Gnałam jak szalona. Nie wiedziałam ile zostało
mi czasu zanim wszyscy zorientują się, że zniknęłam. Moc jaką przeznaczyłam na
podróż, zdążyłam już wyczerpać. Do Burgess zostało mi jakieś dziesięć kilometrów. Przy moim
tempie dotrę tam w mgnieniu oka. Jednak lot utrudniała mi pogoda. Jeszcze
chwilę temu było w miarę ciepło i pogodnie. Teraz wszystko diametralnie się
zmieniło. Po pierwsze ściemniło się. Niebo pokryło się grubą warstwą chmur. Potem zaczął padać śnieg. Najpierw delikatne, niewielkie płatki, a później
widok przesłoniła mi ściana śniegu. W takich momentach byłam wdzięczna, że
smoki mają wyostrzony zmysł orientacji i wzroku. Nie było łatwo. Wolniej niż
chciałam, uporczywie leciałam w kierunku południowo zachodnim.
Miałam nadzieję, że jeśli zbliża się wieczór to
nikogo nie powinno być u Jamiego. W samym szpitalu powinny były panować pustki.
Co prawda nie wiedziałam, która godzina, ale logicznie rzecz biorąc tak być
musiało. Wolę się tego trzymać. Nagle śnieżyca na moment ustąpiła. Dostrzegłam
niewielką galerię handlową. Skierowałam się w jej stronę, by po chwili
wylądować na dachu budynku. Rozejrzałam się. Byłam już Burgess. To pewne.
Bardzo charakterystyczne miasto. Trochę się tu pozmieniało od kiedy stało się ważnym
punktem dla strażników, a przede wszystkim dla Jacka. Wybudowali galerię, na
dachu której właśnie stałam. Wyremontowali i rozbudowali stary szpital, którego
jak na złość nie mogłam teraz dostrzec. Zrządzenie losu czy jak...? Dodam, że
śnieg przestał już sypać. Aktualna sytuacja udowodniła jak idiotyczny pech nie
daje mi spokoju. Jednak w końcu szczęście się do mnie uśmiechnęło. Dostrzegłam
go. Znajdował się parę przecznic przed mną. Wielki, biały budynek. Mocno
oświetlony przy wejściu. Ciekawe po co aż tak mocno... By oślepiać ludzi?
Nieźle dawało po oczach.
Jeszcze raz obrzuciłam spojrzeniem cały budynek.
W większości pokoi szpitalnych światła były zgaszone. Uśmiechnęłam się. Musiało
się udać. Zeskoczyłam na ziemię. Dobrze, iż nie jestem widzialna. Z pewnością
wzbudziłoby to ogromne zainteresowanie. Swoją drogą, ludzie przenikają przez ze
mnie. Ostatni raz zdarzyło się to około czterysta lat temu. Od tamtego czasu
starałam się, aby więcej się to nie powtórzyło. Wciąż pamiętałam jak
nieprzyjemne było to uczucie.
- Czas na zabawę. - mruknęłam cicho pod nosem i
będąc nadal w smoczej postaci, pobiegłam w kierunku szpitala. Zajęło mi to
dosłownie chwilę. Długie łapy pozwalały na swobodny i szybki bieg. W mgnieniu
oka znalazłam się tuż obok wejścia do budynku. Natychmiast zmieniłam postać i
potrząsnęłam głową, aby po chwili ułożyć na nowo grzywkę. Rozejrzałam się po
okolicy. Zero ludzi. Na parkingu stały trzy karetki. Spojrzałam na wejście do
szpitala. Tak jak się spodziewałam. Drzwi rozsuwają się automatycznie, gdy tylko
wykryją ruch. Żebym pozostała niezauważona, byłam zmuszona poczekać, aż ktoś
wejdzie lub wyjdzie z budynku. Odsunęłam się kawałek i kucnęłam, opierając się
o chłodną ścianę. Powinnam była założyć coś cieplejszego, a nie... Jasna
koszula z krótkim rękawem, jeansy typu rurki i czarne adidasy. Nie ma co,
idealny strój na zimę... Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Zaraz mnie tu szlag trafi! - wysyczałam
wyjątkowo wkurzona. Nigdy nie byłam cierpliwa. Nagle do moich uszu dotarł
odgłos kroków. Rozejrzałam się. Jakaś kobieta kierowała się w stronę drzwi
wejściowych. To była moja szansa. Zerwałam się na równe nogi i ruszyłam za nią.
Udało się. W ostatniej chwili dostałam się do środka. To już pół sukcesu. Szpital
wyglądał tak jak każdy inny. Teraz muszę znaleźć Jamiego. Problem w tym, że nie
miałam pojęcia jak.
„Gratulacje Ann!” - skarciłam się w myślach. - „To
było rozsądne posunięcie!” - zakpiłam dając upust złości i bezsilności. Kątem
oka dostrzegłam lekarza, który rozmawiał z pielęgniarką. Z nadzieją, że czegoś
się dowiem postanowiłam do nich podejść.
- Idziesz na obchód? - spytał mężczyzna.
- Tak. - przytaknęła - Muszę jeszcze sprawdzić
co z tym chłopcem. Jak on miał... - zamyśliła się kobieta.
- Jamie. - podpowiedział lekarz. - Chłopak miał
dużo szczęścia, że w ogóle przeżył.
- To prawda. - westchnęła pielęgniarka. -
Wiadomo już kto go potrącił?
- Niestety. - mężczyzna przeczesał ręką swoje
krótkie, czarne włosy. - Choć mają nagrania to nie wiedzą nic o sprawcy. Szyby
były czarne, a tablicy rejestracyjnej brak. Jakby tego było mało, policja nigdy
nie widziała takiego modelu samochodu.
- Straszne. - pokręciła głową kobieta. - Dobra,
muszę iść na obchód.
Po tych słowach pielęgniarka odwróciła się i
ruszyła w kierunku windy. Wiedząc już, że to ona zaprowadzi mnie do celu, ruszyłam
za nią. Drzwi rozsunęły się bezdźwięcznie. Kobieta weszła do środka, a ja
chwilę po niej. Starałam się jej nie dotknąć. Brunetka wybrała
ostatnie, czwarte piętro. Winda ruszyła do góry i chwilę później byłam już na
miejscu. Kobieta ruszyła pierwsza. Posłusznie za nią podążałam. Cały czas uważnie
się rozglądałam. W razie czego musiałam wiedzieć jak wydostać się z tego
miejsca. Pielęgniarka zatrzymała się przed salą numer sto trzynaście i po
chwili weszła do niej. Czy ja już wspominałam o nękającym mnie co rusz pechu? Jednakże
musiałam spróbować porozmawiać z tym chłopakiem. Przekroczyłam próg i
obserwowałam poczynania kobiety. Brunetka starała się nie obudzić Jamiego.
Sprawdziła kartę, wymieniła kroplówkę i najszybciej jak mogła, opuściła
pomieszczenie. Zostałam sama z Jamiem. Najciszej jak potrafiłam, podeszłam do
okna i wyjrzałam przez nie. Zbliżała się noc. Przez odbijającą się w szkle
tarczy zegara, spostrzegłam godzinę dziewiętnastą. Ciekawe co z Sorrowem, Agey
i Jackiem... Czy udało im się? Dowiedzieli się czegoś? A może jednak nie...?
Tak bardzo denerwuje mnie ta niewiedza...
Nagle usłyszałam jak maszyna rejestrująca pracę
serca chłopaka przyśpieszyła. Odwróciłam się na pięcie w stronę łóżka Benneta.
To nie możliwe, ale coś kazało mi spróbować. Chyba zgłupiałam do reszty...
Podeszłam do krańca łoża szpitalnego i delikatnie oparłam ręce na metalowej
konstrukcji.
- Hej, słyszysz mnie? - spytałam niepewnie.
Chłopak przekręcił się, zacisnął mocniej powieki po czym ostrożnie otworzył
oczy. Spojrzał na mnie i natychmiast zerwał się z łóżka. Wiedziałam już.
Widział mnie. Całe szczęście, że spędza mnóstwo czasu z istotami magicznymi.
- Ja cię znam... - szepnął chłopak. - Widziałem
cię już kiedyś, ale Jack... - zająknął się.
- Mów dalej. - odrzekłam pośpiesznie. - Jack to
mój... przyjaciel.
- O mi nie wierzył. - mruknął ze smutkiem
szatyn.
- To nie istotne. - stwierdziłam. - Mam do
ciebie parę ważnych pytań i chciałabym abyś mi na nie odpowiedział. To bardzo
ważne. - poprosiłam. Jamie kiwnął
nieznacznie głową.
- Zgoda. Tylko powiedz mi co stało się z Jackiem
po tym wypadku. - odrzekł szatyn. - Czemu mnie jeszcze nie odwiedził?
Westchnęłam ciężko, gdyż wiedziałam, że nie
uniknę tego.
- Widzisz... - zaczęłam dość niepewnie. - Jack
próbował ci pomóc. Po tym jak uderzył w ciebie samochód, odciągnął cię na
pobocze. Wołał, ale byłeś nieprzytomny. Wokół was zbiegły się dzieciaki. Wśród
nich była twoja siostra. To ona zadzwoniła po pomoc. Jack klęczał obok ciebie
przez cały czas. Widziałam łzy w jego oczach. Obwiniał się o to, że nie
potrafił ci pomóc. Z resztą dzieciaki na czele z twoją siostrą stwierdziły, że
to wina Jacka. Jego i strażników, że nie zdołali zapobiec wypadkowi.
- Sophie...? - wyjąkał Jamie. - Nie mówisz
poważnie...
- Niestety. - mruknęłam z żalem.
- Co z Jackiem? Gdzie on jest teraz?
- I tu zaczynają się kłopoty... - westchnęłam
ciężko. - Jakiś czas później, Jack poleciał w kierunku bieguna północnego.
Zerwałam się za nim. W rozpaczy ludzie robią różne głupie rzeczy. Gdy Mróz
znalazł się na miejscu, on... - zwiesiłam głos i głośno przełknęłam ślinę. - On
zrzekł się mocy.
- Jack?! - szatyn nie mógł chyba uwierzyć w moje
słowa. - Jak on mógł?!
- Obwiniał się o twój wypadek. - wytłumaczyłam.
- Stwierdził, że skoro nie potrafił cię ochronić to nie zasługuje na to co ma.
Dodatkowo z niewiadomych mi powodów, utracił wszystkie wspomnienia od momentu,
gdy stał się Jackiem Mrozem. Nie pamiętał nawet ciebie... - zakończyłam
szeptem.
- To niemożliwe! - krzyknął Jamie, zrywając się
z łóżka.
- Uspokój się! - syknęłam, kładąc dłoń na
ramieniu szatyna. - Bo zamiast zwykłego szpitala będziesz miał psychiatryk!
- Wybacz. - spuścił wzrok. - Więc czego chcesz
teraz od mnie? - chłopak spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Nie wiem, co sobie myślałam, decydując się tu
przylecieć... - pokręciłam głową. - Miałam nadzieję, że może przed wypadkiem,
dostrzegłeś coś dziwnego. Coś co może mi jakoś dodatkowo pomóc. Chcę poznać
twoją wersję. Opowiesz ją dla mnie? - spytałam.
Chłopak kiwnął nieznacznie głową i zaczął
opowiadać...
---------------
Od autorki: Witam was ponownie! ^^ Powracam z
kolejnym rozdziałem. Niestety nudnym i krótkim zarazem... Przykro mi też pisać, że kolejny również taki będzie. Choć nie, w jednym momencie będzie przyśpieszenie akcji no i może być trochę dłuższy.
Jednak nie będę wam tu spoilerować.
Mogę tylko zdradzić, że wczoraj zakończyłam
spisywanie wydarzeń z pierwszej części opowiadania. Nie wiem, ile rozdziałów w
tym będzie. Pewnie sporo i przez to rozpiera mnie niesamowita radość bo po raz
pierwszy od kiedy zaczęłam blogowanie mam szansę skończyć wykreowaną przez
siebie historię. Lecz mniejsza już z tym. Ciekaw jestem waszych opinii
dotyczących rozdziału i ogólnej historii.
A tak w ogóle to jak podoba wam się szablon? Postać pochodzi z anime Noragami, a jest to dokładnie Yukinne. Uwielbiam tego uroczego idiotę. Choć nie powiem, Yato też jest słodki :3
A tak w ogóle to jak podoba wam się szablon? Postać pochodzi z anime Noragami, a jest to dokładnie Yukinne. Uwielbiam tego uroczego idiotę. Choć nie powiem, Yato też jest słodki :3
Teraz przejdę do przewidywanej publikacji następnego rozdziału. Otóż skoro kolejny będzie lekko nudnawy, podobnie zresztą jak ten powyższy, jego publikację zapowiadam na 10 kwietnia. Wtedy też opiszę dokładnie co miałam na myśli, pisząc o zmianie zasad w dodawaniu rozdziałów w zamian za komentarze.
To tyle na dziś :)
Do następnego!