23 grudnia 2014

Rozdział XXVI Strach

Zapach ciasta wyrwał mnie z resztek snu. Leżałam na plecach, wpatrując się w drewniany sufit. Zamrugałam kilkakrotnie, po czym gwałtownie się podniosłam. Rozglądając się wokół, starałam przypomnieć sobie wydarzenia sprzed utraty przytomności. Całe ciało wciąż miałam obolałe, lecz rana na udzie już nie piekła.

Miejsce, w którym się znalazłam było starą i niewielkich rozmiarów  wiejską, parterową chatą. Dom stanowiło tylko jedno pomieszczenie. Po mojej lewej stronie znajdował się salon z kanapą, stolikiem na kawę, fotelem i rozpalonym kominkiem, który rozprowadzał ciepło po całym budynku. Pokój ogrodzony osobnymi ścianami był zapewne łazienką. Popatrzyłam na łóżko, na którym leżałam. Patrząc na komodę i szafkę nocną, stwierdziłam, że byłam w części sypialnej.

Nagle osoba krzątająca się w kuchni zwróciła moją uwagę. To właśnie stamtąd czułam ten kuszący zapach upieczonego ciasta. Zebrałam się prędko i wstałam z łóżka uważając, aby podłoga nie zaskrzypiała. Miałam zamiar zakraść się i sprawdzić kto mnie tu przyniósł. Wciąż nie mogłam nic sobie przypomnieć. Jednak przede wszystkim chciałam zjeść co nieco. W końcu nie jadłam nic od dłuższego czasu. A to ciasto tak cudownie pachniało!

Wykonałam parę ostrożnych kroków, lecz wtem nieznajomy wyprostował się i odwrócił w moją stronę. Otaczała go delikatna biała poświata, a jego szare oczy zdawały się hipnotyzować. Twarz miał spokojną, nie okazującą żadnych emocji. Czułam się dziwnie w jego towarzystwie…
- Widzę, że już wstałaś. - dobiegł mnie ciepły, męski głos. Z nieufnością spojrzałam na obcego.
- Kim jesteś...? - spytałam ostrożnie, szukając wzrokiem czegoś na kształt broni, lecz jednocześnie nie spuszczając z oczu mężczyzny.
- Nie martw się. Jeśli o to chodzi to nie jestem żadnym mordercą ani gwałcicielem. - odrzekł, wyjmując ciasto z piekarnika. Przełknęłam głośno ślinę na widok wypieku. - Masz ochotę na kawałek? - spytał, uśmiechając się nagle, podczas gdy ja właśnie coś sobie przypomniałam. Wspomnienia... Te sprzed utracenia przytomności wróciły. Walka ze zmiennokształtnymi i ratunek ze strony...
- Duch Księżyca...? - szepnęłam, spoglądając na niego zaskoczona.
- Czemu dziwi cię mój widok? - spytał, nie zmieniając tonu swego głosu. - Przecież mnie znasz.
- Wybacz... - przeprosiłam szybko - Jestem jeszcze trochę zmęczona... - spuściłam wzrok.
- Nie dziwie ci się. Wiele ostatnio przeszłaś...
Przytaknęłam cicho, po czym znów spojrzałam na Ducha.
- Gdzie są moi przyjaciele? Jack, Agey i Sorrow...? - zapytałam nieśmiało.
- W bezpiecznym miejscu. - zapewnił prędko szarooki. Miałam nadzieję, że naprawdę nic im nie jest... Szczególnie Jackowi. Kto wiedział co ten zmiennokształtny zrobił z Mrozem...
- Później mogę nie mieć okazji, więc... - zaczęłam niepewnie - Czemu zgodziłeś się wtedy przywrócić Jackowi jego dawną postać?

Duch Księżyca odłożył ciasto na blat, polał je czekoladą, a następnie pokroił. Później wyjął dwa talerze. Na każdym położył  po kawałku ciasta.

- Dlaczego... - westchnął ciężko, jakby wcale nie chciał mi odpowiedzieć. - Doskonale wiedziałem z jakimi konsekwencjami wiąże się jego przemiana. Jednakże każda istota ma własną wolę. Wolą Jacka był powrót do dawnej postaci. Nie chciał być więcej Mrozem ze względu na to, że czuł się winny. Moim obowiązkiem było wysłuchać go i spełnić jego prośbę... - zakończył cicho.
- Nie mogłeś przemówić mu do rozsądku? - rzuciłam oskarżycielskim tonem z obrażoną miną. Duch spojrzał na mnie z politowaniem.
- Pomyśl - mruknął - Czy nawet gdybym to zrobił to czy Jack mnie posłuchał? - spytał, podając mi talerz z kawałkiem ciasta, po czym przeszedł do salonu, a ja posłusznie za nim.
- Nie... - odparłam smętnie, biorąc się za jedzenie.
- No właśnie. Zgodnie z wolą Jacka zmieniłem go z powrotem w człowieka.
Przytaknęłam, choć nie byłam do końca usytakcjonowana z odpowiedzi.
- A co zrobiłeś z jego wspomnieniami?
- Przemiana nie powoduje utraty wspomnień. - odrzekł prędko Duch.
- W takim razie kto i jakim sposobem to zrobił? - spojrzałam wyczekująco na mężczyznę, oczekując sensownej odpowiedzi w tej beznadziejnej sytuacji.
- Nie wiem kto mógłby to zrobić. Posiadam rozległą wiedzę, ale nie taką jaką sobie wyobrażasz. - odpowiedział i usiadł  na kanapie, a ja usadowiłam się na fotelu, stojącym naprzeciwko kominka. - Jednakże mogę się domyślać jak to zrobił... - zamyślił się szarooki.
- No to powiedz! - wybuchłam zniecierpliwiona.
- Dobrze, tylko mi nie przerywaj. - mruknął, spoglądając na mnie znacząco. Speszyłam się z lekka i postanowiłam przymknąć się, zapychając się ciastem.
- Przedmiot, za pomocą którego ta osoba przechwyciła wspomnienia Jacka mógł być Łapacz Snów.

Zatkało mnie. Słyszałam o tym starym artefakcie. Pozwalał na zbieranie snów, koszmarów, a także wspomnień dowolnej osoby, na której został użyty. Mimo to nie wiedziałam jakim cudem zmiennokształtni go zdobyli. Pamiętałam przecież, że na całym świecie zostały tylko dwa prawdziwe Łapacze.

- Żartujesz? - wydusiłam wreszcie.
- Obawiam się, że tak. - przyznał Duch - W nieodpowiednich rękach ten niewinny przedmiot może okazać się niezwykle interesującą i niebezpieczną bronią.
- Jeszcze tego mi brakowało... - westchnęłam ciężko i przełknęłam ostatni kawałek ciasta. - Zresztą nieważne. Dzięki za wszystko, ale powinnam już wracać do przyjaciół. - mruknęłam nonszalancko i niczym się nie przejmując, odłożyłam pusty talerzyk na stole do kawy i wstałam z fotela.

Nagle w tym samym momencie ktoś przemknął koło mnie, łapiąc za ramię i z powrotem usadowił na siedzeniu. Spojrzałam zaskoczona na Ducha Księżyca, który utkwił swe zimne spojrzenie w oknie lub czymś co czaiło się na zewnątrz.
- Bądź cicho. - syknął i popatrzył na mnie - Mamy towarzystwo... - dodał szeptem. Na chwile strach mnie sparaliżował.
- Czyżby te same stwory... co wcześniej mnie zaatakowały...? - spytałam z nadzieją, że moje przypuszczenia okażą się błędne. Niestety wycie i warczenie dobiegające z zewnątrz zapewniły mnie, że to zmiennokształtni. Złowrogie odgłosy wywołały u mnie dreszcz. Nie chciałam mieć z nimi już nic więcej do czynienia. Już wystarczająco dali mi popalić.
- Zwykle mnie nie atakują. - szepnął szarooki - Głównie z uwagi na to, kim jestem. Jednak teraz polują na ciebie. Chodź za mną... - dodał i pociągnął mnie w stronę sypialni.

Nagle puścił moją rękę, podszedł do komody, stojącej przy ścianie i odsunął ją w bok. Spod niej wyłoniła się klapa w podłodze. Mężczyzna spojrzał na mnie wyczekująco, chcąc abym podeszła. Wykonałam jego polecenie, a w tym czasie szarooki podniósł klapę, odsłaniając kawałek drabiny, schodzącej w głąb ziemi.
- Idź tunelami. Dojdziesz nimi do przyjaciół. - powiedział i podał mi lampę oliwną. Nie miałam pojęcia skąd tak szybko ją zdobył. - Tym oświetlisz sobie drogę, a teraz wchodź już. - nakazał. Nie czekając wskoczyłam do dziury, stając na szczeblach starej, drewnianej drabiny.
- A co z tobą? - spytałam nagle, schodząc kilka kroków w dół.
- Mi nic nie zrobią. - odrzekł - Pośpiesz się. Jeszcze kiedyś się spotkamy i to już całkiem niedługo. - dodał, po czym uśmiechnął się ciepło i zamknął klapę. Ostatnim co słyszałam był odgłos przesuwanej komody. Wzdrygnęłam się, czując się nieswojo w tym miejscu. Ciasno, wilgotno i mroczno... Nigdy nie musiałam przed nikim uciekać. I nigdy też wcześniej nie bałam się tak bardzo o swoje życie jak teraz.

Zeszłam jeszcze parę kroków w dół, po czym oświetliłam nieco otoczenie. Gdy zorientowałam się, że byłam zaledwie metr na ziemią, pewnie zeskoczyłam. Przed mną rozpoczynał się tunel, którego końca nie było widać. Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam przed siebie.

Nagle usłyszałam dziwny, nieznany mi dźwięk, a wokół momentalnie zrobiło się jasno. Pochodnie umieszczone wzdłuż korytarza jakby wyczuły moją obecność i same się zapaliły. To było całkiem interesujące...

Stawiając kolejne kroki, mozolnie przemieszczałam się przed siebie w głąb tunelu. Co mnie czekało na końcu? Gdzie Jack, Agey i Sorrow? Duch Księżyca twierdził, że nic im nie jest. Jednak czy na pewno? Wciąż miałam co do tego wątpliwości.  Do tego ten Łapacz Snów... Coś czego nigdy nie podejrzewałabym za niebezpieczną rzecz, teraz okazało się bronią. Nie wiem nawet kto go posiada. Ten zmiennokształtny czy może Mrok? Każdy z nich widocznie pragnął zemsty na Jacku. Jednak o ile powody Czarnego Pana znam, to tego blondyna już nie...


Ktokolwiek z nich by to nie był, nie wróży to nic dobrego...

------------
Od Autorki: Zgodnie z planem(choć trochę innego dnia) dodaję kolejny już 26 rozdział ^^ Chciałabym dobić do 30 przed końcem roku, ale to chyba niemożliwe. Mam jeszcze sporo do napisania(3 one-shoty i 2 rozdziały), a do tego wzięłam się za robienie kolejnej figurki. Tym razem mniejszej, ale ze szkieletem wewnętrznym i z gliny polimerowej do wypalania w domowym piekarniku. Chciałabym skończyć to przed końcem roku, ale i to nie jest pewne, biorąc pod uwagę treningi i prace w domu... No nic, pożyjemy, zobaczymy ^^

Jeśli chodzi o ankietę... Jak może zauważyliście, uruchomiłam ją ponownie i jak na razie odzew pozytywny. Wygląda na to, że jeszcze dziś powstanie FanPage dla Zakazanych Wspomnień. Nie wiem tylko co mam na nim publikować, bo nie zawsze będą to rzeczy związane z opowiadaniem, prawda? Czekam na wasze pomysły ;D

A z uwagi na zbliżające się święta...

Chciałabym życzyć Wam
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, rodzinnej atmosfery przy świątecznym stole, dużo wymarzonych prezentów pod choinką oraz Szczęśliwego Nowego Roku!

No i żeby Jack Mróz zlitował się nad nami i zesłał nieco białego puchu ;)

 Ann Varcon

15 grudnia 2014

Rozdział XXV Pustka

Ocknąłem się w momencie, gdy ten koleś rzucił mną o podłogę. Wiedziałem jednak, że nie miałem z nim szans. Nie będąc zwykłym człowiekiem. Musiałem czekać, aż zostanę całkowicie sam.

Miałem zamknięte oczy. Nie mogłem się ujawnić. Słyszałem jedynie kroki Luke, albo kim on tak naprawdę był. W każdym razie coś chyba nie poszło po jego myśli... Przynajmniej tak mi się zdawało... Może Ann przeżyła?

Nagle chłopak westchnął głośno. Wzdrygnąłem się, lecz wtem wszystko ucichło. Otworzyłem ostrożnie oczy i uważnie rozejrzałem się. Koleś gdzieś zniknął. Podniosłem się bezszelestnie i oparłem o najbliższą ścianę. Lewy bark, na który upadłem pobolewał od czasu do czasu. Na szczęście nie wyglądało to na coś poważniejszego. Podniosłem wzrok na sklepienie jaskini. Musiałem znajdować się spory kawałek od wioski, ponieważ nie kojarzyłem tej groty. Znałem przecież wszystkie zakamarki, jakie kryły okolice mojego dawnego domu... Chyba.
Dobra, czas się stąd wydostać.” - pomyślałem i w tej samej chwili gwałtownie podniosłem się z kamiennej podłogi. Praktycznie od razu zakręciło mi się w głowie. Szybko oparłem ręce o ścianę, aby uchronić się przed upadkiem. Odwróciłem się plecami do skał i głęboko odetchnąłem. Nie mogłem siedzieć tu ani minuty dłużej. Postawiłem pierwszy krok, a później drugi, powoli przesuwając się, jak sądziłem, w kierunku jedynego wyjścia. Miałem tylko nadzieję, że nie trafię na tego kolesia. Co jak co, ale udawanie mojego najlepszego kumpla było przegięciem. Byłem tylko ciekaw jakim cudem wyglądał tak samo jak Luke... Cholera!
- Skup się Jack! - skarciłem się. Nie wiedziałem nawet czy Ann jeszcze żyła. Jeśli nie... Nawet nie chciałem o tym myśleć. Powinienem jak najszybciej wrócić nad staw.
Chwiejnym krokiem starałem się iść szybciej z nadzieją, że znajdę wyjście z tej jaskini. Błagałem w myślach by sieć tuneli nie była zbytnio rozbudowana. Przecież nie mogłem tracić czasu. Czasu, który był aż tak cenny.
Ann przez cały czas tłumaczyła mi, że moja nieśmiertelna postać była odpowiedzialna między innymi za zimę.

Nagle zobaczyłem delikatne smugi światła dochodzące zza rogu. Wyglądało na to, że byłem u celu. Nie spotkałem tego dziwnego kolesia co też mogłem uznać za pewien sukces. Puściłem się biegiem i ostro skręciłem w lewo.
- To chyba jakiś żart! - jęknąłem, gwałtownie się zatrzymując. Stałem u progu wyjścia, a przede mną znajdowała się ściana śniegu. Nie wierzyłem własnym oczom. Przecież jeszcze nie tak dawno było bezchmurne niebo. Jakim więc cudem... Chwila, ile ja tak naprawdę byłem nieprzytomny?!
- Niby jak ja mam znaleźć Ann przy takiej pogodzie? - mruknąłem rozczarowany, odwracając się w stronę mroku jaskini.
„Nie, na pewno nie tam.” - pomyślałem i postawiłem krok w stronę wyjścia. Te buty od zielonookiej bardzo mi się przydawały przez cały ten czas. Dzięki nim nie odczuwałem zimna tak jak wtedy... Doskonale pamiętałem dzień, w którym poznałem Ann. Gdy jeszcze nic nie rozumiałem i nic do siebie nie pasowało, a ja jak idiota upierałem się by szukać domu, który już nie istniał... Rozejrzałem się wokół. Niestety ściana śniegu uniemożliwiała mi dojrzenie czegokolwiek. Nie było nawet widać jaskini, a przecież przeszedłem zaledwie parę kroków. Zacisnąłem zęby i gwałtownie ruszyłem naprzód, lecz równie nagle uderzyłem w jakąś przeszkodę. Odbiłem się od niej i upadłem na śnieg.
- Cholera! - zakląłem zły - Niech szlag trafi to durne drzewo! - ryknąłem podnosząc wzrok. To co ujrzałem zatkało mnie. Zielone ślepia z czarną szparką utkwiły we mnie swe wściekłe, ale zarazem zaciekawione spojrzenia. Dziki stwór stał nad mną. Bałem się nawet oddychać, lecz i tak od czasu do czasu mój oddech był widoczny pod postacią delikatnej mgiełki. Nie miałem dokąd uciec. Zresztą nie było w tym sensu. Nawet, gdybym zdecydował się na to, bestia i tak by mnie dogoniła i zabiła.

Nagle stworzenie otworzyło pysk. W jego wnętrzu ujrzałem początki ognia. Nie musiałem długo myśleć, aby wiedzieć co to oznaczało. Ten stwór zamierzał mnie spalić! Odsunąłem się gwałtownie do tyłu, aż w końcu natrafiłem plecami na kolejne drzewo. Przełknąłem głośno ślinę, a wtem bestia bez uprzedzenia splunęła ogniem. Przerażony zacisnąłem mocno powieki. Jednakże zamiast bólu poczułem przyjemne ciepło na całej twarzy.
Zaciekawiony, ale także wciąż jeszcze przestraszony otworzyłem oczy. Przed mną płonęło ognisko, a stworzenie, które zachowywało się tak jakby chciało mnie zabić, siedziało naprzeciw mnie. Przyjrzałem się jej uważnie, wiedząc już, że to smok.
- Sorrow? - wyszeptałem z niedowierzaniem. Bestia zbliżyła się nieco do ognia i spojrzała mi głęboko w oczy. -Rany, nawet nie wiesz jak cieszę się na twój widok! - wykrzyknąłem, choć sam nie mogłem uwierzyć w to co powiedziałem.
- Ta... Ja też. - odrzekł znudzony smok - Ogrzej się. Mamy niewiele czasu. - dodał, po czym rozejrzał się dookoła.
- Jasne - kiwnąłem głową. Wszystkiego mógłbym się spodziewać, ale nie pomocy ze strony Sorrowa. Zbliżyłem ręce do ognia. Czułem jak moje ciało powoli odmarza. - A właściwie to... - zacząłem niepewnie - Jak mnie znalazłeś? - spytałem zaciekawiony, nie odwracając wzroku od ognia, ale kątem oka dostrzegłem jak smok nieco skrzywił się po usłyszeniu mojego pytania.
- Odnalezienie ciebie nie było trudne. - odparł - Zwyczajnie śledziłem tego blondyna. Oczywiście zrobiłem to lepiej niż wtedy, gdy miałem cię obserwować. - dodał - Widziałem jak niósł cię nieprzytomnego do tej jaskini. Chwilę później ktoś odziany w czarny płaszcz z kapturem na głowie wyszedł z groty. Uznałem, że pora się nieco rozejrzeć więc wylądowałem na ziemi, ale gdy wyczułem twoją obecność, postanowiłem trochę cię nastraszyć... - przyznał Sorrow.
- I tym sposobem o mały włos nie zszedłem na zawał. - stwierdziłem ponuro - A kto kazał ci mi pomóc? Bo jakoś trudno mi uwierzyć, że to było z twojej własnej woli...
Smok zawahał się przed odpowiedzią. Widziałem tę niepewność w jego oczach.
- Wydaje mi się, że Ann, choć pewien nie jestem. Zresztą to działo się tak szybko... - pokręcił głową.
- Wiesz może czy ona żyje? - spytałem z nadzieją.
- Nie, ale raczej poczułbym, gdyby stało się z nią coś takiego... - odrzekł Sorrow.
- Niech to szlag... - warknąłem zły, gdy wtem gad podniósł się z ziemi. Popatrzyłem na niego. Wyglądał jakby nasłuchiwał. Jego uszy lekko drgały.
- Musimy ruszać. - zarządził.
- A tak właściwie dokąd? - spytałem zaciekawiony, ale smok nawet na mnie nie spojrzał.
- Byle dalej stąd. - odparł i zgasił łapą ognisko. Chłód po raz kolejny złapał mnie w swe mroźne objęcia. - Wskakuj na mój grzbiet. - zaproponował - Tu na ziemi jesteśmy łatwym łupem.
Wiedziałem co to oznacza, ale nie sądziłem, że kiedykolwiek Sorrow pozwoli mi siebie dosiąść...
- Dasz radę? - spytałem, spoglądając na gęsto rosnące drzewa w okolicy.
- Kawałek dalej jest polana. Wystarczająco duża, abym rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. - wytłumaczył - Dalej, pośpiesz się! - ponaglił mnie, a ja nie czekając, zwinnie wskoczyłem na grzbiet smoka.
- Gotowy - powiedziałem pewnie, a smok odwrócił łeb, aby na mnie spojrzeć.
- Nieźle - skwitował i natychmiast puścił się biegiem. Trzeba było mu przyznać, że szybki to on był. Nim się obejrzałem, dotarliśmy na polanę. Sorrow na nic nie czekając, rozłożył skrzydła i odbił się od ziemi. Jeszcze chwila i wylecielibyśmy ponad korony drzew, lecz wtem obaj poczuliśmy ostre szarpnięcie.

Smok ryknął i spojrzał na swoją prawą tylną łapę, która owinięta była czarnym jak smoła, matowym łańcuchem.
- Cholera! - prychnął Sorrow, nieudolnie próbując się wyrwać.

Nagle z gęstwiny lasu wyłoniła się jakaś nieznana mi postać. Czarne włosy wystające spod kaptura płaszcza tegoż samego koloru, zasłaniały twarz chłopaka. W rękach dzierżył on drugi koniec łańcucha.
- Tak łatwo się mi nie uciekniecie... - szepnął i zaśmiał się złowieszczo, aż ciarki przeszły mi po plechach.
- Jesteś tego, aż tak pewien?! - ryknął smok, po czym delikatnie odchylił łeb. Szykował potężny atak. Zionął ogniem nim zdążyłem mrugnąć. Płomień roztopił łańcuch, którego resztki opadły na ziemię z głuchym brzękiem.

Nie czekając dłużej, Sorrow zamachnął mocniej skrzydłami i wzniósł się w ponad drzewa. Udało nam się uciec, ale ja wciąż odczuwałem niepokój. Odwróciłem się, by jeszcze raz spojrzeć na tamtą polanę. Nieznajomy wciąż na niej stał i pomimo odległości jak nas dzieliła, mógłbym przysiąść, że uśmiechał się chytrze.

Wtem usłyszałem czyjś głos. Złapałem się za głowę, czując narastający ból. Serce biło mi jak szalone. Nie byłem w stanie się uspokoić.

„Nie martw się Jack... I tak w końcu cię dopadnę oraz zlikwiduję...” - szepnął i zaśmiał się szyderczo. Byłem pewny, że gdzieś już słyszałem ten głos... lecz za nic nie mogłem przypomnieć sobie gdzie...



-------------------------
Od Autorki:
Jest, wyrobiłam się dzisiaj! Szczerze to już myślałam, że nie zasiądę dziś do kompa(co tam, że lektura czeka xD ) 
Wybaczcie, że wczoraj nie dodałam tego rozdziału, ale wróciłam później niż zwykle z treningu, a później położyłam się tylko na "chwilę" i tak ta drzemka przedłużyła się prawie do północy ;_; Nie chciałam tego, ale mój organizm miał inne zdanie xD No nic. Ten ostatni tydzień przed świętami również mam bardzo bogaty. Jutro lektura, o której już wspomniałam; w środę kartkówka z religi(jakkolwiek dziwnie to brzmi xD) oraz poprawa sprawdzianu z angielskiego rozszerzonego; w czwartek trening, ale piątek już spokojniejszy bo tylko wigilia klasowa :P Tak więc beznadzieja na całej linii, ale cóż. Matura w przyszłym roku szkolnym ;-;
Dobra, koniec wywodu o mnie. Ostatnio dałam ankietę na temat stworzenia fanpage dla Zakazanych Wspomnień. Zagłosowała tylko jedna osoba więc dam ankietę na kolejny tydzień i wtedy zobaczę co zrobić. No chyba, że w komentarzach pod rozdziałem dostanę od Was jednoznaczną odpowiedź :P
A tak w ogóle to jak podoba się nowy szablon i świąteczna muzyczka? Mam nadzieję, że klimat pasuje. No i jak widać na ZW sypie śnieg co nie można niestety powiedzieć o tym co dzieje się na zewnątrz u mnie i pewnie u wielu z Was... Miejmy nadzieję, że śnieg jeszcze nas zaspie ^w^ ----> wecie, że dziś jest dzień otaku? :3

Na razie zostawiam was z rysunkiem Sorrowa w świątecznej czapeczce :3

(Kliknij, aby powiększyć)

Do następnego! ^w^

07 grudnia 2014

Rozdział XXIV Duch



Niech szlag trafi tego cholernego blondyna! Wiedziałam, a raczej spodziewałam się, że uknuł coś paskudnego. I niestety nie pomyliłam się. Porwał Jacka, a to przecież było moje zadanie. Powinnam była chronić Mroza, a zamiast tego... Nie, nie powinnam teraz nad tym rozmyślać!

- Jack! - krzyknęłam po raz kolejny, zmieniając się w smoka, lecz Luke zniknął pomiędzy drzewami z szyderczym uśmiechem na twarzy, trzymając w ramionach nieprzytomnego bruneta. Chciałam jeszcze ruszyć ku nie mu, by go odbić, lecz wtem dzikie Kaiju zastąpiły mi drogę i zaszarżowały, szczerząc kły na moje życie. Cudem uniknęłam paru ataków. Nie wiedziałam jak mam pokonać te istoty. Zacisnęłam zęby i wykonując obrót, odepchnęłam ogonem część potworów. Pozostałe nie zważając na nic, dalej walczyły. Zamachnęłam się skrzydłami i unosząc kilka metrów nad ziemią, zionęłam ogniem, tworząc krąg wokół siebie. Liczyłam na to, że stworzenia choć nieco się zawahają i dadzą mi chwile odetchnięcia. W jakim ja byłam błędzie! Moje działanie jeszcze bardziej rozwścieczyły bestie. Nie miałam wyjścia.

Delikatnie dotknęłam tylnymi łapami o ziemię, po czym gwałtownie odbiłam się, wylatując ponad drzewa. Moją jedyną szansą na przeżycie była ucieczka. Nadchodziła noc, a to dawało mi szansę. Czarne łuski potrafiły sprawić, że stawałam się niemalże niewidzialna. Obejrzałam się za siebie. Liczyłam, że gdy wzniosę się w powietrze, te potwory zostawią mnie w spokoju. Niemalże nie spadłam na ziemię, gdy zorientowałam się, że te bestie nadal mnie gonią. Tyym razem był to gatunki latających Kaiju. Nie mogłam w to uwierzyć.
Zaklęłam pod nosem, przyśpieszając. Niestety to nic nie dawało. Te stworzenia były coraz bliżej, a ja opadałam z sił. Zastanawiała mnie jeszcze tylko jedna rzecz. Jakim cudem liczba tych dziwnych istot pozostała taka sama? To było niemożliwe...

„Zresztą nie różnimy się od siebie, aż tak bardzo...” - przemknęły mi przez głowę słowa Luke’a  i nagle dostałam olśnienia.
- Zmiennokształtni, co? - mruknęłam sama do siebie - Tylko czego oni chcą od Jacka... - zamyśliłam się, a to skrupulatnie wykorzystało jedno ze stworzeń, które dogoniło mnie. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, bestia zamachnęła się pazurami i rozszarpała starą ranę na udzie. Gwałtownie zawyłam z bólu i w odwecie uderzyłam potwora ogonem. Ten stracił równowagę i spadł na ziemię. Przynajmniej jednego miałam z głowy... ale pozostało jeszcze z dwadzieścia.

Nagle osłabłam. Teraz już nie tylko rana dawała się we znaki. Czułam jakby wszystko w środku mnie paliło. Ryknęłam ponownie i spojrzałam na udo. Delikatne smugi dymu unosiły się znad rozszarpanej skóry. Wyglądało to na efekt działania jakiegoś kwasu, ale byłam pewna, że to nie to. Czyżby trucizna w pazurach? Nie, nie to było istotne. Bardziej ciekawiło mnie jakim cudem zbroja z łusek została naruszona...

Czułam się coraz gorzej. Zniżałam lot, robiłam się senna. Upadek groził śmiercią z łap tych potworów. Kiedyś byłam pewna, że zmiennokształtnych duchów nie da się zabić, ale teraz? Gdy śmierć zaglądała przez drzwi to przestawałam w to wierzyć. Ostatnie dni w szczególności mi to pokazały.

Znajdowałam się niewiele ponad metr nad drzewami. Zamknęłam oczy, zmęczona i obalała. Trucizna już płynęła w moich żyłach. Nie wiedziałam co pierwsze mnie zabije. Kaiju czy trutka... Uderzyłam w drzewa. Zahaczając  o kolejne gałęzie w końcu wylądowałam na ziemi w zaspie śnieżnej. Biały, mroźny puch łagodził ranę na lewym udzie. Zmiennokształtni wylądowali wokół mnie. Znużona rozejrzałam się, a wtem istoty znów przyjęły inną formę. Tym razem każdy wilczą. Nie miałam siły na walkę. Chciałam tylko spać...

Nagle na całą okolicę padł blask księżyca. Stworzenia zawyły z przerażenia  i jedno przez drugiego, zaczęły uciekać w głąb lasu. Ożywiłam się nieco, zaskoczona tym obrotem spraw. Wykorzystując ostatki sił, dźwignęłam się na przednich łapach, chcąc stąd uciec. Łeb miałam spuszczony, a oczy zamknięte. Wtem poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Spokojnie. Nie musisz już walczyć. - rozległ się ciepły, męski głos. Podniosłam wzrok na jego właściciela. 

Nade mną klęczał młody mężczyzna. Wyglądał na jakieś dwadzieścia siedem lat. Jego ciało, ubrania emanowały białą, przechodzącą w mleczną poświatą. Zdezorientowana, wróciłam do ludzkiej postaci.
- To niemożliwe... - szepnęłam wpatrując się w niego.
- Biedna... - mruknął cicho, przypatrując się moim już licznym blizną. - Jestem tu, aby wam pomóc. - dodał podczas, gdy ja zgłupiałam.
- Nam? - spytałam, nic nie rozumiejąc.
- Ciii - dotknął palcem wskazującym ust - Twoim przyjaciołom nic nie jest. Musisz odpocząć...
- Nie! - zaprotestowałam gwałtownie - Nie mogę odpoczywać! - krzyknęłam, gdy wtem przed oczyma zatańczyły mi mroczki i bezwładnie opadłam na mężczyznę, tracąc przytomność...

~*~


Rzuciłem ciało nieprzytomnego Jacka na kamienną podłogę i zacząłem nerwowo krążyć po jaskini. Rozmyślałem nad tym co powinienem teraz zrobić. Zadziałałem trochę zbyt impulsywnie, ale nie mogłem pozwolić, aby ta suka dalej mąciła w głowie Mroza. Jeśli ten idiota odzyskałby swoją dawną postać to pokrzyżowałoby to wszystkie dalsze plany. Co prawda nie miałby jeszcze wspomnień. Bez nich wciąż będzie bezsilny...

Przeczesałem włosy rękoma i ponownie się skupiłem. Poczułem miłe mrowienie, rozchodzące się falami po całym ciele, które towarzyszyło każdej przemianie. Skoro Jack już wie tak wiele to nie ma już chyba sensu ukrywać się pod tą marną postacią. Nigdy nie przepadałem za Lukiem. Był jak dla mnie zbyt miły...


-------------
Od Autorki: No witajcie moi mili :D Jak tam po mikołajkach? Dostaliście to co chcieliście? Ja w sumie nie do końca, ale kasa na mangi też się liczy, prawda? Zresztą tegoroczne mikołajki to już przeszłość.
Ogólnie chciałam Was przeprosić, że tak zwlekam z dodawaniem kolejnych rozdziałów, ale po prostu ostatnio mam coraz mniej czasu :C 
Jednak z uwagi na zbliżające się święta wymyśliłam, że od tego tygodnia do końca roku w każdą sobotę będę publikować kolejne rozdziały. Do tego czeka Was One-Shot z okazji sylwestra oraz zległy One-Shot Halloweenowy. Cieszycie się? Choć trochę...? Mam nadzieję ^^
Tak więc to by było chyba na tyle. Przynajmniej dziś ;) 

Do następnego! :3