej przerwie mogę być z tego dumna :P

Ogólnie w tym miesiącu pojawi się jeszcze Halloweenowy One-Shot, zastanawiam się nad wymyśleniem zapowiedzi dla niego c:
Oprócz tego, niedługo nad aktualnościami pojawi się mała ankietka, bądźcie czujni C;

A tak po za tym to jak rozdział? Mam nadzieję, że nie wyszedł źle ^^' Za błędy, których nie wyłapałam przed publikacją przepraszam. Postaram się takowe ewentualności szybko naprawić ^^

Do następnego!

Ann Varcon

P.S. Zapraszam na swoją stronę z rysunkami c:   https://www.facebook.com/AnnVarconArt