- Coś długo nie wracają... - zauważył Raphael - Może się
zgubili? W końcu nie znają tego miasta...
- Odpuść co? - odparłem znudzony i dopiłem resztkę kawy
jaką zafundował mi przyjaciel - Po za tym Ann ma świetny zmysł orientacji.
Pewnie za chwile tu będą...
- Łatwo powiedzieć - mruknął - Co z ciebie za rodzina dla
niej, skoro zostawiasz ją samą ze swoim przyjacielem ze szkoły? - zarzucił mi.
- Wyluzuj - westchnąłem - Poszli tylko do toalet... -
dodałem, odwracając wzrok w stronę szyby. Za nią był widok na ulicę. Śnieg
sypał już bardzo mocno, ale ludzi nie ubywało, wciąż były ich tłumy. Kątem oka
spojrzałem na Raphaela. Znając prawdę, trudno mi było go okłamywać. Choć
jeszcze gorszy był fakt, iż czułem że coś jest nie tak... Dlaczego on w ogóle
widzi Ann? Znałem chłopaka od kiedy byliśmy jeszcze dziećmi i po prostu... po
prostu bym wiedział. Mieszkaliśmy koło siebie, a nasze mamy się przyjaźniły.
Dałbym wiele by zrozumieć co się dzieje...
Historia Raphaela jest dość pokręcona. Gdy miał zaledwie
rok, jego rodzice postanowili przeprowadzić się z Polski do Stanów
Zjednoczonych. Wybrali wtedy Burgess. Od tamtego momentu staliśmy się
najlepszymi przyjaciółmi. Jednakże, gdy mieliśmy po siedem lat, jego rodzice
postanowili znów wrócić do miejsca, gdzie żyli wcześniej. Wtedy nie rozumiałem,
dlaczego tak musiało być. Byłem zły, ale razem z Raphaelem obiecaliśmy sobie,
że bez względu na wszystko będziemy utrzymywać kontakt. Przyznam, że początkowo
całkiem nieźle nam to wychodziło. Jak poznałem Jacka to trochę zaniedbałem tę
obietnicę...
Nadal się porozumiewaliśmy, choć ciężko było z odmiennymi
strefami czasowymi. Urządzaliśmy turnieje różnych gier internetowych jak
chociażby LoL, bo obaj zawsze byliśmy fanami takich rozrywek. Podczas nich
mogliśmy swobodnie popisać na czacie, a gry były odskocznią od normalnego,
szarego życia. Raphael był nawet dość wysoko w rankingach, naprawdę dobrze mu
to szło.
- Słuchaj... - spróbowałem zagadnąć od nowa - A jak w
ogóle ci się tu mieszka...? Wiesz, ciekawi mnie jak to wypada w porównaniu do
Burgess...
- Burgess to niewielkie miasto, w porównaniu z Łodzią
oczywiście. - doparł brunet, opierając się o oparcie krzesła - Tu w centrum
masz mnóstwo aut, korki w tygodniu, hałas. Ni i jak w każdym większym mieście,
bezpiecznie w niektórych dzielnicach nie jest. Natomiast osiedle, na którym
zamieszkałem jest wręcz przeciwnie. To istna oaza spokoju. Przeprowadziliśmy
się tu, ponieważ mama zatęskniła za rodzinnym krajem. Ojcu chyba też się tu
spodobało, a na razie nie ma mowy o ponownej przeprowadzce. Zresztą, mi także
się tu podoba - zakończy i dopił swoją kawę.
- No tak... - odparłem, lekko zawiedziony. Zawsze
myślałem, że Raphael kiedyś wróci do Burgess. Od momentu, w którym wyjechał nic
nie było już takie samo. Nawet Jack... choć to właśnie dzięki strażnikowi
poznałem nowy, niezwykły świat... Po prostu brakowało mi tych czasów, gdy
błękitnooki mieszkał w Stanach...
Nagle kątem oka dostrzegłem za szybą dwie osoby, które
przemknęły ulicą. Rozpoznałem Jacka. Niepokoiło mnie jednak czemu wracali w
takim pośpiechu. Wtem Ann wbiegła do kawiarni i nim Raphael się zorientował,
dziewczyna przekazała mi wiadomość w myślach.
„ Alarm w archiwum. Nie zauważyli nas, ale bezpieczniej
będzie się wycofać.”
Zanim zdążyłem zareagować, mój przyjaciel odwrócił się
stronę wejścia.
- No nareszcie! - zawołał entuzjastycznie, a Ann
uśmiechnęła się słabo.
- Przepraszam, że tak długo - odparła - To jak, wracamy?
- zapytała, patrząc na mnie znacząco.
- Racja - odezwałem się szybko - Robi się już późno...
- Śnieg sypie już mocno, a na ulicach zaraz stworzą się
korki. Pokażę wam drogę powrotną - zaproponował brunet. Ann popatrzyła na mnie
z dezaprobatą. Odpowiedziałem jej wzruszeniem ramion.
- No okey - mruknęła dziewczyna
- A właśnie, zapomniałbym - błękitnooki nagle odwrócił
się w moją stronę - Gdzie wy w ogóle będziecie nocować?
Wszyscy razem zdębieliśmy. Spojrzeliśmy po sobie
ukradkiem, gdy nagle Jack się odezwał. Miałem nadzieję, że wymyślił coś
sensownego...
- Nocujemy u jej ciotki, a nazajutrz wracamy do Burgess -
powiedział z delikatną dumą ze swojego pomysłu. Musiałem to przyznać, sprytne
zagranie.
- Tym bardziej nie chcę wracać późno - dodała Ann i
poprawiła torbę na swoim ramieniu. Zdziwiłem się, bo wcześniej jej nie
widziałem. Ciekawe skąd ją wytrzasnęła.
- No to pośpieszmy się - odrzekł Raphael, po czym wstał,
założył kurtkę w kolorze ciemnej i lekko wypłowiałej zieleni i odłożył nasze
filiżanki po kawie.
Nie minęła sekunda, a już byliśmy na zewnątrz.
~*~
Mięso, choć niezbyt smaczne, z powodzeniem zapełniło mój
żołądek. Byłam wdzięczna Sorrowowi, że zdecydował się je lekko opiec. Inaczej
nie przełknęłabym ani kawałka.
Resztki w postaci jednej kości i tłuszczu leżały w kącie
celi. Ognisko już zgasło. Jedyne co lekko świeciło w ciemnościach to były moje
na wpół przymknięte oczy. Chłód ponownie złapał mnie w swoje objęcia. Jego
źródło biło u drzwi. Stamtąd też słychać było świszczenie wiatru... Czyżby
kolejna śnieżyca? Normalnie jest coraz gorzej. Jeśli Ann szybko nie przywróci
Jackowi moc, z pewnością zamarzniemy tu. Gdybym tylko mogła zmienić się w
wanderę... Ogrzałabym się wtedy własnym futrem. Na nieszczęście to miejsce w
jakiś sposób blokuje moją moc.
Żeby stąd uciec, powinnam obmyślić jakiś skuteczny plan...
Przecież stąd też musi być jakieś wyjście, prawda?
~*~
Wsiedliśmy do tramwaju. Kiedy odjeżdżaliśmy, policja
dopiero przyjechała pod archiwum. Tak samo nieudolni jak wszędzie...
„Nie mają szans na odnalezienie sprawców.” - pomyślałam i
uśmiechnęłam się złośliwie. Byliśmy niewidzialni. Nawet jeśli Jack na chwilę
się odłączył i stał widoczny to i tak nie miało by to znaczenia. Jego prawdziwa
postać zginęła ze trzysta, trzysta pięćdziesiąt lat temu. Ludzie nie mają jego
danych... No chyba, że zgonu. Zresztą to już nie istotne. Mamy księgę i to jak
mam nadzieję, tę właściwą. Zdążyłam przeczytać tylko kawałek i to w dodatku po
łacinie. Kiedyś, w zeszłym stuleciu jeszcze pamiętałam ten język, ale teraz?
Jak się mówi, czego się nie używa to się zapomina.
A ten cały alarm nieźle mnie wystraszył. Muszę przyznać,
że do tej pory nie sądziłam iż ludzka technologia potrafi wykryć istoty
pochodzenia magicznego. Przeglądaliśmy kolejne księgi, gdy nagle rozległ się
hałas. Nie było czasu na dalsze szukanie, musieliśmy uciekać.
Dzięki księdze, którą zdobyliśmy, jesteśmy o krok bliżej
od przywrócenia Jackowi jego prawdziwej postaci Ducha Zimy, a także od
uwolnienia Agey i Sorrowa.
Wszystko wróci do normy... po za jednym. Luke, o ile w
ogóle tak się nazywa, to kolejny problem. On i jego podwładni, stworzenia które
próbowały mnie zabić. Należy to zlikwidować. Zabić, zniszczyć, uwięzić bez
możliwości ucieczki... Jeśli którąkolwiek z tych opcji uda się zrealizować to
będzie sukces. Zmiennokształtni mimo wszystko są liczną grupą, rozsianą po
niemalże całym świecie. A z ich agresji, potrafi wyniknąć jedynie wojna.
- Raphael... - zwróciłam się nagle do chłopaka, który natychmiast
odwrócił się w moim kierunku, jakby tylko czekał na mój sygnał.
- O co chodzi? - spytał z uśmiechem.
- Czy możesz mi obiecać, że gdy dojedziemy do twojego
domu to dalej pozwolisz nam już samym wrócić?
Chłopak zmarszczył brwi.
- Dlaczego? - spytał podejrzliwie.
- Bo ja cię o to proszę? - odrzekłam, wykorzystując zainteresowanie
błękitnookiego, który wyglądał teraz na zmieszanego.
- Zgoda - przytaknął ponuro. Nie ogarniam, słowo daję...
Po dwudziestu minutach podróży w całkowitej ciszy,
wysiedliśmy na przystanku. Wolnym krokiem doszliśmy do wieżowca, w którym
mieszkał chłopak. Lampy uliczne zostały już zapalone, naprawdę robiło się późno
i zaczynałam się niepokoić. Jednak nie mogłam przecież spuścić przyjacielowi
Jamiego niebezpieczeństwa na łeb. Ci zmiennokształtni atakowali zwykle w nocy.
Co za różnica, w jakim kraju...
- Jeszcze raz dzięki za pomoc - uśmiechnęłam się do
Raphaela, ale nawet nie spojrzał.
- Taa, nie ma za co - odparł wciąż ponuro.
- No, a teraz wracamy - mruknęłam, spoglądając na Mroza i
Benneta - Ciotka będzie się martwić - dodałam, po czym uśmiechnęłam się jeszcze
raz w stronę bruneta, który jakby natychmiast lekko się rozweselił.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - powiedział i
wszedł do klatki wieżowca. My tymczasem ruszyliśmy w stronę odseparowanego od
wzroku ludzkiego miejsca, tak abym swobodnie mogła zmienić postać.
- Lecimy od razu? - spytał Jack, podczas gdy na około
mnie pojawiła się delikatna, zielona mgiełka - Nie chcesz odpocząć?
- Bardziej boję się czy nic nas nie zaatakuje -
odpowiedziałam, przybierając smoczą formę. Czarne łuski odbijały ciepłe światło
latarni. - Po za tym mogę odpocząć w domu. W Burgess jest teraz dzień więc
powinniśmy być bezpieczni.
Podałam ogonem Jackowi torbę z księgą, a chwilę po tym i
on i Jamie siedzieli już na moim grzbiecie. Rozłożyłam skrzydła i machnęłam nimi kilkakrotnie dla
rozprostowania kości. Miałam niewiele miejsca. Musiałam się rozpędzić, a
wykorzystując jedno mocne odbicie jak przy skoku przez przeszkodę, wzniosłam
się w powietrze.
---------------------
Od Autorki: Dzień później niż planowałam, ale oto jest. Krótki jak cholera, ale jest xD Drugi rozdział w ciągu jednego miesiąca. Po tak długiej przerwie mogę być z tego dumna :P
Ogólnie w tym miesiącu pojawi się jeszcze Halloweenowy One-Shot, zastanawiam się nad wymyśleniem zapowiedzi dla niego c:
Oprócz tego, niedługo nad aktualnościami pojawi się mała ankietka, bądźcie czujni C;
A tak po za tym to jak rozdział? Mam nadzieję, że nie wyszedł źle ^^' Za błędy, których nie wyłapałam przed publikacją przepraszam. Postaram się takowe ewentualności szybko naprawić ^^
Do następnego!
Ann Varcon
P.S. Zapraszam na swoją stronę z rysunkami c: https://www.facebook.com/AnnVarconArt
Boże nawet nie wiesz jak ja uwielbiam tego bloga. Jeden, jedyny który mi się tak spodobał o Jacku <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że już niedługo uwolnią swoich przyjaciół i Jack odzyska swoją moc.
Dziękuję Ci za tego bloga i czekam na następny rozdział.
Dużo weny życzę i do następnego :)
Raven di Angelo xx
Dziękuję <3 Ogromnie cieszy mnie, że mój blog ci się podoba :3
UsuńA historia nieuchronnie zmierza do pierwszego punktu kulminacyjnego ;)
Pozdrawiam!