Miałem
wrażenie, jakby nie było mnie w tym miejscu od wieków! To było niesamowite, a
zarazem dziwne... Coś, czego za bardzo nie rozumiałem zaczynało mi tu nie
pasować.
Wkroczyliśmy
do miasteczka lub bardziej wioski. Wszystkie domy zostały zbudowane wokół dwóch
równolegle położonych ognisk. Oba aktualnie płonęły i zapewne nie tylko po to,
aby zapewnić ciepło. Razem z Lukiem prześlijmy dokładnie pomiędzy nimi.
Kierowaliśmy się do domku, który znajdował się najbliżej głębi lasu. Czułem
narastający strach przed spotkaniem z rodzicami. Nie miałem jednak pojęcia z
jakiego powodu tak było...
Luke zapukał
do drzwi. Wewnątrz domu usłyszałem czyjeś pośpieszne kroki, które z każdą
chwilą stawały się coraz głośniejsze. Po chwili stare, drewniane drzwi
otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. W progu stanęła kobieta. Wyglądała na
jakieś trzydzieści lat. Miała długie, proste włosy tego samego koloru co moje.
- Nie
wierze... - szepnęła, zakrywając dłonią usta, a w jej brązowych oczach dostrzegłem
łzy. - Emma, kochanie! Chodź tu do mnie, szybko! - zawołała głośno.
- Tak mamo! -
odparł piskliwy, dziewczęcy głos. Kilka sekund później jego właścicielka
pojawiła się w drzwiach. Wyglądała na jakieś siedem lat i była bardzo podobna
do swojej matki. Emma spojrzała na mnie dość niepewnie.
- Hej, mała!
- powiedziałem do niej, lekko się uśmiechając. Chciałem dodać jej i samemu
sobie nieco odwagi. Nagle dziewczynka drgnęła. Zaskoczyło mnie to.
- Jack! -
krzyknęła i rzuciła się na mnie tak gwałtownie, że aż upadłem na ziemie.
Natomiast młoda siedziała na mnie i hardo patrzyła mi w oczy. - Jack! -
zawołała ponownie - Obiecałeś, że nie będziesz mnie już tak przezywał! -
rzuciła oburzonym tonem - I że nigdy mnie nie zostawisz! - dodała, po czym
mocno mnie przytuliła i zaczęła płakać, lecz nie ze smutku, a z czystej...
radości.
- Już dobrze
- zaśmiałem się i odwzajemniłem uścisk - Jestem tu przecież, prawda? -
uśmiechnąłem się do niej. Emma podniosła na mnie wzrok, a na jej małej
twarzyczce znów zagościł szczery uśmiech. - Czy teraz możesz już ze mnie zejść?
- spytałem. Dziewczynka nieznacznie kiwnęła głową i uwolniła mnie. Wstałem,
podnosząc również drewnianą laskę. Z nieznanego sobie powodu wolałem trzymać ją
blisko siebie.
Spojrzałem
teraz spod łba na matkę. Zupełnie jakbym zapomniał języka w gębie, nie
potrafiłem wydusić z siebie żadnego słowa. Kobieta uśmiechnęła się do mnie
ciepło.
- Mamo, ja...
- zacząłem zmieszany, a ona tylko pokręciła głową. Podeszła do mnie i
przytuliła. W pierwszej chwili nie wiedziałem jak zareagować, lecz już po kilku
sekundach odwzajemniłem uścisk. - Przepraszam za wszystko... - wyszeptałem.
- Nic się nie
stało - odpowiedziała - To nie była twoja wina. Najważniejsze - odsunęła się
nieco ode mnie - że tu jesteś. Cały i zdrowy - dodała czule i ponownie mnie
przytuliła. Byłem szczęśliwy. Po tym wszystkim znów jestem w domu z rodziną i
przyjaciółmi. Cieszyłem się także, że to co opowiadała Ann nie było prawdą.
I choć pomimo
tego, iż smoki, strażnicy i te wszystkie fantastyczne stworzenia są prawdziwe
to przynajmniej najbliższe mi osoby są bezpieczne.
~*~
Rany zarówno
swoje jak i Sorrowa oraz Agey potraktowałam mieszanką z ziół od Zębuszki. Nie
wiem co nakłoniło mnie do skorzystania z jej pomocy, ale strażniczka miała
rację. To coś cholernie szczypało po nałożeniu na obrażenia, ale na ich
szczęście bardzo szybko regenerowały ją. Skóra wróciła momentalnie do
pierwotnego stanu, nie pozostawiając ani jednej blizny. To było zadziwiające. Z
pewnością nie mogły to być ludzkie zioła. Ich nie działają, aż tak szybko...
- A więc? -
spytała czarnowłosa, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na nią i kiwnęłam
głową.
- Sorrow -
zwróciłam się do smoka - Wiesz, co masz robić.
-------------------------
Od Autorki:
Witajcie, kochani! Jak widzicie, jeszcze żyję! Tęskniliście? Ja bardzo! Niestety ostatnie dni były bardzo niefortunne...
Po pierwsze od 7 do 17 lipca byłam na obozie konnym w Nieborowie i nie miałam
jak wstawić nowego rozdziału T_T Gomene... Po za tym 14 lipca zaliczyłam dość
poważny upadek z konia. Bardzo niebezpieczny upadek bo spadłam na głowę... Auć.
Od tamtego czasu nękały mnie zawroty głowy. Oczywiście jeździłam konno do
samego końca. Głupia ja... Jak wróciłam do domu, nie byłam w stanie się
porządnie ogarnąć. Dopiero od wczoraj zawroty głowy zaczęły zanikać i byłam
dziś w stanie opublikować nowy rozdział. Niestety nie mogę spełniać swojej
innej pasji jaką jest jeździectwo T_T Do 31 lipca, czyli do czasu, gdy nie
pójdę do neurologa i on nie stwierdzi żadnych problemów to nie wolno mi nawet
na chwilę wsiąść na konia. To dla mnie przerażająca informacja. Trzymajcie za
mnie kciuki, aby nie było żadnych problemów ^-^
Po za tym ostatnio
zajęłam się dwoma dość ryzykownymi projektami. Pierwszy dotyczył własnoręcznie
wykonanej figurki Szczerbatka, która jest już na ukończeniu i w najbliższych
rozdziałach opublikuję wyniki mojej pracy. Natomiast drugi jest związany z
własną mangą. Razem z moją przyjaciółką, Agey, wpadłyśmy na pewien pomysł.
Niedługo rozpoczynam pracę nad projektami postaci. Scenariuszem zajmujemy się
obie, ale rysunki zależą tylko ode mnie, a to dość trudne zadanie. Trzymajcie
kciuki, aby mi się udało ^-^
Co jeszcze...
a tak! Co sądzicie o rozdziale? Jack wreszcie jest w domu. Natomiast Ann znów
coś kombinuje... =^-^= Przepraszam też w tym miejscu za to, że ten rozdział jest wyjątkowo krótki, ale chyba rozumiecie, dlaczego...
Następny, dwudziesty już rozdział(Wow, ale ten czas
leci!) pojawi się pod koniec tego miesiąca, czyli wieczorem 31 lipca. Wtedy też
będę wiedziała, czy po upadku nic mi się nie stało... I czy mogę znów jeździć.
Jednak teraz
muszę się już z wami żegnać.
Do
zobaczenia! ^-^