Raphael
W lepszym już
humorze wkroczyłem do wnętrza klatki schodowej w moim wieżowcu. Jednakże nie
zamierzałem tak łatwo odpuścić. To nie byłoby w moim stylu. Jakim byłbym
hakerem, jeśli odpuszczałbym przy pierwszej nieudanej próbie?
Odczekałem
chwilę i ponownie wyjrzałem na zewnątrz. Szli prosto przed siebie, nie
odwracali się. Miałem ochotę się zaśmiać. Czy to naprawdę mogło by nie być już
prostsze?
Byłem
cholernie ciekawy dokąd zmierzają, bo w bajeczkę o ciotce jakoś nie chciało mi się
wierzyć. Mimo to, nie mogłem przecież okazać wtedy, że nie wiem iż nie
powiedzieli mi całej prawdy. Skradałem się najciszej jak tylko było to możliwe.
Ciemności, w których się ukrywałem nie przeszkadzały mi w śledzeniu trójki
przyjaciół. Od kiedy tylko pamiętałem, doskonale widziałem w mroku. W półmroku
już gorzej, ale to teraz bez znaczenia. Nigdy nie musiałem używać latarki, gdyż
ona tylko rozpraszała mój wzrok.
Teraz moja
umiejętność pozwalała mi nie stracić z oczu Ann, Jacka i Jamiego. Udali się właśnie
w kompletnie nieoświetlone miejsce. Szybko je rozpoznałem. To był mały plac
zabaw przed spółdzielnią. Znajdowały się tu trzy pary huśtawek, piaskownica,
ławki do siedzenia i coś co od zawsze z przyjaciółmi zwykliśmy nazywać
„autobusem”. Na samym jego początku była prostopadle ustawiona do drugiej
ławeczka z kierownicą. Dłuższa część z kolei była podzielona na dwie części.
Cała trójka
ustawiła się za placykiem, na otwartej przestrzeni, z której do osiedlowej
drogi było może z 50 metrów, a zasłaniały ją dwie potężne wierzby płaczące.
Podejrzewałem,
iż byli pewni, że nikt ich nie widzi. Nawet się nie rozglądali... W jakim oni
żyli błędnym przekonaniu. Póki co wolałem się jednak nie ujawniać.
Nagle stało
się coś nienormalnego, dziwnego... Z trudem powstrzymałem się od odwrotu i
zwykłej ucieczki. Prędko skryłem się za dwoma masywnymi modrzewiami i kilkoma
krzakami, rosnących na skraju placyku.
Na około Ann
pojawiła się zielona mgiełka. Gdy całkowicie ją otoczyła, postać dziewczyny
zaczęła się zmieniać. Dokładnie nie widziałem, ale przemieniała się w coś
nieludzkiego. Gdy w końcu tajemniczy obłok opadł, moim oczom ukazała się
sylwetka smoka o czarnych łuskach, zielonych i pobłyskujących ślepiach oraz
pokaźnej wielkości parze błoniastych skrzydeł.
Zakryłem usta
ręką, by nie wydać żadnego niechcianego odgłosu, który z pewnością zwróciłby
uwagę gada.
- Lecimy od
razu? - spytał nagle Jack i to tonem, jakby martwił się o bestię - Możemy
przecież zaczekać...
- Dam radę -
odrzekł smok, a jego głos choć lekko zmieniony, aż nadto był mi znajomy. Przez
myśl przemknął mi wpierw obraz Ann, a zaraz potem smoka. Czy ja właśnie
trafiłem do jakiejś gry? A może to wszystko mi się śni?
- Po za tym -
kontynuowała - Odpocznę w domu. W Burgess jest teraz dzień więc powinno być w
porządku. Dotrzemy tam przed południem - dodała, a Jack i Jamie wskoczyli jej
na grzbiet. Bez uprzedzenia, smoczyca rozpędziła się i mocno odbiła się od
ziemi, rozkładając skrzydła i wznosząc się w powietrze.
Nie... Nie
mogłem uwierzyć w to co widzę! Ona jakby nigdy nic zmieniła się w smoka! I
teraz tak po prostu sobie poleciała? Czemu od razu nie mogli mi o tym
powiedzieć? Nie zamierzam tego tak zostawić. Muszę za wszelką cenę dostać się
do Burgess i wyjaśnić sobie z nimi parę spraw. Przerwę świąteczną mam, moich
rodziców także nie ma... a przy tym zostawili mi spory zapas gotówki na czas,
gdy jestem sam czyli z jakiś miesiąc. Tak, wyjechali w sprawach służbowych na
miesiąc, a mnie zostawili. Przyzwyczaiłem się już do tego. Kolejne święta bez
nich. Zresztą, mniejsza o nich, ważne że powinienem mieć wystarczającą ilość
pieniędzy na samolot. Wizę mam, w końcu kiedyś mieszkałem w Stanach
Zjednoczonych. A choć w Burgess nie ma lotniska to w oddalonym o kilkanaście
kilometrów mieście już jest. Stamtąd wezmę po prostu jakiś transport i pojadę
do domu Jamiego. Na pewno go tam znajdę.
Jedyne czego
się tylko obawiam to zbliżająca się pełnia. Zawsze czuję się wtedy jakoś nie
swojo... Ale to nie ma znaczenia, muszę wyjaśnić z tą trójką parę istotnych
spraw.
~*~
Ann
Ostatkiem sił
wylądowałam przed domem. Powinnam była zrezygnować z tej wyprawy i zwyczajnie
odpocząć. Głupia duma i pewność siebie... Chłopaki zeskoczyli mi z grzbietu,
podczas gdy ja powróciłam do ludzkiej postaci. Kolana ugięły się pod mną i
upadłam na zimny śnieg.
- Więcej nie
- jęknęłam stłumionym głosem, gdyż twarz miałam wciśniętą w biały puch. W sumie
takie leżenie było nawet przyjemne. Śnieg doskonale schładzał zgrzane ciało, za
co byłam wdzięczna.
- Nie chcę
nic mówić, ale to co zaraz zobaczysz nie poprawi ci humoru - rzekł cicho Jamie.
Uniosłam lekko głowę ponad ziemie i spojrzałam w miejsce wskazywane przez
szatyna. Widok zmroził mi krew w żyłach.
Zerwałam się
natychmiast na równe nogi, by po chwili prawie nie upaść z niedowierzania. Tym
razem Jack chwycił mnie za rękę i pomógł utrzymać równowagę.
- Mój dom...?
- szepnęłam zdruzgotana. Nie zauważyłam tego podczas lądowania.
Drzwi
wejściowe zostały wyrwane z zawiasów, a do tego połamane. Okna powybijane,
wszędzie jak okiem sięgnąć leżały fragmenty szkła. Na elewacji, resztkach
okiennic, drewnianych elementów widać było ślady po pazurach. Nie musiałam
zgadywać, domyślać się. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego do kogo one
należały.
Ostrożnie
przekroczyłam próg dworku. Podejrzewałam, że w środku będzie jeszcze gorzej.
Niestety nie pomyliłam się. Wnętrze było zdewastowane. Trud jaki z Agey
włożyłyśmy w ten budynek w jednej chwili został zrujnowany. Jack, który nadal
pomagał mi iść, podniósł swą laskę i
dotknął nią jakiegoś przedmiotu leżącego na ziemi. Po bliższym przyjrzeniu,
zorientowałam się, iż były to resztki telewizora.
- Nawet tego
nie oszczędzili? - jęknęłam głośno.
- Wszystko co
miałyście... zostało zniszczone. - zauważył smętnie, lecz niezbyt odkrywczo
Jamie.
- I pomyśleć,
że za tym stoi...
- Luke! -
syknęłam, przerywając Mrozowi. W moich oczach zapłonął płomień żądzy zemsty -
Niech go tylko dorwę!
Zacisnęłam
dłoń w pięść, wbijając samej sobie pazury w skórę, aż do krwi. Pojedyncza jej strużka spłynęła po placach i skapnęła na
podłogę.
- Nie
powinniśmy tu teraz zostać - stwierdził Jamie - Pójdźmy do mnie, tam będziemy
bezpieczni.
Spuściłam
wzrok.
- Nie czuję
się na siłach... - szepnęłam niewyraźnie, zła na własną bezsilność - Jeśli znów
polecę, mogę paść z wycieńczenia...
- Nam też
przyda się chwila spokoju - odparł Jamie - Jeśli trzeba, przeczekamy.
- Dzięki -
szepnęłam, uśmiechając się słabo - S
próbujcie
jakoś zamknąć te drzwi, a ja rozpalę w kominku.
Chłopaki
spojrzeli po sobie niepewnie. Jack puścił moją rękę.
- Dworek jest
w opłakanym stanie - dodałam - Ale może to da nam więcej ciepła. Teraz równie
dobrze możemy zamarznąć - uśmiechnęłam się słabo do Mroza.
Następnie
wzrok skierowałam ku kominkowi. Jako jedyny chyba przetrwał rozróbę zmiennokształtnych.
Drewno także leżało nietknięte. Jak najszybciej chciałam napalić. Pomimo, iż
byłam zmiennokształtnym duchem, odczuwałam zimno jak każda inna istota. Choć w
przeciwieństwie do innych, dla stworzeń mojego pokroju potrzeba znacznie
większego mrozu bym zamarzła na śmierć.
- Za jakiś
czas będziemy mogli wyruszyć - mruknęłam do chłopaków. - Regeneracja potrwa
kilka godzin, ale przed nocą powinno się udać... - dodałam ciszej.
- Weź
przestań - odezwał się Jack - Zrobiłaś już wystarczająco dużo - Podszedł do
mnie i objął mnie ramieniem, gdy rozpalałam kominek.
- Właśnie -
podchwycił Jamie - Daj się innym wykazać. Póki co wszystko starasz się brać na
siebie. To cię w końcu wykończy.
W tym
momencie osłupiałam. Słowa szatyna... Naprawdę tak było?
- Po za tym -
kontynuował - Jest jeszcze inny sposób na dostanie się do mnie.
- Kiedy lot
jest...
-
Bezpieczniejszy? - spytał brunet, przerywając mi - W przypadku bandy Luke’a to
bez znaczenia, wiesz o tym najlepiej.
- Ta,
zmiennokształtni - warknęłam złowrogo na samą myśl o tych istotach.
- Ty też
potrafisz przyjmować różne postacie. Jesteście pod tym względem podobni - dodał
Jamie.
- Jesteśmy
odmiennymi gatunkami - odrzekłam powoli.
- Jest w tym
jeszcze różnica...? - mruknął niewyraźnie Jack.
- I to
istotna - prychnęłam złowrogo, choć wiedziałam że chłopak nie miał nic złego na
myśli - Zmiennokształtne duchy nie są widoczne dla ludzi w przeciwieństwie do
samych zmiennokształtnych. Stanowią oni poważne zagrożenie, są
nieprzewidywalni, swoją mocą mogą wywołać ogólnoświatową panikę, a jakby tego
było mało to zdecydowali się na dość dotkliwy atak na nas. Trudno przewidzieć
co zrobią dalej.
- Właśnie to
mnie w nich denerwuje - dodał Jamie - Nie rozumiem powodów, dla których
atakują.
- A bo ty
jeden. Nie rozumiem czemu Luke tak bardzo się na ciebie uwziął - spojrzałam na
Jacka.
- Pamiętając,
że Luke może nie być jego prawdziwym imieniem - sprostował Mróz - Za czasów
mojego normalnego życia, miałem przyjaciela o tym samym imieniu i wyglądzie,
ale... Luke, którego ja pamiętałem nie był kimś takim jak ten zmiennokształtny.
- Zakładamy,
że Luke nimi dowodzi, tak? - wtrącił Jamie - Gdy ruszyłem na poszukiwania
twojej laski, napotkałem dwa wilki; Secre i Rippera. Ostrzegły mnie wtedy przed
kontynuowaniem wyprawy, po czym nie zatrzymując mnie dalej, oddalili się.
Słyszałem strzępki ich rozmów. Mówili o jakimś Blood’zie...? Wyglądało, że to
był właśnie przywódca. Tak więc wydaje mi się, że Luke i Blood to jedna i ta
sama osoba.
- Chwila,
powiedziałeś „Blood”? - spytał zdezorientowany Jack.
- Kojarzysz
to imię? - spytałam.
- Jak przez
mgłę... - szepnął, po czym złapał się za głowę - Był tak jakby adoptowany, nie
do końca pamiętam. Jego przybrani rodzice znaleźli go na skraju lasu,
porzuconego. Nawet się przyjaźniliśmy. On, ja i Luke. Tworzyliśmy zgraną
paczkę, ale coś się stało... Nie wiem co dokładnie, jednak po tym ja i Luke
znienawidziliśmy Blood’a, który jakiś czas potem zaginął. Aż do tamtego wypadku
na stawie, nigdy już go nie zobaczyłem...
- Cholera! -
zaklęłam, waląc się otwartą dłonią w twarz - Jeśli to byłby rzeczywiście on, to
połowa się zaczyna wyjaśniać. Teraz wiemy czemu trafiło na ciebie.
- Skąd
wiedział, że Jack Mróz to ten sam Jack Overland, którego pamiętał z czasów
kolonialnych? - spytał Jamie.
- Dobre
pytanie... - odparłam - Choć to skąd to wiedział nie jest teraz ważne. Pytanie
czemu chce cię dopaść. Co się wtedy zdarzyło? - spytałam.
- Nie wiem -
brunet pokręcił głową - Mam pustkę w tym momencie. Po za tym, co z Mrokiem? To
w końcu on to wszystko zapoczątkował.
- Równie
dobrze mogliby się dogadać z Blood’em. W końcu mają ten sam cel. Obaj mają coś
do ciebie. - wzruszyłam ramionami - I tak to wszystko jest na razie hipotezą.
- Nieźle się
to układa - mruknął Jack - Nie dość, że nie pamiętam zbyt wiele z bycia
strażnikiem to jeszcze jakiś dwóch próbuje mnie zabić.
- Życie -
stwierdził Bennet - Zastanawia mnie jeden fakt. Z tego wszystkiego wynika, że
Blood od początku musiałby być zmiennokształtnym, no nie? Jack, nie
zorientowałeś się? - spytał.
- Raczej bym
zapamiętał, gdyby Blood zmienił się na moich oczach w wilka - odrzekł Mróz
- Został
znaleziony jako dziecko, tak? - zapytałam - Może jeszcze wtedy nie wiedział jak
używać swojej mocy? Albo wcześniej został porzucony, przez inną ludzką rodzinę,
której pokazał moc? I ta poprzednia rodzina, porzucając go z powodu tego kim
jest, wryła mu w psychikę, że nie powinien nikomu pokazywać mocy?
- A jego
prawdziwi rodzice? - zauważył Jack - Przecież to bez sensu, czemu mieliby go porzucać
skoro był jednym z nich?
-
Zmiennokształtni żyją po części jak zwierzęta - wytłumaczyłam - Coś się musiało
wydarzyć, jeszcze tylko nie potrafię stwierdzić co...
- Mówisz, że
jak zwierzęta? - zamyślił się Jamie, po czym pokręcił głową - Zresztą, nie
wiem. Moim zdaniem powinniśmy zająć się odczytaniem księgi. Mamy coraz mniej
czasu.
Westchnęłam
ciężko. Miał racje. Jack podał mi moją torbę, którą wcześniej mu powierzyłam. Z
niej wyciągnęłam starą i dość grubą księgę.
- Obym się
nie pomyliła... - szepnęłam jakby do siebie, a po chwili otworzyłam ją na
spisie treści, który tak jak inne strony był bardzo ubogi w ozdoby. Było to o
tyle dziwne, ponieważ w średniowieczu przyozdabianie stron i robienie
wymyślnych inicjałów było wręcz w modzie. Przejechałam palcem po kolejnych tytułach
rozdziałów, aż w końcu trafiłam na ten jedyny pożądany.
- Spiritus Lunae - wypowiedziałam
łacińskie słowa - Duch Księżyca - sprostowałam, widząc miny chłopaków.
- Cała
książka jest po łacinie? - spytał Jamie.
- Ku naszemu
nieszczęściu, tak - odparłam - Do tego nie za wiele pamiętam z tego języka...
Nigdy nie szedł mi on za dobrze. - dodałam.
Przerzuciłam
kartki na stronę, gdzie zaczynał się rozdział o Duchu Księżyca. Było tu sporo
tekstu, z którego niewiele rozumiałam.
- To jaki był
ten twój inny sposób na dostanie się do ciebie? - zapytałam.
- Sposób
banalny - mruknął chłopak - Zamówimy po prostu taxi!
- Żartujesz,
prawda? - spytałam zbita z tropu.
- Ani trochę.
Zresztą, czy masz może lepszą propozycję?
Postanowiłam
to przemilczeć.
- Niech ci
będzie - prychnęłam - Ale wpierw muszę odpocząć. Potem załatwiaj sobie ten
transport...
Po tych
słowach dorzuciłam do kominka kolejny kawałek drewna.
----------------
Od Autorki:
Szczerze to już myślałam, że wgl. nie wstawię tego rozdziału przed świętami. Ostatnimi czasami zajęta byłam zupełnie innymi sprawami. Nie wstawiałam nic nawet na moją stronę z rysunkami na fb.
W każdym razie, nowy rozdział jest już przed wami. Zmieniłam też wczoraj szablon bloga i dodałam świąteczne piosenki, które na pewno każdy z was zna. Dla mnie są one klasyką na święta(jedna z nich słuchałam kiedyś na kasecie, wśród różnych innych piosenek zimowych)
W tym roku już na pewno nic więcej nie dodam. Mam sporo innych zajęć. Choć coś ze świętami na pewno dodam, choć może nie będzie to one-shot....
W każdym razie czekam na opinie dotyczące tego rozdziału.
Ankieta, którą szmat czasu temu dodawałam, pokazała mi, że chcecie by fragmenty w rozdziałach były podpisywane imieniem postaci, która akurat jest narratorem, bo lubię pisać z perspektywy różnych moich bohaterów. Zmiany, zaproponowane w ankiecie będę dodawać w najbliższym czasie.
Za ewentualne błędy w tym rozdziale przepraszam. Postaram się jak najszybciej je poprawić.
Ogólnie też jako ciekawostkę dodam, iż wraz z Agey Willow, rozpoczęłyśmy prace nad nowym projektem dotyczącym nowego fanfiction na temat anime Bakugan, a dokładnie mamy zamiar utworzyć Bakugan New Generation
Więcej informacji za jakiś czas. Kto wie, może w wakacje projekt ujrzy światło dzienne?
Do następnego,
Ann Varcon
Wreszcie rozdział!
OdpowiedzUsuńBakugany to fajny pomysł. Też je lubię. Czytałam takie blogi, w których zamiast bakuganów są moce.
~mary~