18 maja 2015

Rozdział XXXIII Kłótnia




Na ścianach jaskini płonęły pochodnie, rozświetlając wnętrze, lecz nie na tyle, aby można było dostrzec stworzenia, które w milczeniu oczekiwały na swego przywódcę. Wśród watahy nie było ani Secry, ani Rippera. Nic nadzwyczajnego. Zdrajcy nie mieli prawa wstępu do groty.


Nagle rozległ się jakiś hałas. Wilki nadstawiły uszu. W oddali dało się słyszeć czyjeś kroki. W dodatku nie jednej, a jakiś dwóch istot. Stado oczekiwało w spokoju, lecz w ich głowach rozgrywała się prawdziwa burza myśli. Pytania; czemu dwóch? albo czy będą kłopoty?; jak błyskawice przedzierały umysły wyczerpanych stworzeń. Rzadko musiały atakować w ciągu dnia.

Ogromne cienie zatańczyły nad watahą, a na skalnej półce ponad bestiami, pojawiły się dwie postacie. Jedna ludzka, a druga wilcza...
- Zabiliście ich? - zapytał człowiek. Przywódca stada spuścił łeb. Podwładne mu wilki uczyniły to samo.
- Niestety nie, bracie. - mruknął cicho Shadow, wyraźnie zły na siebie.
- Zatem, czy cokolwiek dokonaliście? - spytał ponownie, a jego czerwone oczy błysnęły wściekle, choć sam pozostawał spokojny.
- Dokonaliśmy, oj dokonaliśmy... - zarechotał Hiro, przerywając dręczącą wszystkich ciszę. Shadow szybko się otrząsnął i zaczął tłumaczyć.
- Złapaliśmy przyjaciół Mroza - rzekł zielonooki do człowieka. Był świadomy, że to nie było to, o co im chodziło. Jednak liczył się efekt, jaki uzyskali.
- A co z samym Jackiem?
- Nie udało nam się go znaleźć... Przebywa z tą dziewczyną... - mruknął Shadow - Ale wkrótce wyślemy kolejne patrole. - dodał prędko - A wtedy z pewnością odnajdziemy Mroza. Nie zdoła się ukryć. Będziemy szukać na lądzie i w powietrzu. Nie ma już dla niego bezpiecznego miejsca...
- A co jeśli go nie złapiecie? - przerwał człowiek.
- Nie martw się bracie. Mam wyjście awaryjne... - uśmiechnął się chytrze Shadow, a jego zielone ślepia zabłysnęły w ciemności.


~*~


- Czyli możesz zmieniać się w dowolne stworzenie? - spytał dla pewności brunet.
- Tak - odburknęłam zmęczona pytaniami, gdy w końcu wylądowałam przed własnym, podniszczonym dworkiem. Nie dość, że podróż trudna to jeszcze ten chłopak wciąż nawijał i nawijał... Aż myślałam czasem czy nie upozorować małego wypadku... Ot, po prostu ześlizgnął się z mojego grzbietu, a ja nie zdołałam go złapać... No cóż szkoda chłopaka i takie tam...
„Ta, gdyby to było takie proste...” - zakpiłam z samej siebie w myślach.
Chłopaki zeskoczyli mi z grzbietu, a ja momentalnie powróciłam do ludzkiej postaci. Z kieszeni spodni wyjęłam pojedynczy klucz na breloku w kształcie kota. Wskoczyłam na ganek i prędko otworzyłam stare, dębowe, dwuskrzydłowe drzwi, które powitały całą naszą trójkę przeciągłym skrzypnięciem. Jako pierwsza przekroczyłam próg, zagłębiając się do wnętrza budynku. Natychmiast skierowałam się w stronę kuchni z zamiarem przygotowania pysznej, gorącej czekolady.

Tuż za mną do pomieszczenia wpadli Jack oraz Jamie. Gdy powiedziałam im o swoich zamiarach to od razu ochoczo zabrali się do pracy. Rozumiałam, że chcieli pomóc, ale ta ich pomoc przyniosła więcej szkody niż pożytku. Kuchnie zostawiliśmy w opłakanym stanie. Nie chciałam nawet myśleć jak i kiedy to wszystko posprzątam...
Przeszliśmy prędko do salonu. Nim usiadłam i napiłam się gorącego napoju, zdążyłam jeszcze wrzucić kilka drewienek i rozpalić w kominku. Dworek nie posiadał innego ogrzewania niż to.

- Musimy coś wymyśleć. - powiedziałam poważnym tonem, zwracając tym samym uwagę chłopaków. Popatrzyli na mnie zaskoczeni.
- To znaczy? - zapytał Jamie.
- Sorrow i Agey zniknęli. - odrzekłam powoli - Musimy ich odnaleźć...
Szatyn popatrzył pytającym wzrokiem na mnie, a potem na Jacka.
- Jej jak i moi przyjaciele. - wyjaśnił Mróz.
- Nie wiem co się z nimi stało - mruknęłam - Gdy wróciliśmy od ciebie, w jaskini spotkaliśmy Mroka...
- Mrok? - powtórzył z niedowierzaniem Jamie - Znowu?
- Ten sam co kilkanaście dni temu o mało cię nie zabił - dodałam - Najprawdopodobniej ma w garści Agey i Sorrowa, a my musimy ich jakoś odbić.
- Niby jak? Tylko ty jako jedyna z naszej trójki masz jakiekolwiek szanse w walce przeciwko tym stworom. - stwierdził ponuro Jamie.
- A strażnicy? - zaproponował brunet.
- Miałam nadzieję, że nie będę musiała się z nimi użerać, ale najwyraźniej życie chce mi dać w kość jeszcze bardziej. - prychnęłam podirytowana i napiłam się czekolady.
Zapadła cisza. Rozejrzałam się po własnym domu. Jakoś było tu pusto i dziwnie bez przyjaciół.

Skierowałam wzrok ku oknie. Na zewnątrz znów robiło się ciemno. Zaczął nawet prószyć delikatny, śnieżnobiały śnieg. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Postacie tych wilków, samego Luke’a czy Mroka pojawiły się w mojej głowie, strasząc jedynie swą obecnością. Dlaczego Duch Księżyca nie interweniuje w rozwijającą się wojnę...? Właśnie! Przecież miał on dołączyć do mnie wtedy, gdy musiałam uciekać...A jednak w końcu się nie pojawił.
- Słuchajcie - przerwałam ciszę, lecz nie podniosłam wzroku znad kubka. Wzrok utkwiłam w podniszczonej, drewnianej podłodze - Gdyby udało nam się porozmawiać z Duchem Księżyca to może on nam pomoże...? - zaproponowałam cicho.
- Za kilka dni pełnia - przypomniał szatyn.
- Racja - westchnęłam - Ale jeśli im się coś stanie...
- Daj spokój - Jack położył swą dłoń na moim ramieniu - Uratujemy ich.
- Skopiemy tyłek Mrokowi jak i Luke’owi - dodał z zaangażowaniem Bennet.
- A jeśli do pełni nie zginę - zaśmiał się Mróz - To odzyskam wspomnienia i przestanę być problemem.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Niewiarygodne jak bardzo się zmienił od momentu, gdy wyrzekł się mocy.
- Po za tym - kontynuował - Denerwują mnie już te urywki wspomnień, których nie rozumiem! - warknął.
- Nie wiem co bym zrobił, gdybym nagle zapomniał o wszystkich bliskich mi osobach... - mruknął Jamie.
- Tak w ogóle to jeszcze raz przepraszam... wiesz za co... - mruknął Jack do szatyna, po czym spuścił głowę.
- Ej, nie ma co tego rozpamiętywać - odparł chłopak - Przecież żyję - uśmiechnął się.
- Ale nie wiele by brakowało - odrzekł brunet - Marny był ze mnie strażnik... przyjaciel zresztą też.
Nie wytrzymałam, zbliżyłam się i zdzieliłam Mroza po łbie. Jack skrzywił się, wydając pomruk niezadowolenia, po czym spiorunował mnie wzrokiem.
- A to za co?! - warknął.
- Nie waż mi się tak mówić - syknęłam, stając nad nim - Twoje obwinianie się doprowadza mnie do szału! - dodałam poirytowana.
- Skoro wszystko było w porządku to czemu Jamie uległ temu cholernemu wypadkowi?!
- Mrok maczał w tym palcem. Nie miałeś możliwości, aby to przewidzieć. Dobrze o tym wiesz.
- Powinienem był to przewidzieć! - syknął i również stanął na równych nogach, dokładnie naprzeciwko mnie.
- Właśnie przez takie gadanie wyrzekłeś się swojej mocy!
- A co byś zrobiła na moim miejscu? - spytał, ale wyraźnie spuścił już z tonu.
- Ty... - zacisnęłam rękę w pięść, dając przy tym upust własnej wściekłości. Jednak zaczęłam zdawać sobie sprawę, że chyba przegięłam...
- Przestańcie już! - warknął Jamie, jednocześnie stając pomiędzy mną, a Mrozem. Prychnęłam niezadowolona, ale zauważyłam, że Jack także odpuścił.



Usiedliśmy z powrotem na dywanie przed kominkiem. Złapałam swój kubek i dopiłam resztę czekolady.
- Jeśli będziecie skakać sobie do gardeł to nigdy nie nam się nie uda - westchnął szatyn, bezradnie rozkładając ręce. Spojrzałam na skupionego, byłego strażnika.
- Przepraszam Jack - wydusiłam z siebie - Ja już chyba nie wytrzymuję tego nerwowo... - pokręciłam głową.
- Nie jestem w tym lepszy... - machnął ręką.
- To jak odnajdziemy Ducha Księżyca? - spytał wtem Jamie, zmieniając temat.
- Chwilowo nie mam pomysłu - mruknęłam - Ostatnie spotkanie było przypadkowe, a do tego nie widziałam dokąd mnie zabrał...
- Cholera... - zaklął Mróz - Musi być jakiś sposób...
- Może... - przerwałam mu - Najłatwiej porozumieć się z Duchem Księżyca podczas pełni... Ale to zdecydowanie za dużo czekania.
Gdybym chociaż wiedziała kto ich porwał... Mrok, wataha czy ten Luke... Sama już nie wiedziałam. Chciałabym po prostu, żeby Agey i Sorrow tu byli...
- Czemu nie ma o nim nic napisane - jęknął Jamie - To w końcu istota magiczna...
- Księgi - wyszeptałam zdumiona.
- Że co? - szatyn przekrzywił głowę zdezorientowany.
- Według starych wierzeń ludzkich to właśnie Duch Księżyca był kimś w rodzaju bóstwa opiekuńczego. Oczywiście miewał wtedy różne imiona - wytłumaczyłam - W każdym razie Agey opowiadała mi o jakiejś księdze, w której były notatki na temat różnych magicznych istot... Jeśli ja odnajdziemy to możliwe, że zyskamy cenne informacje. Może nawet dowiemy się jak go przyzwać... Problem polega jednak na tym, że nie wiem gdzie jej szukać - spuściłam głowę.
- Biblioteka? - rzucił nagle Jack.
- Nie - powiedział szatyn - Tam nie ma tak starych ksiąg. Są one zbyt drogocenne. Dlatego też zazwyczaj przechowuje się je w specjalnych, dobrze chronionych archiwach.
- Uwielbiam ludzi - prychnęłam z pogardą - Oni to wiedzą jak utrudnić życie.
- A to dopiero początek - dodał Jamie - Takich archiwów  jest na świecie mnóstwo.
 - Nie sprawdzę ich wszystkich - odparłam - Mam tylko jedno życie... - westchnęłam.
- Ale jest też dobra wiadomość - uśmiechnął się - Największe archiwa, zawierające takie księgi znajdują się na kontynencie europejskim.
- Skąd ty tyle wiesz o tym? - spytał Jack.
- Dużo czytam - wzruszył ramionami Bennet.
- Fakt, że to dużo ułatwia, ale i tak nie mamy zbytnio dużo czasu. Energii starczy mi na lot jedynie w tę i z powrotem - dodałam.
- Mój kumpel jest niezłym informatykiem i hakerem - wtrącił Jamie - Może nam pomóc odnaleźć odpowiednie archiwum.
- No wreszcie jakieś konkrety - zawołał Jack i złapał swoją laskę, wskakując na fotel - Ruszmy się i załatwmy to szybko!

Uśmiechnęłam się pod nosem.
- To dokąd lecimy? - zwróciłam się do szatyna.
- Wszystko ci zaraz wytłumaczę... - odrzekł chłopak.



--------------------
Od Autorki: Zdążyłam! :D W tym miesiącu muszę opublikować jeszcze jeden rozdział, żeby wyrobić normę ^^ I sorry za ewentualne błędy w tekście. Do jutra powinnam je poprawić :P
Więc jak podoba wam się rozdział? Czekam na wasze opinie :3

Do następnego :D



Ann Varcon

01 maja 2015

Rozdział XXXII Ratunek

Chyba tylko cud mógłby mnie uratować z opresji. Po tym jak zwierzęta zawyły, momentalnie ruszyły do ataku. Od najbliższej z bestii dzieliły mnie cztery, może trzy metry. Skuliłem się i odruchowo zamknąłem oczy. Walka była bezcelowa. Z taką ilością przeciwników nie miałem szans.

W myślach odliczałem kolejne sekundy, lecz wciąż nic się nie działo. Słyszałem za to kolejne powarkiwania i wycia... Z ciekawości, powoli otworzyłem oczy.
Wtem usłyszałem przerażający skowyt, a przed sobą ujrzałem białą wilczycę, wgryzającą się w kark innej bestii. Ta miotała się, lecz bezskutecznie. W końcu fioletowooka puściła stworzenie, które upadło nieprzytomne na ziemie, i spojrzała na mnie kątem oka. Natychmiast ją poznałem...

- Secra - wyszeptałem z niedowierzaniem. Wilczyca zwróciła jednak swą uwagę ku Shadowowi, który przypatrywał się wszystkiemu z daleka. Zupełnie jakby nie chciał mieć z tym wszystkim wspólnego...
- Tak nie można! - warknęła do niego - To zwykły człowiek, nie stanowi zagrożenia!
Cała wataha momentalnie znieruchomiała, czekając co odpowie przywódca.
- Ty suko...! - syknął Hiro, stając u boku czarnego wilka.
- Ona ma racje, - wtrącił znienacka Ripper i splunął krwią. - Po za tym cała ta replika została wybudowana przez ludzi i nie jest naszą własnością. Nie możemy więc karać ludzi za wchodzenie na jej teren. - warknął i stanął u boku swej towarzyszki. Wilczyca uśmiechnęła się w jego stronę.
- Jak śmiecie lekceważyć polecenia Shadowa i Blooda! - ryknął Hiro. Zielonooki wilk spojrzał wpierw na Secre i Rippera, a następnie na mnie... Jednak sam wydawał się być jakby nieobecny...
- Uspokój się. - mruknął Shadow do starego - Ripperze, masz wiele racji w swoim toku myślenia. Niestety przeciwstawiacie się woli Blooda, a za tym idzie kara. Tak więc skoro stanęliście po stronie tego człowieka to musicie zginąć razem z nim. - dodał bez cienia zawahania.  Wataha już zaczęła szczerzyć kły.
- I co teraz? - spytała cicho Secra.
- Nie wiem. - odrzekł - To był twój pomysł, więc co proponujesz?
- Bałam się, że to powiesz. - mruknęła - Musimy stawić im jakoś czoła.
- Podoba mi się, gdy stajesz się taka waleczna... - dodał z uznaniem szary wilk, po czym oboje przyjęli pozycje do ataku. Wataha znów ożyła, lecz wciąż cierpliwie czekała na sygnał.
- Pozbyć się ich - rozkazał beznamiętnie Shadow. Bestie zdawały się tylko na to czekać. Zachowywały się jak maszyny zaprojektowane tylko do zabijania. Popatrzyłem przerażony na Secre i Rippera. Jak niby wyobrażali sobie podołać w walce około dwudziestce wilków?
Zwierzęta wpierw postąpiły kilka kroków, po czym niemal jednocześnie zaatakowały. Większa część skupiła się na wilczycy i jej towarzyszu. Fioletowooka zablokowała kilka z nich. Podobnie jej przyjaciel. Jednak nie mogli być wszędzie. Wiedziałem o tym.
Nagle poczułem przyszywający ból, promieniujący od łydki po całe ciało. Zaciskając zęby, spojrzałem na wroga, który ciągnął i powoli rozszarpywał mi skórę. W akcie obronnym podniosłem laskę i uderzyłem nią kilkakrotnie w łeb wilka. Stwór odpuścił, ale za nim pojawiły się kolejne. Popatrzyłem na laskę, uznając ją za całkiem niezłą broń. Zakrzyknąłem i ruszyłem do ataku, kopiąc lub uderzając kijem po łbach bestii. Uśmiechnąłem się widząc, że moja technika przynosi jakiś skutek. Co prawda bardzo krótkotrwały, ale jednak.
- Szybko, schyl się! - krzyknął ktoś za mną. Odwróciłem się gwałtownie, a przed sobą ujrzałem kulę ognia. Przerażony odskoczyłem w bok, potrącając przy tym jakiegoś przestraszonego wilka. Wataha rozdzieliła się, unikając płonącego pnia drzewa.
- Co jest...? - syknąłem zdezorientowany, gdy w oddali, między drzewami dojrzałem ogromnego gada o czarnych, połyskujących łuskach i przenikliwych, szmaragdowo zielonych ślepiach. Smok postąpił kilka kroków przed siebie. Wilki lekko się wycofały, lecz wciąż słyszałem ich powarkiwania.
Wtem zza drzewa wyłonił się Jack, który natychmiast wskoczył na grzbiet gada.
- Dalej! - zakrzyknął - Ognia!
Smok bez wahania przypuścił kolejny, śmiercionośny atak. Zwierzęta uciekały w popłochu, gasząc swoją sierść.
- Jeszcze dwa! - dodał Jack, wskazując na wyczerpaną Secrę i Rippera. Gad był gotów.
Poderwałem się gwałtownie do biegu i stanąłem tuż przed wilkami na linii ognia. Smok zawahał się podczas, gdy ja patrzyłem na niego zdeterminowany.
- Dosyć! - zawołałem, rozkładając ręce po bokach. Jack spojrzał na mnie zaskoczony.
- Jamie... - mruknął - Co ty wyprawiasz?
- Oni stanęli w mojej obronie. - odrzekłem.
- Skąd możesz wiedzieć, że to nie podstęp? - spytał brunet.
- To nie jest żaden podstęp - szepnąłem - Oni mi pomogli. - dodałem, spoglądając kątem oka na Secre i Rippera, którzy odpoczywali po zaciętej walce.
- Obyś miał rację. - rzekł nagle smok - Jesteś czasem zbyt łatwowierny... - pokręcił łbem. Ten głos... Jack zeskoczył z grzbietu gada, którego sylwetka w delikatnej zielonej mgle powoli zaczęła się przekształcać, aż w końcu przyjęła znaną mi ludzką postać dziewczyny.
- Co wy tu robicie? - spytałem.
- To raczej my powinniśmy zadać ci to pytanie. - odrzekła Ann. Spojrzałem na laskę, którą trzymałem w ręku.
- Mam to, czego potrzebowaliście. - uniosłem kij wysoko nad głowę, podczas gdy przyjaciele spojrzeli na siebie, a potem znów na mnie.
- To po to tu przylazłeś? - syknęła zielonooka.
- Jesteś człowiekiem - dodał Jack - Mogłeś szybko zginąć, gdybyśmy nie byli w okolicy...
- Tak jak ty, jestem - przyznałem, zgrzytając zębami za tą uwagę - Ale nie jestem już małym  dzieckiem! - odwarknąłem. Brunet wzdrygnął się co trochę mnie pohamowało. - Chciałem wam udowodnić, że nie jestem już całkiem bezużyteczny... - spuściłem wzrok i rzuciłem laskę Jackowi.
- Ty na serio nie chcesz odpuścić. - westchnęła Ann, kręcą głową - Niech ci będzie, ale nie działaj nigdy w pojedynkę. Są lepsze sposoby, aby pozbawić się życia...
- Dzięki - mruknąłem i odwróciłem się, chcąc podziękować Secrze i Ripperowi za okazaną pomoc. Jednak oni gdzieś zniknęli. Spojrzałem znów na przyjaciół.
- Uciekli - prychnęła zmiennokształtna.
- Mam przeczucie, że jeszcze nie raz ich spotkamy. - mruknął Jack, spoglądając w niebo.
- Do tego to nie były zwyczajne wilki... - wtrąciłem - One potrafiły mówić...
- Nie wiem co mam o tym myśleć - przerwała mi Ann - Ale póki co musimy stąd uciekać. Tu już nie będzie bezpiecznie...
- Możemy polecieć do mnie - zaproponowałem od razu - To w końcu nie jest tak daleko.

Ann pokręciła głową.
- Nie chcę ryzykować - mruknęła - Ale lepiej żebyśmy polecieli do mnie...
Popatrzyłem po sobie razem z Jackiem.
- Dlaczego chcesz lecieć do siebie? - spytałem.
- Jeśli te istoty znowu nas zaatakują to nie będzie ofiar w ludziach - odrzekła - Po za tym muszę coś sprawdzić...
- Eh... - westchnąłem zrezygnowany - Okay, ale później musimy polecieć do mnie.
Ann przytaknęła po czym jej postać zaczęła się zmieniać...


--------------
Od Autorki: A jednak! Pomimo kolejnego, cholernego zamieszania dziś udało mi się zdążyć z rozdziałem. Choć to bardziej miniaturka, ale tylko tak następny rozdział może mieć sens :P

Jak zwykle czekam na komentarze. Z góry uprzedzam, że nie zdążyłam jeszcze poprawić wszystkich literówek, które ze względu na późną porę, mogły wkraść się do tekstu...
Jutro powinno być już wszystko w porządku ;) 

Ogólnie muszę też przyznać, że nie sądziłam, iż przeprowadzanie się(nawet tak mozolne, bo w nowym domu zamieszkam dopiero w czerwcu :P ) może być tak męczące x_x Padam z nóg, a to dopiero początek, bo cały maj będzie tak u mnie wyglądać xD

Tak więc na zakończenie, liczę że nowy rozdział przypadnie wam do gustu ^^ Tak, coraz bliżej moich ulubionych wydarzeń xD

Do następnego!


Ann Varcon