31 października 2015

Halloween One-Shot

Halloween

31 Października, godzina 3:30 w nocy



Dom pogrążony był w całkowitej ciemności i ciszy. Dziewczyna, jej smok oraz Jack Mróz spali spokojnie w swoich pokojach. Żadne z nich nie domyślało się co spotka ich dnia następnego...

Jedna istota, kochająca spokój i książki nie zamierzała tej nocy spać. Wręcz przeciwnie. Ona nie mogła sobie pozwolić na sen. Bynajmniej nie w Halloween…

Agey skradała się cicho po korytarzu. Choć wiedziała, że jej przyjaciele mają twardy sen, wolała uważać. Nie chciała by cokolwiek pokrzyżowało starannie przemyślany plan. Pokój czarnowłosej znajdował się na samym końcu korytarza na piętrze. Kilka dni wcześniej zakupione farby i różne inne elementy, niosła teraz ze sobą do pokoju smoka. Choć właściwie to pomieszczenie było teoretycznie przeznaczone dla ewentualnych gości. Wtem nagłe skrzypnięcie podłogi lekko rozproszyło dziewczynę. Rozejrzała się, uważnie nasłuchując. Powoli uspokajała bicie serca, jakby bała się, że ktoś ją przez to usłyszy. Co prawda nawet jeśli zachowałaby się głośno to i tak przyjaciele by się nie zorientowali. Kilka godzin wcześniej podała wszystkim środki nasenne. Tak więc nie obudziliby się bez względu na wszystko.

Wreszcie, Agey dotarła pod odpowiednie drzwi. Odłożyła farby na ziemie i delikatnie nacisnęła klamkę, aby po chwili wejść ze wszystkim do pokoju. Smok spał jak zabity i tylko ruchy jego klatki piersiowej wskazywały na to, że jeszcze żyje.
Czarnowłosa podeszła do bestii i rozłożyła wszystkie potrzebne elementy, w tym jedną szarą i dwie czarne puszki farby. Obok ułożyła trzy pędzle różnej wielkości. Gdy skończyła przygotowania, delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Zatarła ręce i ochoczo wzięła się do pracy…



31 Października, godzina 4:55 w nocy



Czarnowłosa najciszej jak tylko potrafiła, zamknęła za sobą drzwi. Pierwsza część planu została wykonana. Teraz wystarczyło tylko podmienić ciuchy Ann i Jacka.
Agey wiedziała, że zajmie jej to zaledwie kilkanaście minut. Mimo to nadal nie mogła sobie pozwolić na odpoczynek. Musiała się jeszcze sama przygotować…



31 Października, godzina 9:30 rano



Nagłe dzwonienie budzika, obudziło Ann. Lekko zła, że noc tak szybko minęła, odrzuciła kołdrę i wstała. Ledwo przytomna doczłapała się do szafy i wyjęła pierwsze lepsze ciuchy. Nie zastanawiała się nawet czemu na półkach brakuje ubrań. Nie wiele myśląc, dziewczyna ruszyła w kierunku łazienki, do której jako jedyna miała dostęp z własnego pokoju.
Zamknęła drzwi i zaczęła się przebierać. Gdy skończyła, rozczesała włosy i przemyła twarz wodą. Szybko wytarła ją ręcznikiem, oddaliła się nieco od umywalki i spojrzała w lustro, aby się obejrzeć.
Zaniemówiła z wrażenia, gdy zorientowała się, co się stało...



31 Października, godzina 9:50 rano



Ann, Jack i Sorrow zupełnie jakby się umówili, zbiegli do salonu. Szybkie spojrzenia po sobie upewniły ich w tym, kto stał za tym idiotycznym żartem.
- Pamiętacie coś z wczorajszego wieczora? - spytała dziewczyna, nie mogąc uwierzyć w to co się stało. Mróz i smok pokręcili głowami.
- Pustka. - odparli niemal jednocześnie.

Ann nie mogła uwierzyć w to, że dobrowolnie założyła te ciuchy. Chociaż i tak nie miała wyjścia, bo reszta jej ubrań  w tajemniczy sposób zniknęła. Miała na sobie czarną sukienkę z dużym dekoltem, czarne podkolanówki do połowy uda i tegoż samego koloru buty na koturnach. W dodatku jej długie, proste włosy zostały przefarbowane na różowo czyli kolor, który bez mała nienawidziła. Tylko jedna postać, za którą została przebrana, przychodziła jej do głowy. Ann miała na sobie cosplay Yuno Gasai, sadystki, psychopatki. Brakowało tylko wszechobecnej krwi oraz jakiegokolwiek rodzaju ostrza.

Jack był totalnie komicznie przebrany, a to dlatego, że miał na sobie cosplay Czkawki z filmu „Jak wytresować smoka 2” Chłopak całkowicie nie mógł połapać się jak działa jego strój do latania. Wyciągnął płachty lotne, które rozciągały się od rąk do nóg, a także uruchomił tak zwany „ster”, znajdujący się na jego plecach, który przypominał grzebień na głowie pewnych gatunków smoków. Grube kozaki niby pasowały do stroju, ale mimo to wyglądały nieco dziwnie. Na prawym ramieniu znajdował się czerwony symbol, wyglądający jak głowa wikinga w hełmie. Natomiast na jego lewym śródręczu znajdowało się miejsce na krótki nóż, a na prawym notes z czystymi kartkami. Do tego wszystkiego, Jack miał jeszcze zabudowany hełm, przywodzący na myśl kask motocyklisty, który leżał teraz na podłodze obok chłopaka.
Najciekawiej było z Sorrowem. Smok był przebrany za... Szczerbatka. Co prawda jego budowa absolutnie nie pasowała do tej postaci, ale taki był czyjś wymysł.

Bestia została przemalowana na czarno z małymi szarymi odmianami będącymi uwypuklonymi łuskami na łapach i głowie. Tuż pod skrzydłami przy zadzie i na końcówce ogona zostały przyklejone dodatkowe płetwy ogonowe. Natomiast wzdłuż całego grzbietu i części ogona poprzyklejane zostały kolce grzbietowe. Na uszy i wypustki przy głowie Sorrowa zostały nałożone materiałowe nakładki, imitujące uszy Szczerbatka. W dodatku na grzbiecie smoka zostało umiejscowione niewielkie siodło.

Wyglądało na to, że żadne z przyjaciół nie było zadowolone z tych niecodziennych przebrań.
Nagle dziwny hałas zwrócił uwagę Ann. Obróciła się na pięcie i wtem została oblana zimną, czerwoną cieczą. Z ust zielonookiej dobyło się bezgłośne „co”. Dziewczyna przetarła twarz, by móc cokolwiek zobaczyć. Przed nią stała Agey, szczerząc białe kły. W rękach trzymała puste już wiadro. Sorrow i Jack niepewnie patrzyli na rozwój sytuacji.
- Czy tobie już całkiem rzuciło się na łeb?! - wybuchła Ann i z odrazą powąchała substancję, którą została oblana.

Wtem Sorrow zastrzygł uszami, a jego źrenice gwałtownie się zwęziły.
- Ten zapach... - szepnął i zaczął zbliżać się do zielonookiej. Ta z niepokojem popatrzyła na smoka.
- Sorrow...? - mruknęła, gdy zdała sobie sprawę z tego czym dostała. - Opanuj się! - krzyknęła do bestii i chcąc ją ocucić, uderzyła lekko stworzenie w głowę. Smok otrząsnął się i spojrzał przepraszająco na Ann. Ona tylko pogładziła go po głowie, wybaczając mu jego zachowanie.
W tym momencie spojrzała na Agey, wzrokiem żądnym mordu.
- Ty... - warknęła zielonooka, a czarnowłosa odpowiedziała jej kolejnym uśmiechem. Ona także była przebrana. Włosy miała zaczesane do tyłu na żel. Założyła czarną pelerynę wewnątrz której poprzyszywane były noże, toporki, sztylety i pewnie wiele innych ostrych przedmiotów, a do tego miała jeszcze zawieszone przy pasie dwie buteleczki z dziwną substancją. Całkowicie czarny strój czyli jeansowe spodnie, buty i bluzka dopełniały stroju wraz z białymi kłami.
- Przecież dziś Halloween! - zawołała entuzjastycznie Agey.
- Czemuś oblała mnie krwią?!! I co to za ciuchy?! - warknęła zielonooka, nie zważając na słowa przyjaciółki.
- Dziś jesteś Yuno Gasai! - odparła czarnowłosa - Jack jest Czkawką, a Sorrow Szczerbatkiem! - dodała.
- Do tego sami doszliśmy. - mruknęła Ann, spoglądając na chłopaków - Tylko po co, ja się pytam?!
- Idziemy tej nocy na miasto! - zarządziła Agey, a w tym momencie „Yuno”, kompletnie nad sobą nie panując, skoczyła na roześmianą przyjaciółkę i przygwoździła ją do ziemi.
- Ogarnij się! - warknęła zielonooka - Oddawaj nasze ciuchy i daj sobie spokój!
- Zapomnij -mruknęła czarnowłosa - Po za tym, chyba masz ochotę na darmowe słodycze?
Ann poluźniła nieco uścisk i popatrzyła z góry na czerwonooką.
- Może i mam. - przyznała niechętnie.
- A wy nie macie ochoty? - zwróciła się Agey do Jacka i Sorrowa. Chłopaki spojrzeli po sobie i także przyznali rację wampirzycy. - Więc w czym problem? Idziemy na miasto! - zawołała czarnowłosa.
- Chwila - przerwał jej Jack - A co z ludźmi? Wydawało mi się, że oni nie potrafią widzieć istot magicznych...
- Magia Halloween... - mruknęła Ann - Tego dnia, granice dwóch światów zacierają się. Po za tym większość magicznych stworzeń, ludzie mogą zobaczyć.
- Właśnie! - przyznała Agey, wciąż będąc pod wpływem głupawki. - Wieczorem idziemy na miasto!
Reszta spojrzała po sobie niezbyt pewnie. Wiedzieli jednak, że nie mają szans.



31 Października, godzina 19:20



- Jest już chyba wystarczająco ciemno. - mruknęła znudzona wampirzyca, wyglądając przez okno. Nie mogła się doczekać wyjścia.
- Czy jeśli wyjdziemy to przestaniesz marudzić? - spytała zielonooka, czyszcząc znalezioną w domu katanę. Dziewczyna nadal była we krwi, ponieważ jej przyjaciółka stwierdziła, że tak będzie lepiej. Dla Sorrowa oznaczało to walkę z samym sobą, gdyż smok dostawał świra, wyczuwając tę substancję.
- Tak, tak, tak! - zawołała czarnowłosa na myśl o wyjściu. Przyjaciele głośno westchnęli po czym zrezygnowani, udali się do wyjścia.



31 Października, godzina 19:50



W Burgess Halloween właśnie się rozpoczęło. Dzieciaki biegały po okolicy w przebraniach najróżniejszych potworów i postaci z bajek. Przed domami zostały ustawione dynie, w których wnętrzach paliły się świeczki. Na bezchmurnym niebie widać było księżyc w pełni. Wszystko razem tworzyło niepowtarzalny klimat.
- Idziemy po Jamiego? - zapytała Agey - Jesteśmy blisko jego domu...
- Chyba nie musimy. - przerwała przyjaciółce, Ann. Dziewczyna miała rację. Bennet i jego siostra właśnie podchodzili do kolejnego domu.
- Wystraszymy ich? - zapytała z nadzieją czarnowłosa.
- Bez względu na to co powiem to i tak zrobisz wszystko po swojemu, prawda? - zielonooka popatrzyła na wampirzycę. Odpowiedziała ona uśmiechem i zaraz po tym zniknęła.
- Już boję się pomyśleć co zrobi. - pokręcił głową Jack.
- A tak w ogóle to nie powinieneś dosiąść Sorrowa? - spytała nagle Ann, spoglądając na księżyc.
- Że co?! - wykrzyknęli niemal jednocześnie, mierząc morderczym wzrokiem zmiennokształtną.
- Ty - dziewczyna wskazała na bestię - Jesteś Szczerbatkiem, smokiem Czkawki. To oznacza, że Jack jako smoczy jeździec - Tym razem wskazała na chłopaka - powinien dosiąść swego smoka.
Chłopaki popatrzyli po sobie.
- Coś w tym jest... - stwierdził Jack - W sumie masz w końcu siodło.
- Dziś Halloween... - dodała bestia.
- Zróbcie to dla dzieciaków. - mruknęła Ann.
- A co, czy tobie udzieliła się głupawka Agey? - spytał Mróz.
- Jest chyba pełnia... nie? - zachichotała nagle zielonooka.
- Ty, może tu jakieś chemikalia się wylały? - szepnął Sorrow do chłopaka.
- Cholera wie... - odpowiedział mu brunet.


Wtem rozległ się krzyk. Jack znał go, choć nie za bardzo kojarzył do kogo należał. Dziewczyna nadal zahipnotyzowana patrzyła na srebrną tarczę księżyca.
- Zróbmy mały numer.- zaproponował smok z istnie szatańskim uśmiechem na pysku - Wskakuj na mój grzbiet.
Jack popatrzył na niego, podejrzewając podstęp. Jeszcze raz rzucił spojrzenie w stronę domostw i dosiadł Sorrowa. W tym samym momencie do trójki przyjaciół podbiegł wystraszony Jamie.
- Jack... - mruknął zdyszany - Ratuj... - dodał podnosząc wreszcie głowę i zdębiał - Czkawka i Szczerbatek?! - szepnął zdezorientowany.
- E, nawet poznał. - powiedział Jack do Sorrowa.
- A gdzie Ann...? - odwrócił głowę w stronę zielonookiej i ponownie znieruchomiał - O cholre, Yuno Gasai we własnej osobie?! - zaklął szatyn, po czym zemdlał.



31 Października, godzina 20:07



- Ej, ocknij się! - warknęła zielonooka i uderzyła szatyna w policzek. Ten ocknął się nagle ni stąd ni zowąd. Chłopak spojrzał na dziewczynę i wyglądał tak, jakby zaraz znów miał zemdleć. Jednak w tym momencie wkroczył Jack, który zdążył już zeskoczyć z grzbietu bestii.
- Daj spokój Jamie. To nie Yuno, a Ann.
- Jack? - wymamrotał Bennet, wyraźnie rozpoznając głos przyjaciela i wtem przytulił bruneta. Reszta wybałuszyła na nich oczy, nie mogąc uwierzyć w to co widzą.
- Hej, stary, upadając za mocno uderzyłeś się w głowę? - spytał zmieszany Mróz, rozkładając ręce na boki.
- Co?! - krzyknął nagle szatyn, szybko odsuwając się od chłopaka - Ja... ten... Ja nie chciałem... - spuścił głowę - Zabij mnie - mruknął na koniec.
- Okey... - odparł zdezorientowany brunet - Zapomnijmy, że coś takiego miało miejsce.
Jamie kiwnął głową zażenowany i wstał z ziemi.
- Skończyliście już? - spytała już poważnie Ann. Chłopaki popatrzyli na nią.
- Zapomnij o tym co się wydarzyło - mruknął do niej szatyn.
- Ta - zielonooka machnęła lekceważąco ręką - Widziałeś gdzieś Agey?
- Gdzieś tam zbierała cuksy - chłopak wskazał pobliski dom - Tam mnie wystraszyła... Zresztą jak i innych - dodał.
- W takim razie idziemy - zdecydowała nagle Ann. Sorrow, Jamie i Jack spojrzeli nie pewnie po sobie. Cała trójka zastanawiała się co się dziś dzieje. Gdy dziewczyna nieco się oddaliła, odezwał się Mróz.
- Nie kumam nic z tego...
- To chyba pełnia tak na wszystkich działa - mruknął smok, wskazując łbem na księżyc.



31 Października, godzina 20:30



Chyba nikt nie przypuszczał jak dużo może zdarzyć się w przeciągu kilkunastu minut.
Agey ukradkiem ukradła paru dzieciakom cukierki. W odwecie Ann, próbując ją powstrzymać przed kolejnymi kradzieżami, o mały włos nie wpadła pod samochód. Kierowca pojazdu ledwo uniknął wpierw zderzenia z dziewczyną, a potem z drzewem, rosnącym między chodnikiem, a ulicą. Jack, znów siedząc na grzbiecie smoka, zaciekawił grupkę smoczych fanów. Dzieci początkowo sądziły, że gad nie jest prawdziwy... ale tylko do momentu, w którym Sorrow nie zionął ogniem, prawie nie spalając włosów Mroza. Po tym, dzieciaki uciekły z piskiem. Może to i lepiej.

Od tego momentu, nikt nie odważył się podejść do czwórki przyjaciół, którzy już chyba się ogarnęli. Niestety to trwało tylko do chwili, w której inna grupa, niezidentyfikowanych ludzi z pochodniami zmierzała w ich kierunku.

Ann, Agey, Jack, Jamie i Sorrow niepewnie spoglądali na przybyszy, gdy ci stanęli naprzeciwko. Dwóch z nich wyraźnie się odróżniało. Wyższy, stojący za przywódcą miał czarne, wilcze uszy oraz ogon. Na szyi nosił obroże z ćwiekami, a przy pasku od spodni przypięty miał pistolet na srebrnym łańcuchu, doczepionym także do jeansów. Broń wyglądała na prawdziwą. Lider tej nietypowej grupki, stanowczo wyróżniał się na tle innych. Jego strój przypominał ten jaki nosiła europejska szlachta w XVII w. Przy boku miał szable, a na głowie białą, francuską perukę. Jego krwisto czerwone oczy, błyszczały w ciemności.
Jack i Ann rozpoznali go.
- Luke? - spytał niepewnie Mróz.
- Czy kim ty tak naprawdę jesteś...? - dokończyła dziewczyna, spoglądając raz po raz, a to na dziwaka, a to na chłopaka o wilczych uszach.
- Zaiste, cóż za niespodziewane spotkanie - odrzekł z pogardą koleś z białą peruką.
- Nie no, to chyba już jakiś żart - mruknęła zielonooka z rozbawieniem.
- Przepraszam za brata... - odezwał się szybko czarnowłosy - Czasem mu odwala... - dodał i jakby ukradkiem się uśmiechnął.
- Hej! - przerwał Luke - Czy to nie ty czasem poleciłeś mi, abym tak się przebrał i rozmawiał?
- Ktoś tu dał się chyba zrobić w konia! - wybuchnęła śmiechem Agey.
- Co ty, Halloween nie znasz? - dodał Jamie, a w tym momencie rozwścieczony Luke wyciągnął szablę, a jej końcówka zatrzymała się tuż przed nosem Bennete, który wygiął się niemożliwie do tyłu.
- Jak śmiesz! - warknął czerwonooki. Jego twarz zdawała się być czerwieńsza od oczu.
- Spokojnie - mruknął łagodząco Jack - Może z łaski swojej nie pozabijamy się teraz, co?
Luke popatrzył na niego złowrogo, a następnie opuścił szable. Jamie odetchnął z ulgą.
- Ale jesteśmy chyba wrogami, nie? - powiedział ktoś z bandy zmiennokształtnych.
- Mamy Halloween, może rozejm jakiś? - zaproponował Jamie.
- Co o tym sądzisz, Shadow? - spytał czerwonooki, spoglądając na czarnowłosego, gdy wtem zorientował się, że jego tam nie ma - Co do...? - zdziwił się. Spojrzał znów na czwórkę przyjaciół i oniemiał. Shadow siedział na ziemi u boku Agey. Nie miał na sobie koszulki, a jedynie spodnie, buty i obroże na szyi, do której przypięta była smycz trzymana przez dziewczynę.
- Nie gap się tak! - warknęła - Ma uszy, ogon i od teraz jest moim pieskiem! - zawoła i przytuliła się do swojej „zabawki”
- Dałeś zrobić z siebie kundla? - spytał z niedowierzaniem blondyn.
- Ona... jest... - zająknął się i przełknął głośno ślinę, po czym dodał cicho - To psychopatka. Nie mam zamiaru zginąć.


Sytuacja z sekundy na sekundę zdawała się być coraz dziwniejsza. Luke pokręcił głową z dezaprobatą.
- Straciłem brata... - prychnął niezadowolony - Chętnie bym cię zabił - dodał, patrząc na czarnowłosą.
- Też cię lubię! - uśmiechnęła się Agey w odwecie.


Wtem zawyła policyjna syrena. Wszyscy odwrócili się w kierunku dźwięku. Zdębieli, gdy na horyzoncie zabłysnęły światła pojazdów.
- Cholera... - zaklął Shadow. Wyglądało na to, że komuś nie spodobały się kradzieże czarnowłosej, a także całościowe wybryki. Pewnie jakiś rodzic się wnerwił...
- Nie żeby coś, ale chyba powinniśmy wiać - zaproponował Jack. Zanim czwórka przyjaciół zdążyła się zorientować, zmiennokształtni już się ewakuowali.
Smok szybko postanowił wznieść się w powietrze, ale światła i odgłosy wystrzałów spowodowały, iż szybko spadł na ziemię.
- Sorrow! - krzyknęła Ann. Gad próbował uciekać, ale został osaczony. Wiedział, że nie może zaatakować ludzi więc dał się złapać.
- Uciekajcie! - to były ostatnie słowa Mroza nim został skuty. Jednakże Ann stała jak wryta w ziemię. Ją także po chwili złapali i zabrali katanę.
Jedynie Agey ze swoim „pieskiem” zdążyli uciec. Dobrym pytaniem było tylko dokąd... Jamie stał z boku i z daleka obserwował zajście. Wiedział, że lepiej będzie się nie wtrącać. Przecież oni i tak niedługo znów będą niewidoczni i szybko uda im się uciec.



31 Października, godzina 23:59



- Zdecydowanie za długo tu siedzimy - mruknął Sorrow
- Nie jęcz mi tu znowu - prychnął Jack - Która godzina? - spytał dziewczynę, która bawiła się telefonem.
- Za minutę północ - odparła i odłożyła sprzęt na bok.
- Myślałem, że to potrwa wieki - westchnął Jack, wstając i przeciągając się - Agey miała farta, że zwiała.
- Taa... Czemu nie mogliśmy zwiać wcześniej - powiedział smok z wyrzutem.
- Bo dopiero po północy grancie między naszym, a ludzkim światem zacierają się - wzruszyła ramionami i jeszcze raz sprawdziła godzinę, po czym wstała - A teraz, gdy już ta godzina wybiła możemy spokojnie wiać.
Sorrow zaciekawiony podniósł łeb, wstał i podszedł do dziewczyny.
- Pośpiesz się - mruknął Jack.
- Nie będzie problemu - odrzekła, po czym wokół całej trójki pojawiła się zielonkawa mgła, niekiedy przypominająca zorzę. Nim minęła sekunda, wszyscy zniknęli z aresztu. Pozostało jedynie wykonać małą zemstę na zmiennokształtnych.



4 godziny później...



- No to nam się udało - zaśmiał się czerwonooki, po czym uwalił się na łóżku. Wracając znaleźli jakąś opuszczoną chałupę. Wystarczyło napalić w kominku i już.
- Mów za siebie, ledwo co zwiałem tej psychopatce - odrzekł zmęczony Shadow i także się położył.

Nagle po całym domu poniosło się echo pukania do drzwi. Zmiennokształtni popatrzyli po sobie zdziwieni, a po chwili obaj byli na dole przy wyjściu. Luke powoli i ostrożnie otworzył drzwi. Na zewnątrz nikogo nie było, lecz na ziemi leżała jakaś paczka. Shadow podniósł ją ostrożnie po czym otworzył.
- Ciastka? - zdziwił się czarnowłosy. Czerwonooki wziął jedno z nich i powąchał.
- Nie czuję trucizny, chyba są okey - mruknął Luke.
Nadal niepewnie, ale obaj zjedli po kilku. Przez chwilę nic się nie działo. Już mieli wejść z powrotem do chałupy, gdy nagle poczuli jakby ogień trawił ich gardła.
- Cholera! - zaklął Shadow - Jesteś tak tępy, że nie wyczułeś podstępu?! Przecież to chili!
- Mnie winisz?! - odwarknął - Ty też niczego nie wyczułeś!
Dalej wywiązała się regularna kłótnia, przerywana wiązankami przekleństw. Dziwne, że nie próbowali się zabić...



~*~



- Ha, nie wierzę! Dali się nabrać! - wybuchnął śmiechem Jack
- Trzeba przyznać, to był genialny pomysł - dodał Sorrow. Przyjaciele siedzieli schowani pomiędzy drzewami, zaspami śnieźnymi i krzakami.
- Nie zapomnijcie, że gdyby nie ja to byście nie wiedzieli gdzie są - prychnęła rozbawiona Agey, nie potrafiąc ukryć zadowolenia.
- Mają za swoje - mruknęła z uznaniem Ann dla dobrze wykonanej roboty.

- Najlepsze Halloween jakie w życiu miałem - powiedział Jack, po czym cała czwórka przybiła wzajemnie „piątkę”.



THE   END


Od Autorki: Trochę późno dodaję bo miałam zwariowany dzień, a wieczorem jeszcze problemy z netem xD No, ale już jest, One-Shot Halloweenowy :3

Co o nim powiecie? Zwariowany, nie? xD Dziękuję Agey Willow za pomoc w wymyślaniu tej historii <3 Razem zawsze stworzymy coś dziwnego xD To właśnie ona ma delikatny wpływ na tę historię :3

Tymczasem jeszcze mam dla Was dwie grafiki ^^ Przed wami Jack Mróz jako Czkawka oraz Sorrow jako Szczerbatek :>  



Ann jako Yuno i Agey jako wampira już niestety nie naszkicowałam :c

No, ale mam nadzieję, że One-Shot się podobał C:


Ann Varcon

26 października 2015

Rozdział XXXVII Więzi

- Coś długo nie wracają... - zauważył Raphael - Może się zgubili? W końcu nie znają tego miasta...
- Odpuść co? - odparłem znudzony i dopiłem resztkę kawy jaką zafundował mi przyjaciel - Po za tym Ann ma świetny zmysł orientacji. Pewnie za chwile tu będą...
- Łatwo powiedzieć - mruknął - Co z ciebie za rodzina dla niej, skoro zostawiasz ją samą ze swoim przyjacielem ze szkoły? - zarzucił mi.
- Wyluzuj - westchnąłem - Poszli tylko do toalet... - dodałem, odwracając wzrok w stronę szyby. Za nią był widok na ulicę. Śnieg sypał już bardzo mocno, ale ludzi nie ubywało, wciąż były ich tłumy. Kątem oka spojrzałem na Raphaela. Znając prawdę, trudno mi było go okłamywać. Choć jeszcze gorszy był fakt, iż czułem że coś jest nie tak... Dlaczego on w ogóle widzi Ann? Znałem chłopaka od kiedy byliśmy jeszcze dziećmi i po prostu... po prostu bym wiedział. Mieszkaliśmy koło siebie, a nasze mamy się przyjaźniły. Dałbym wiele by zrozumieć co się dzieje...


Historia Raphaela jest dość pokręcona. Gdy miał zaledwie rok, jego rodzice postanowili przeprowadzić się z Polski do Stanów Zjednoczonych. Wybrali wtedy Burgess. Od tamtego momentu staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Jednakże, gdy mieliśmy po siedem lat, jego rodzice postanowili znów wrócić do miejsca, gdzie żyli wcześniej. Wtedy nie rozumiałem, dlaczego tak musiało być. Byłem zły, ale razem z Raphaelem obiecaliśmy sobie, że bez względu na wszystko będziemy utrzymywać kontakt. Przyznam, że początkowo całkiem nieźle nam to wychodziło. Jak poznałem Jacka to trochę zaniedbałem tę obietnicę...
Nadal się porozumiewaliśmy, choć ciężko było z odmiennymi strefami czasowymi. Urządzaliśmy turnieje różnych gier internetowych jak chociażby LoL, bo obaj zawsze byliśmy fanami takich rozrywek. Podczas nich mogliśmy swobodnie popisać na czacie, a gry były odskocznią od normalnego, szarego życia. Raphael był nawet dość wysoko w rankingach, naprawdę dobrze mu to szło.
- Słuchaj... - spróbowałem zagadnąć od nowa - A jak w ogóle ci się tu mieszka...? Wiesz, ciekawi mnie jak to wypada w porównaniu do Burgess...
- Burgess to niewielkie miasto, w porównaniu z Łodzią oczywiście. - doparł brunet, opierając się o oparcie krzesła - Tu w centrum masz mnóstwo aut, korki w tygodniu, hałas. Ni i jak w każdym większym mieście, bezpiecznie w niektórych dzielnicach nie jest. Natomiast osiedle, na którym zamieszkałem jest wręcz przeciwnie. To istna oaza spokoju. Przeprowadziliśmy się tu, ponieważ mama zatęskniła za rodzinnym krajem. Ojcu chyba też się tu spodobało, a na razie nie ma mowy o ponownej przeprowadzce. Zresztą, mi także się tu podoba - zakończy i dopił swoją kawę.
- No tak... - odparłem, lekko zawiedziony. Zawsze myślałem, że Raphael kiedyś wróci do Burgess. Od momentu, w którym wyjechał nic nie było już takie samo. Nawet Jack... choć to właśnie dzięki strażnikowi poznałem nowy, niezwykły świat... Po prostu brakowało mi tych czasów, gdy błękitnooki mieszkał w Stanach...



Nagle kątem oka dostrzegłem za szybą dwie osoby, które przemknęły ulicą. Rozpoznałem Jacka. Niepokoiło mnie jednak czemu wracali w takim pośpiechu. Wtem Ann wbiegła do kawiarni i nim Raphael się zorientował, dziewczyna przekazała mi wiadomość w myślach.
„ Alarm w archiwum. Nie zauważyli nas, ale bezpieczniej będzie się wycofać.”
Zanim zdążyłem zareagować, mój przyjaciel odwrócił się stronę wejścia.
- No nareszcie! - zawołał entuzjastycznie, a Ann uśmiechnęła się słabo.
- Przepraszam, że tak długo - odparła - To jak, wracamy? - zapytała, patrząc na mnie znacząco.
- Racja - odezwałem się szybko - Robi się już późno...
- Śnieg sypie już mocno, a na ulicach zaraz stworzą się korki. Pokażę wam drogę powrotną - zaproponował brunet. Ann popatrzyła na mnie z dezaprobatą. Odpowiedziałem jej wzruszeniem ramion.
- No okey - mruknęła dziewczyna
- A właśnie, zapomniałbym - błękitnooki nagle odwrócił się w moją stronę - Gdzie wy w ogóle będziecie nocować?
Wszyscy razem zdębieliśmy. Spojrzeliśmy po sobie ukradkiem, gdy nagle Jack się odezwał. Miałem nadzieję, że wymyślił coś sensownego...
- Nocujemy u jej ciotki, a nazajutrz wracamy do Burgess - powiedział z delikatną dumą ze swojego pomysłu. Musiałem to przyznać, sprytne zagranie.
- Tym bardziej nie chcę wracać późno - dodała Ann i poprawiła torbę na swoim ramieniu. Zdziwiłem się, bo wcześniej jej nie widziałem. Ciekawe skąd ją wytrzasnęła.
- No to pośpieszmy się - odrzekł Raphael, po czym wstał, założył kurtkę w kolorze ciemnej i lekko wypłowiałej zieleni i odłożył nasze filiżanki po kawie.
Nie minęła sekunda, a już byliśmy na zewnątrz.



~*~



Mięso, choć niezbyt smaczne, z powodzeniem zapełniło mój żołądek. Byłam wdzięczna Sorrowowi, że zdecydował się je lekko opiec. Inaczej nie przełknęłabym ani kawałka.
Resztki w postaci jednej kości i tłuszczu leżały w kącie celi. Ognisko już zgasło. Jedyne co lekko świeciło w ciemnościach to były moje na wpół przymknięte oczy. Chłód ponownie złapał mnie w swoje objęcia. Jego źródło biło u drzwi. Stamtąd też słychać było świszczenie wiatru... Czyżby kolejna śnieżyca? Normalnie jest coraz gorzej. Jeśli Ann szybko nie przywróci Jackowi moc, z pewnością zamarzniemy tu. Gdybym tylko mogła zmienić się w wanderę... Ogrzałabym się wtedy własnym futrem. Na nieszczęście to miejsce w jakiś sposób blokuje moją moc.
Żeby stąd uciec, powinnam obmyślić jakiś skuteczny plan... Przecież stąd też musi być jakieś wyjście, prawda?




~*~




Wsiedliśmy do tramwaju. Kiedy odjeżdżaliśmy, policja dopiero przyjechała pod archiwum. Tak samo nieudolni jak wszędzie...

„Nie mają szans na odnalezienie sprawców.” - pomyślałam i uśmiechnęłam się złośliwie. Byliśmy niewidzialni. Nawet jeśli Jack na chwilę się odłączył i stał widoczny to i tak nie miało by to znaczenia. Jego prawdziwa postać zginęła ze trzysta, trzysta pięćdziesiąt lat temu. Ludzie nie mają jego danych... No chyba, że zgonu. Zresztą to już nie istotne. Mamy księgę i to jak mam nadzieję, tę właściwą. Zdążyłam przeczytać tylko kawałek i to w dodatku po łacinie. Kiedyś, w zeszłym stuleciu jeszcze pamiętałam ten język, ale teraz? Jak się mówi, czego się nie używa to się zapomina.


A ten cały alarm nieźle mnie wystraszył. Muszę przyznać, że do tej pory nie sądziłam iż ludzka technologia potrafi wykryć istoty pochodzenia magicznego. Przeglądaliśmy kolejne księgi, gdy nagle rozległ się hałas. Nie było czasu na dalsze szukanie, musieliśmy uciekać.
Dzięki księdze, którą zdobyliśmy, jesteśmy o krok bliżej od przywrócenia Jackowi jego prawdziwej postaci Ducha Zimy, a także od uwolnienia Agey i Sorrowa.

Wszystko wróci do normy... po za jednym. Luke, o ile w ogóle tak się nazywa, to kolejny problem. On i jego podwładni, stworzenia które próbowały mnie zabić. Należy to zlikwidować. Zabić, zniszczyć, uwięzić bez możliwości ucieczki... Jeśli którąkolwiek z tych opcji uda się zrealizować to będzie sukces. Zmiennokształtni mimo wszystko są liczną grupą, rozsianą po niemalże całym świecie. A z ich agresji, potrafi wyniknąć jedynie wojna.
- Raphael... - zwróciłam się nagle do chłopaka, który natychmiast odwrócił się w moim kierunku, jakby tylko czekał na mój sygnał.
- O co chodzi? - spytał z uśmiechem.
- Czy możesz mi obiecać, że gdy dojedziemy do twojego domu to dalej pozwolisz nam już samym wrócić?
Chłopak zmarszczył brwi.
- Dlaczego? - spytał podejrzliwie.
- Bo ja cię o to proszę? - odrzekłam, wykorzystując zainteresowanie błękitnookiego, który wyglądał teraz na zmieszanego.
- Zgoda - przytaknął ponuro. Nie ogarniam, słowo daję...


Po dwudziestu minutach podróży w całkowitej ciszy, wysiedliśmy na przystanku. Wolnym krokiem doszliśmy do wieżowca, w którym mieszkał chłopak. Lampy uliczne zostały już zapalone, naprawdę robiło się późno i zaczynałam się niepokoić. Jednak nie mogłam przecież spuścić przyjacielowi Jamiego niebezpieczeństwa na łeb. Ci zmiennokształtni atakowali zwykle w nocy. Co za różnica, w jakim kraju...
- Jeszcze raz dzięki za pomoc - uśmiechnęłam się do Raphaela, ale nawet nie spojrzał.
- Taa, nie ma za co - odparł wciąż ponuro.
- No, a teraz wracamy - mruknęłam, spoglądając na Mroza i Benneta - Ciotka będzie się martwić - dodałam, po czym uśmiechnęłam się jeszcze raz w stronę bruneta, który jakby natychmiast lekko się rozweselił.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - powiedział i wszedł do klatki wieżowca. My tymczasem ruszyliśmy w stronę odseparowanego od wzroku ludzkiego miejsca, tak abym swobodnie mogła zmienić postać.
- Lecimy od razu? - spytał Jack, podczas gdy na około mnie pojawiła się delikatna, zielona mgiełka - Nie chcesz odpocząć?
- Bardziej boję się czy nic nas nie zaatakuje - odpowiedziałam, przybierając smoczą formę. Czarne łuski odbijały ciepłe światło latarni. - Po za tym mogę odpocząć w domu. W Burgess jest teraz dzień więc powinniśmy być bezpieczni.



Podałam ogonem Jackowi torbę z księgą, a chwilę po tym i on i Jamie siedzieli już na moim grzbiecie. Rozłożyłam skrzydła i machnęłam nimi kilkakrotnie dla rozprostowania kości. Miałam niewiele miejsca. Musiałam się rozpędzić, a wykorzystując jedno mocne odbicie jak przy skoku przez przeszkodę, wzniosłam się w powietrze.


---------------------
Od Autorki: Dzień później niż planowałam, ale oto jest. Krótki jak cholera, ale jest xD Drugi rozdział w ciągu jednego miesiąca. Po tak długiej przerwie mogę być z tego dumna :P

Ogólnie w tym miesiącu pojawi się jeszcze Halloweenowy One-Shot, zastanawiam się nad wymyśleniem zapowiedzi dla niego c:
Oprócz tego, niedługo nad aktualnościami pojawi się mała ankietka, bądźcie czujni C;

A tak po za tym to jak rozdział? Mam nadzieję, że nie wyszedł źle ^^' Za błędy, których nie wyłapałam przed publikacją przepraszam. Postaram się takowe ewentualności szybko naprawić ^^

Do następnego!

Ann Varcon

P.S. Zapraszam na swoją stronę z rysunkami c:   https://www.facebook.com/AnnVarconArt

05 października 2015

Rozdział XXXVI Archiwum

Gdy tramwaj się zatrzymał, a drzwi szeroko otworzyły, prędko wyskoczyliśmy z pojazdu. Jeśli tylko dobrze ogarnąłem to teraz powinniśmy być w centrum tego całego miasta.
- Gdzie znajduję się to archiwum? - spytałem szybko, czując się dziwnie w otoczeniu tłumu ludzi... a nie wspominając o chaosie i jednym wielkim korku samochodowym. To co tu widzę znacząco różni się od tego z czym miałem do czynienia w „poprzednim życiu”.
- Prosto wzdłuż tej ulicy, a następnie w pierwszą w prawo. - odrzekł Raphael.
- Wielkie dzięki za pomoc - dodała Ann z uśmiechem na twarzy - Dalej już sobie poradzimy. Spotkamy się później, w tym samym miejscu.
Po tych słowach, dziewczyna zaczęła kierować się we wskazanym kierunku, ale wyglądało na to, że błękitnooki nie da się tak szybko zbyć.
- Ej no! - zawołał niezadowolony - Też chciałem zobaczyć to archiwum!
„Słuchajcie” - usłyszałem głos zmiennokształtnej w głowie i razem z Jamiem odwróciliśmy wzrok w jej kierunku.
„Jamie zajmiesz się Raphaelem. Ja i Jack przedostaniemy się w tym czasie do archiwum” - Zanim zdążyłem zareagować na polecenie, Ann rozpoczęła grę.
- W takim razie pozwól, że chociaż pójdę poszukać toalety. - mruknęła.
- Pokaże ci gdzie jest - brunet z uśmiechem już garnął się do pomocy. Ja mu na to pozwolę…
- Nie dzięki, już widzę gdzie iść - odparła Ann, wskazując na znak z uproszczonym wizerunkiem kobiety i mężczyzny ze skrótem „WC”. Po chwili dziewczyna spojrzała na mnie wyczekująco, chcąc bym coś dodał.
- Ktoś powinien z tobą pójść. Jesteś w obcym mieście. - znów wyprzedził mnie błękitnooki, naciskając na Ann.
- Ja jej potowarzyszę - zgłosiłem się prędko nim Raphael zdążył wypowiedzieć chociażby jedno słowo - Przy okazji też skorzystam - dodałem, aby brunet nie próbował już nic robić. Widziałem złość, niechęć i zaskoczenie w jego oczach, kierowanych wyraźnie do mnie.
- Niech będzie - niechętnie przytaknął.
- Okey, poczekamy na was w tamtej kawiarni. - rzucił Jamie i pociągnął Raphaela za sobą.
Cieszyłem się,  że choć na chwilę mam tego gościa z głowy. Natychmiast razem z Ann ruszyliśmy w stronę budynku, w którym mieściło się archiwum. Gmach wyglądał na nowy, a także jakby był zrobiony ze szkła. W żadnym miejscu  nie było wyszególnione, jakie jest przeznaczenie tego miejsca. Czyżby ludzie zajmujący się tym miejscem celowo nie chcieli zdradzać czym się zajmują?


Kątem oka spojrzałem w niebo. Mocno się zachmurzyło i chyba nawet zaczął prószyć delikatny śnieg... Pokręciłem głową, by przestać myśleć o rzeczach nieistotnych.
Od miejsca, w którym się rozdzieliliśmy dzielił nas już spory kawałek. Chciałem zapytać Ann jak zamierza dostać się do środka, gdy w tym momencie coś pociągnęło mnie za kaptur od kurtki do środka jakiegoś zaułka między kamienicami. Zanim zdążyłem zaprotestować, dziewczyna odezwała się.
- Czas przenieść się do środka. Musisz mocno się mnie trzymać - poleciła mi. Zbity z tropu, położyłem dłoń na jej ramieniu.
- Nie uważasz, że to będzie trochę dziwne jak nagle z nikąd pojawimy się w środku? - spytałem.
- Nawet nie zauważą, że ktokolwiek tam był - wzruszyła ramionami - Bariera zwana mgłą potrafi omotać nawet najbardziej topornych ludzi. Ale prawda jest taka, że na ciebie będzie działać dopóty będziesz blisko mnie.
Kiwnąłem lekko głową, lecz w tym momencie do głowy przyszło mi jeszcze jedno pytanie.
- W takim razie co z Raphaelem? Jest człowiekiem, a mimo to cię widzi...
- Może ma domieszkę krwi istoty magicznej? - przerwała mi - Tak naprawdę to nie mam pojęcia. Gdyby był gatunkiem jakiegoś Kaiju, to na pewno zorientowałby się kim tak naprawdę jestem. Zostanę jednak przy pierwszej opcji. Odrobina innej krwi nie stanowi dla nas kłopotu. - dodała - A teraz pamiętaj, cały czas, zarówno podczas przeniesienia jak i pobytu w archiwum trzymaj rękę na moim ramieniu, aby dwa różne byty: człowieka i ducha pozostawały pod jedną i tą samą osłoną mgły.
- To wszystko jakieś zagmatwane - odparłem.
- Przyzwyczaisz się - mruknęła - A gdy odzyskasz dawną postać to wszystko będzie dla ciebie normą... no może prawie wszystko - zaśmiała się lekko.
Westchnąłem ciężko. Ile ja bym dał, aby to wszystko odkręcić... No bo w sumie po co mi było pozbywać się mocy?
- Przygotuj się - szepnęła ledwie słyszalnym głosem. Zacisnąłem mocniej wolną rękę, gdy zielonkawe fale, przypominając zorze polarną okrążyły nas, zamykając jednocześnie drogę ewentualnej ucieczki...



~*~




Uniosłam powoli głowę nad dogasające ognisko. Sorrow miał rację. Na długo to ono nie starczyło... Cała ta sytuacja, wszystko co się ostatnio zadziało... to wszystko coraz bardziej mnie dobija. Nie mogę się stąd uwolnić, nawet nie wiem gdzie jestem! W dodatku za jakiś czas mój żołądek stwierdzi, że zjedzenie samego siebie nie jest takim złym pomysłem. Burczenie w brzuchu rozchodziło się echem po całej jaskini.
Nagle drzwi otworzyły się, a do wnętrza wkroczyły dwa wilki, ciągnące za sobą niewielki, aczkolwiek nadal kuszący kawałek surowego mięsa. Choć na co dzień takowego nie jadam to teraz dałabym się pociąć za odrobinę... Wilki w tym czasie przytargały jedzenie pod same kraty.
- Nażryjcie się, marne stworzenia! - warknął wrogo pierwszy.
- Nie możecie przecież nam tu zdechnąć. - zarechotał drugi, po czym oboje się oddalili, rozmawiając o czymś między sobą. Gdy drzwi ponownie się zatrzasnęły, Sorrow chwycił łapą mięso i przeciągnął je przez kraty na naszą stronę.
- Podziel je pazurami na kawałki - mruknęłam cicho i głośno przełknęłam ślinę.
- Zjesz to? - spytał z niedowierzaniem smok - A wydawało mi się...
- Lepsze to niż śmierć z głodu. - odparłam ponuro i przysunęłam się do gada, który zaraz zabrał się do prowizorycznego „usmażenia” mięsa. Surowego to nawet i on nie tknie...



~*~




- Niezłe... - wymamrotał Jack.
- To przecież nic takiego. Jedno z nielicznych zastosowań mocy zmiennokształtnych duchów - wzruszyłam ramionami - Chodź, trzeba znaleźć tę księgę. - dodałam, po czym obrzuciłam szybkim spojrzeniem miejsce, w którym się znaleźliśmy. Stało tu mnóstwo regałów, wypełnionych po brzegi starymi książkami. Szklane szyby na skraju pomieszczenia prawdopodobnie pełniły funkcje ścian, odgradzając poszczególne sektory. Mogłam się tylko domyślać, że zrobiono to tylko po to, by nie zgubić się w tym wszystkim. Innego pomysłu nie miałam.

Regały wykonano z połączenia szkła i metalu. Zastanawiało mnie jak to zostało zaprojektowane i wykonane, że jest w stanie wytrzymać ciężar takiej ilości książek. Z kolei podłoga składała się z ogromnych, szarych płytek z wysokim połyskiem. Sufit biały jak wszędzie. Całość sprawiała wrażenie wolnej od skażenia, wszelkich nieczystości mogących zniszczyć cenne zbiory. Cisza panująca wokół przerywana była jedynie odgłosami wentylacji, uruchamianej co jakiś czas, aby „wymienić” powietrze.
Wzrokiem zaczęłam szukać jakieś mapy lub chociażby wskazówki, mogącej wskazać jak poruszać się po tym miejscu.
- Znalezienie tu czegoś będzie sporym wyzwaniem... - mruknęłam niezadowolona z wizji żmudnego szukania.
- Tam coś jest - Jack wskazał na jeden z regałów w oddali po naszej prawej stronie. Przyjrzałam się uważniej.
- Chyba strzeliłeś w dziesiątkę - powiedziałam z uznaniem. Szybkim krokiem podeszliśmy do wydrukowanej mapy, która była odpowiednio oprawiona i powieszona na szklanej ściance pod literą „K”. Swoją drogą dopiero teraz zorientowałam się, że każdy z regałów ma swoją „nazwę” pod postacią kolejnych liter z alfabetu.
- Wiesz jaki tytuł ma ta księga? Albo chociażby autor, rok napisania? - wyliczał brunet.
- W tamtych czasach raczej nie podpisywano swoich dzieł, a rok... trudno określić, prędzej wiek... do V maksymalnie. Jeśli idzie o tytuł... tu sprawa jest najgorsza. Na pewno musiał być powiązany z istotami, pochodzącymi ze „świata fantastycznego”.
- W taki sposób nigdy nie znajdziemy tej księgi... - westchnął ciężko Mróz, po czym sięgnął wolną ręką po pierwszą lepszą książkę z regału „K” i zaczął ją przeglądać.
- Co tam masz? - zaciekawiłam się.
- Kompletnie nie wiem co tu jest napisane, ale wygląda na to, że sortowane są po tytułach...
- Cholera... - zaklęłam, po czym przyjrzałam się mapce, licząc na jakiekolwiek przydatne informacje. Całe szczęście, że była także po angielsku. - Tu mamy poszczególne działy - wskazałam palcem - Całe archiwum podzielono według kultur. Tu mamy związane z germanią, a zaraz obok czeską. Do słowiańskiej musimy iść w pierwszą w lewo, a dalej prosto.
- Mam nadzieję, że tam znajdziemy więcej informacji. - westchnął Jack i szybko ruszyliśmy według trasy z mapki. Nie zajęło nam to długo. Szliśmy w milczeniu, a nim się obejrzeliśmy, byliśmy już na miejscu.

Dziękowałam za to, że są nazwy pomieszczeń też były po angielsku. Inaczej nie wiem jak bym się w tym połapała... To do którego dotarliśmy było znacznie większe od poprzedniego, ale tutejsze regały także miały oznaczenia literowe.
- Cały dział kultury słowiańskiej - mruknęłam pod nosem w poszukiwaniu kolejnej mapy.
- Właściwie to czemu akurat ta kultura? W innych nie ma tych informacji? - zapytał brunet.
- Wydawało mi się, że już to tłumaczyłam... - odparłam - Chodzi o to, i to właśnie u Słowian pojawiły się pierwsze zmianki o strażnikach. Wtedy jednak dokładnie ich nie znano. Wiadomy był tylko pewien zarys.
- Jesteś jak encyklopedia - podsumował mnie.
- Od lat żyję z chodzącą encyklopedią pod jednym dachem - zaśmiałam się - Nic dziwnego, że niektóre informacje utrwaliły się nawet w mojej głowie. - dodałam, po czym lekko spochmurniałam. Znowu dobiły się do mnie wyrzuty sumienia...
- Wracajmy do szukania - powiedział Jack, jakby nie chciał już dalej drążyć tematu - Tu jest chyba coś ciekawego... - mruknął, ciągnąc mnie za sobą w kierunku regału.
- Nie mamy czasu na czytanie każdej księgi z osobna... - szepnęłam, zastanawiając się co zrobić, gdy już znajdziemy tę jedyną właściwą.
- Może i nie mamy, ale wyjścia innego także nie...
Zamyśliłam się. Nawet nie słuchałam dalszego monologu bruneta.
- Mam - szepnęłam. Chłopak zaciekawiony odwrócił się w moim kierunku - Ludzie i tak nie skapną się, że coś im zginęło, a już z pewnością nie tak szybko...
- Nie zamierzasz chyba...?
- Nie połapią się - wzruszyłam ramionami - A my tymczasem zaoszczędzimy trochę czasu. - dodałam.

- Pomysł w porządku, ale najpierw musimy jeszcze cokolwiek znaleźć  żeby to zabrać. - odrzekł Jack i już razem zaczęliśmy przeglądać kolejne książki.



------------------------
Od Autorki:
Wróciłam! Myślałam już, że nie uda mi się przełamać braku chęci, weny, ale jednak udało się i z radością mogę zaprezentować kolejny rozdział! 

Ogólnie rzec biorąc nie jestem jeszcze pewna jak to będzie w tym roku ze wstawianiem rozdziałów. W tym roku szkolnym mam maturę, a pod koniec października zamierzam zdawać BOJ. Tak więc dzieje się, ale trzymajcie kciuki, aby wszystko szło zgodnie z planem, a publikacja kolejnych rozdziałów i ewentualnych one-shotów nie była zagrożona :3

Na dziś to jednak wszystko. Jestem zmęczona, a jutro kolejny dzień, dający w kość jak mało co. O ile poniedziałek jest przyzwoity to wtorek jest istną masakrą.

Do następnego!

Ann Varcon