22 czerwca 2014

Rozdział XVII Niechęć

- Co się stało, pytasz...? - odparł blondyn - Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Niby czemu nie? - spytałem zmieszany. Nie rozumiałem, o co mu chodziło. 
Luke wyglądał jakby intensywnie nad czymś myślał. Trochę to do niego nie podobne.
- Po tym jak uratowałeś swoją siostrę - rozpoczął mój przyjaciel - lód pod twoimi stopami po prostu pękł. Wpadłeś do wody i nie potrafiłeś się wydostać o własnych siłach. Emma sprowadziła na pomoc między innymi mnie. Udało się nam cię wyciągnąć, lecz baliśmy się, że już po tobie. Byłeś blady i na nic nie reagowałeś. Przebywałeś dość długo pod lodem. Jednakże za nim ostatecznie spisaliśmy cię na straty, ocknąłeś się. Niestety straciłeś pamięć i uciekłeś nam...
- Straciłem pamięć? - przerwałem zdziwiony - Przecież doskonale wszystko pamiętam.
Luke zmarszczył brwi.
- Bardzo się cieszę z tego powodu. - uśmiechnął się.
- Tak... - westchnąłem zbity z tropu.
- Chodźmy już. Robi się ciemno, a my mamy kawał drogi do przejścia.
- Zgadzam się. - kiwnąłem głową - Zresztą nie mogę się doczekać, kiedy znów zobaczę swoją rodzinę...
- Twoja siostra z pewnością bardzo się ucieszy. - przerwał mi blondyn. Uśmiechnąłem się na tą myśl i razem z przyjacielem ruszyłem w kierunku południowym do Burgess.

Pomimo tego jak ta cała sytuacja wydawała się dziwna, nie mogłem oprzeć się pokusie. To była w końcu moja szansa i kto wiedział czy nie jedyna.


~*~


Przysnęłam. Odgłos, który dochodził z zewnątrz natychmiast mnie zbudził. Przetarłam oczy i wytężyłam słuch. Aż za dobrze znałam ten dźwięk. To były dzwonki od uprzęży reniferów Norda. Oznaczało to, że strażnicy za chwilę wkroczą do mojego domu.

Podniosłam się gwałtownie, lecz nagły ból sparaliżował me ciało. Z sykiem upadłam na podłogę. Jęknęłam przeciągle i z trudem oparłam się plecami o kanapę, na której jeszcze niedawno leżałam. Rękę wciąż trzymałam na brzuchu, gdzie czułam palący ból.
Nagle drzwi się otworzyły, a do środka wkroczył Nord. Widziałam, że trzymał coś lub kogoś na rękach.
- Co się dzieje? - spytałam zdezorientowana. Nagle się skuliłam, zaciskając mocniej zęby. Dławiłam w sobie łzy i krzyk, które nie chciały ustąpić.
- Mój boże! - wykrzyknęła Zębuszka na mój widok i natychmiast do mnie podleciała. Uniosła lekko mój podbródek i spojrzała mi prosto w załzawione oczy - Znieczulenie przestało działać. - stwierdziła po chwili i szybko się rozejrzała - Zaraz coś wymyślę...
Nim zdążyłam odpowiedzieć lub spytać o cokolwiek, strażniczka wyleciała z domu.
- Weź też coś dla niej! - zakrzyknął za nią Nord i położył kogoś na fotelu, który stał tuż obok kominka. Zmarłam, gdy zorientowałam się, iż to moja przyjaciółka.
- Agey! - zawołałam i znów gwałtownie się podniosłam. Ból przyszył moje ciało. Myślałam, że po raz kolejny upadnę na podłogę, lecz tym razem coś mnie przed tym uchroniło.
„Łuski?” - rozpoznałam dzięki samemu dotykowi.
- Sorrow... - szepnęłam zaskoczona.
- Nic ci nie jest? - spytał, gdy znów oparłam się o kanapę.
- Wszystko gra. - skłamałam, a wtedy smok postąpił jeden krok do tyłu i przyjrzał się mi. Wtedy też spostrzegłam rozległą ranę na jego prawej przedniej łapie.
- Nie sądzę - stwierdził Sorrow.
- Ty wcale nie jesteś w lepszym stanie. - odparłam, wskazując na jego obrażenia.
- To nic takiego - mruknął lekceważąco - Wyliżę się z tego, jak zawsze. - uśmiechnął się, a wtem do domu wpadła Zębuszka, z przewieszoną przez ramię, brązową torbą. Najpierw zabandażowała rany Agey i podała jej najprawdopodobniej jakieś leki przeciwbólowe. Byłam ciekawa, kto tak załatwił czarnowłosą...
- Gdzie się tego nauczyłaś? - spytałam zaciekawiona.
- Wiesz, nie potrafię patrzeć na czyjeś cierpienie. Dlatego nauczyłam się pewnych rzeczy. Większość specyfików działających na ludzi, działają także na istoty magiczne. - odpowiedziała. Kiwnęłam głową i zacisnęłam zęby, gdy wstrzykiwała mi lek.
- Dzięki - mruknęłam.
- Za chwilę powinnaś przestać odczuwać ból. - uśmiechnęła się - Oprócz tego mam dla ciebie coś jeszcze - Wyjęła z torby niewielki woreczek z sypką zawartością i podała mi go - Zmieszaj te zioła z czystą, gorącą wodą, a następnie nałóż na swoje rany. To przyśpieszy ich gojenie się. Radzę zawsze je mieć przy sobie. Tylko ostrzegam, że mają bardzo intensywny zapach!


Uśmiechnęłam się i zajrzałam do wnętrza woreczka. Natychmiast go od siebie odsunęłam.
- Ale to cuchnie! - syknęłam niemal dusząc się od tego zapachu. Zioła podrażniły mój czuły węch.
- Grunt, że pomagają. - odparła Zębuszka i lekko się zaśmiała.
- To wcale nie jest zabawne. - prychnęłam, lecz nagle fiołkowo oka spoważniała.
- Niemal zapomniałabym! - Pogrzebała trochę w torbie, aż chyba znalazła to czego szukała - Trzymaj jeszcze to - podała mi przedmiot wielkości pudełka zapałek o jasnobłękitnej przechodzącej w szarość kolorystyce z dużym, czarnym przyciskiem na środku. Obejrzałam go dookoła, nie mogąc wymyśleć o co chodzi.
- Wyjaśnisz? - zapytałam z nadzieją.
- Gdy naciśniesz ten przycisk, urządzenie wyśle do strażników sygnał alarmowy wraz ze współrzędnymi aktualnego położenia. - wytłumaczyła.
- Okey, a niby po co mi to? - spojrzałam wyczekująco na Zębuszkę, choć spodziewałam się jaką uzyskam odpowiedź. Nie byłam z tego powodu szczęśliwa...
- Jeśli coś się stanie, łatwiej będzie nam wam pomóc. - uśmiechnęła się strażniczka. Kiwnęłam głową. Nie miałam jednak zamiaru korzystać z tego urządzenia. Nie zmienię zdania na temat strażników.

- Zbierajmy się! - zarządził nagle Nord. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni- Musimy odnaleźć Jacka. On też może być ranny.
- Serio... - prychnął Zając.
- Jak możesz, Jack to nasz przyjaciel, a w dodatku strażnik! - zbulwersowała się Zębuszka, podlatując bliżej szaraka.
- Były, były strażnik- mruknął znudzony - Nie pamiętasz? Zrzekł się mocy...
- To nie ma znaczenia! - przerwała mu strażniczka. Obserwowałam tą scenkę z niemałym rozbawieniem, lecz wtem wkroczył Nord.
- Przestańcie! - warknął - To nie czas i miejsce. Idziemy! - postanowił. Natychmiast wszyscy opuścili dom.


Piasek pomachał mi na pożegnanie. Odmachałam mu, a chwilę później drzwi zamknęły się z hukiem. W końcu zapanowała cisza i spokój. Ciekawiło mnie tylko jak długo się utrzyma...


-------------------

Od Autorki: Witam was znów! Przepraszam za drobne opóźnienia, ale wcześniej nie miałam jak opublikować rozdziału. Pojawiły się pewne sprawy tzn. brak internetu przez wyjazd do rodziny w Śremie. Nie miałam wtedy jak opublikować rozdziału. Zresztą nie miałam nawet swojego komputera! T_T Dziś miałam mnóstwo czasu i wreszcie siedemnastka jest gotowa! =^-^=

Dzisiejszy rozdział jest troszkę nudnawy. Następny będzie zawierał trochę wyjaśnień i później akcja znów przyśpieszy. Proszę was tylko żebyście komentowali. To tylko chwila, a widok kolejnego komentarza sprawia, iż mam ochotę skakać z radości. Miecie to na uwadze, że komentarze motywują do dalszego prowadzenia bloga ^^

Kolejną sprawą są nadchodzące zmiany na blogu. Na początku wakacji zostanie przeprowadzona szczegółowa korekta poprzednich rozdziałów pod względem wszelakich błędów. Natomiast wraz z pojawieniem się nowego szablonu, zostanie zmieniona czcionka we wszystkich rozdziałach z ozdobnej na normalną, która ułatwi czytanie. Dodatkowo już niedługo zakładka „Bohaterowie” zostanie całkowicie uzupełniona. 
Pracuję także nad dokładnymi mapami, które ułatwią wam czytanie kolejnych rozdziałów. 

Oprócz tego potrzebuję waszej pomocy przy zakładce „Słownik” Jeśli w jakimś rozdziale jest jakakolwiek niejasna fraza, zwróćcie mi na nią uwagę w komentarzach pod wyżej wymienioną zakładką. Ułatwi to wykluczenie niezrozumiałych rzeczy.

Następny rozdział pojawi się 30 czerwca.
Do zobaczenia!


Ann V.

15 czerwca 2014

Rozdział XVI Dawny Przyjaciel

Gdy się ocknęłam, basiora już nie było. Nie miałam pojęcia, czemu mnie nie zabił. Leżałam na plecach. Z ledwością podniosłam lewą rękę i przyłożyłam dłoń do twarzy. Piekła. Musiała zostać nieźle pokiereszowana. Dodatkowo nieświadomie powróciłam do swej ludzkiej postaci. Niestety rany zadane przez bestię pozostały. Były one paskudną pamiątką przegranej.

Moja bluza została rozszarpana na wszystkie możliwe sposoby. Ostała się jedynie biała bluzka. Na moim prawym boku widniała powiększająca się plama... Szkarłatna ciecz musiała obficie sączyć się z paskudnej rany. Myśl o tym jak wygląda, przyprawiała mnie o mdłości.
- Nic ci nie jest...? - dobiegł mnie cichy głos Sorrowa.
- Chciałabym... - mruknęłam niewyraźnie i spróbowałam się podnieść. Moja próba zakończyła się porażką i w dalszym ciągu leżałam na wychłodzonej ziemi. Ciężko dyszałam. Ból sparaliżował całe ciało, uniemożliwiając jakikolwiek dalszy ruch. Byłam istotą nieśmiertelną, ale czy niezniszczalną? Krwawiłam dość obficie i czułam, że powoli odpływam. Strach o własne życie nie chciał ustąpić.
- Nadlatują... - szepnął Sorrow. Spojrzałam w górę. Na tle ciemniejącego nieba dostrzegłam sanie Norda, wylatujące z tunelu. Krótko po tym dotarł do mnie charakterystyczny dźwięk dzwonków z uprzęży reniferów. Strażnicy wylądowali parę metrów ode mnie i smoka. Gad w tym czasie ułożył się koło mnie.

Byłam wyczerpana. Powoli zamknęłam oczy, a ostatnie co zdążyłam usłyszeć, był krzyk Zębuszki oraz podniesiony głos Norda. Po tym znów straciłam przytomność.


~*~


Obudziłam się w domu. Leżałam we własnym łóżku. Ostatnie co zapamiętałam to twarde lądowanie, a wcześniej...
- Cholera! - zaklęłam, łapiąc się za głowę. Z trudem uspokoiłam oddech. Ból był tak nagły, że nie zdołałam go zniwelować.
- Agey? Sorrow? Jack...? - zawołałam, lecz odpowiedziała mi cisza. - Czy ktokolwiek tu jest...? - jęknęłam już ledwie słyszalnym głosem. Miałam nadzieję, że nic im nie jest...

Na sobie miałam jedynie swoje długie, szare spodnie i czarne buty do kolan. Bluzka leżała na moim biurku, stojącym w rogu niewielkiego pokoju. Dokładnie obejrzałam całe ciało. Tułów łącznie z piersiami miałam zabandażowany. Zgaduję, iż Zębuszka to zrobiła. Zawsze była aż nadto opiekuńcza, ale jednocześnie od czasu do czasu potrafiła przywalić. Pamiętam tylko jeden moment, kiedy to się zdarzyło i jeśli dobrze pamiętam to ofiarą był Mrok... Właśnie, Mrok! Może nie pamiętałam kto mnie zaatakował, ale wnioskując po tym co wcześniej zaszło między mną, Agey, Jackiem i Sorrowem, a tym padalcem to śmiało mogę wywnioskować, że to jego koszmary przypuściły atak. W sumie nikt inny nie przychodzi mi do głowy. Zresztą nie za bardzo rozumiałam czemu nic nie pamiętam z tamtego czasu...
Ostrożnie wstałam z łóżka i rozejrzałam się wokół. Nagle nogi się pode mną ugięły, a sama upadłam na podłogę. Klnęłam w myślach moje osłabienie.
- Dalej, Ann! - warknęłam do siebie - Zrób coś!
Podjęłam próbę i znów stanęłam na równych nogach. Tym razem już znacznie pewniej. Skierowałam wzrok w stronę wyjścia i powoli udałam się w jego kierunku. Drzwi od tymczasowego pokoju Jacka były otwarte na oścież. Zajrzałam do pomieszczenia, choć nie miałam pojęcia po co. Chłopaka i tak tam nie było. Wtem zorientowałam się, że nie tylko jego. Laska, symbol mocy Mroza, zniknęła. Oparłam rękę na framudze od drzwi, nie wierząc w to co widzę, a raczej nie widzę. Przecież ani razu jej nie zabieraliśmy, więc jakim cudem jej nie było?
- Niech ktoś mi to wyjaśni... - jęknęłam, kręcąc głową. Trzymając się ściany, ruszyłam z trudem wzdłuż korytarza, w stronę schodów. Ostrożnie zeszłam nimi na dół do salonu. Tak jak już wcześniej stwierdziłam, byłam sama. Podeszłam do kanapy i bezwładnie na nią opadłam. Ciężko oddychałam. Ten krótki spacer okazał się bardzo wyczerpujący. Nie byłam tym jednak zdziwiona. Musiałam po prostu mocno oberwać. To przecież normalne, że organizm reaguje w ten, a nie inny sposób.

Ciekawa własnych obrażeń, odwinęłam kawałek bandaża z brzucha. Pierwszym co ujrzałam była niewielka szrama. Nie była głęboka. Jednak w miarę jak usuwałam kolejne części opatrunku, rana powiększała się, a także lekko pogłębiała. Na moje szczęście to drugie w bardzo niewielkim stopniu. Bandaż odwinęłam tylko do piersi. Wystarczyło to jednak, abym zrozumiała jak blisko śmierci się znajdowałam. Tak. Od zawsze wiedziałam, że zmiennokształtne duchy tak samo jak każde inne stworzenia można zabić. To oczywiste. Być może żyjemy wiecznie, ale nigdy nie oznaczało to, że jesteśmy niezniszczalni. Agey zawsze wątpiła w moje przekonanie. Ona uznaje za prawdę tylko to co zostało zapisane. A dla moich słów nigdy nie znalazła potwierdzenia. Wyjątkowy egzemplarz do towarzystwa mi się trafił...

Zastanawiało mnie tylko czemu pomimo tak rozległej rany, nie odczuwałam bólu. Czyżby Zębuszka dała mi coś jeszcze? Znów obejrzałam całe ciało. Tym razem dostrzegłam małą rankę na ramieniu. Wyglądała jak po zastrzyku… Nie wiedziałam, że strażniczka się na tym znała. Mimo to nieważne co dostałam. Grunt, że pomogło i nic mnie nie boli. Jednakże... W końcu przestanie działać i co wtedy? Patrząc na ranę może to być ból nie do zniesienia. Dodatkowo jak teraz się przyjrzałam to obrażenia wcale nie wskazywały na to, że zaatakowały mnie koszmary. W takim razie kto za tym stał? Nie miałam pojęcia, lecz wiedziałam, że zemszczę się za to.

Owinęłam z powrotem bandaż wokół ciała i spojrzałam martwym wzrokiem na sufit. Wszystko waliło się na głowy. Zaczęło się to tak niewinnie, gdy sprowadziłam tu Jacka. Agey miała rację i chyba dopiero to dostrzegłam. Mimo tego w głębi zdawałam sobie z tego, że nie mogłam zostawić chłopaka tak po prostu na biegunie. Jednak nie musiałam też przyprowadzać go do tego domu. Powinnam od razu zaprowadzić Mroza do strażników. Najpewniej uniknęłabym tych wszystkich kłopotów. A przynajmniej tak myślałam.


~*~


Przede mną stał tego samego wzrostu co ja blondyn. Nie widziałem jego oczu. Odziany był w długi, brązowy płaszcz, po którym miał białą koszulę i czarne spodnie. Miał także grube, jasno szare buty.

Chłopak uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i postąpił krok do przodu. Nie wiedząc czemu, lekko się wzdrygnąłem.
- Jack... Wreszcie cię znalazłem. - rzekł łagodnym głosem i uściskał mnie jak gdyby nigdy nic.
- Nie wierzę... - odparłem z trudem znajdując kolejne słowa. - Luke?
- Długo cię nie widziałem. - dodał, odsuwając się nieco.
- Co ty tutaj robisz? - spytałem, w dalszym ciągu nie mogąc uwierzyć, że go spotkałem.
- Jak to co? - zdziwił się - Szukałem cię.
- Szukałeś mnie? - wykrztusiłem - Jakim cudem udało ci się mnie znaleźć?
- Chyba miałem po prostu farta... - blondyn podrapał się w tył głowy, uśmiechając się głupkowato.
- Jasne! - zaśmiałem się - Co jak co, ale ty do szczęściarzy nigdy nie należałeś.
- Weź przestań. - mruknął rozbawiony Luke - Po prostu domyślałem się, że znajdę cię gdzieś tu w okolicy.
- W takim razie wiesz, gdzie jesteśmy? - spojrzałem wyczekująco na przyjaciela.
- Znajdujemy się około dziesięciu kilometrów na północ od Burgess.
- Naprawdę w okolicy... - stwierdziłem - Przecież to kawał drogi!
- Tak ci się tylko zdaje. - uśmiechnął się i poklepał mnie po plecach.
- Fajnie! - prychnąłem niezadowolony.
- Cały ty! - skomentował blondyn, po czym znów się roześmiał. Natomiast mi coś się przypomniało.
- Czy mógłbyś odpowiedzieć na jedno, nurtujące mnie pytanie? - spytałem zmieszany.
- Jeśli tylko znam odpowiedź. - odrzekł już spokojniej.

- Powiedz mi... - zająknąłem się, nie pewny swego - Co się stało po tym jak uratowałem swoją siostrę?


----------------
Od Autorki Jacka: Tak więc, witajcie drodzy czytelnicy. Dziś parę słów ode mnie, gdyż autorka jest, że tak powiem... Lekko nie w humorze. Wszystko przez to, że zdecydowała się pójść wczoraj na przedpremierowy pokaz filmu "Jak Wytresować Smoka 2" 
Jeśli jeszcze nie byliście na tym filmie, a chcecie i nie lubicie spoilerów to nie czytajcie tego. Otóż w filmie bohaterską śmiercią zginął Stoik, ojciec Czkawki. Uchronił on syna przed opętanym przez Alphe, Szczerbatkiem i tym samy poświęcił swoje życie. Był to moment, który spowodował, że kochana autorka po raz pierwszy w życiu poryczała się na filmie. Jak wspominała: "Może nie przepadałam za Stoikiem, ale DreamWorks to wytwórnia, która wie jak odpowiednio zagrać uczuciami widza." 
W sumie nie wiem czy sam bym nie wymiękł, ale to już co innego. Lepiej piszcie czy podoba wam się opowiadanie i w ogóle...

Od Autorki: Dobra, daj spokój Jack. Już mi trochę lepiej, ale fakt faktem, film lekko mną wstrząsnął. Było mi żal Czkawki i zastanawiam się ile jeszcze osób na sali zachowało się jak ja... Pewnie dość sporo. Cały fandom się lekko podłamał tą informacją. Już niedługo pojawią się zapewne grafiki z tą sceną... Ale dobra, już się ogarniam.

Po pierwsze, dziękuję za kolejną nominację do Liebster Blog Avard. Nominowała mnie patrycja jagiełło. Za nominację bardzo dziękuję. Stwierdziłam też, że stworzę osobną zakładkę dla wszystkich nominacji i tam będzie można znaleźć odpowiedzi na pytania do poprzednich nominacji.

Więc jak wam się podobał rozdział? Było zaskoczenie względem tego, kogo spotkał Jack? Mam taką nadzieję =^-^= 
Następny rozdział tak jak już wcześniej zapowiedziałam, pojawi się 20 czerwca, a jeszcze następny... już 25 czerwca! Cieszycie się? Domyślam się, że tak ^^

Czekam na Wasze komentarze na temat aktualnego oraz poprzednich rozdziałów. W ogóle mam wrażenie, że sporo się zmieniło na lepsze w moim stylu pisania. Mówię tu eliminacji większości błędów. Tak, jestem z siebie troszeczkę dumna ^-^'

Do następnego! 

Ann V.

09 czerwca 2014

Rozdział XV Basior

To nie mógł być kolejny gad. One posiadały zupełnie inny rodzaj energii. Trudno mi było to opisać. Były praktycznie tak samo potężne, ale mimo to różnią się między sobą i nie mam tu na myśli ich wyglądu. Sorrow choć ranny przyjął bojową pozycję. Niestety nie byłby się w stanie obronić. Rana na jego łapie utrudniała mu jakikolwiek ruch. I tak już cudem się trzymał.

Wtem owe stworzenie wyłoniło się z lasu i wiedziałam już. To nie była wandera, lecz basior. To ten sam gatunek, ale wandera to samica, a basior to samiec. Bestia wysoka na cztery, a długa z ogonem na dwanaście metrów. Gęsta biała sierść, czerwone, połyskujące ślepia i ostre jak brzytwa, srebrne pazury.
- Nie... - szepnęłam zdenerwowana, starając się nie poruszyć. - Sorrow, powiedz, że możesz chociaż latać. - zwróciłam się do smoka.
- Mogę - odparł pewnie.
- Na serio? - zdziwiłam się.
- Nie, gdyż nie mam sił, ale chciałaś, abym tak powiedział.
- Ty nieogarnięta jaszczurko! To przez twoją krew mamy tego basiora na głowie! - syknęłam, gwałtownie się odwracając. I to był mój błąd. Za nim się obejrzałam, usłyszałam jak bestia zrywa się do biegu. Co prawda dzielił nas spory dystans, ale długie łapy stwora powodowały, że ta odległość gwałtownie malała. Powoli wstałam i przymknęłam oczy. Czułam mrowienie, gdy moje ciało ulegało przemianie. Skóra pokryła się brunatną sierścią. Uszy zmieniły się w wilcze, a moja drobna istotka zaczęła kilkukrotnie zwiększać. Kości odpowiednio przekształcone nadały mojej nowej postaci charakterystyczny wygląd. Mrowienie ustawało. Zawarczałam, otwierając oczy. Basior był tuż przede mną. Zaatakował gwałtownie, kłapiąc kłami w moim kierunku. Odskoczyłam tak szybko jak tylko umiałam, oddalając się jednocześnie od rannego Sorrowa. Szybko przeszłam do kontrataku i z rykiem pognałam w kierunku napastnika. Zamachnęłam się pazurami, tworząc rozległą ranę na boku stworzenia. Moja radość z udanego ataku szybko minęła, gdy dostrzegłam, że rana na ciele basiora zaczęła się zasklepiać, aż w końcu całkowicie zniknęła. Nie wiedziałam czemu mój atak poskutkował jedynie dodatkowym rozzłoszczeniem wilka. Od kiedy to te istoty potrafią tak po prostu się regenerować?! Bestia zawarczała i wnet przystąpiła do kolejnego ataku. Naprawdę zaczynałam się bać. Wykorzystując moje zdezorientowanie, stwór kłapnął kłami w okolicach mojej szyi. Chciał mnie udusić, przegryźć tętnicę i zabić! Odskoczyłam dosłownie w ostatniej chwili, a w odwecie ugryzłam basiora w łapę, mocno rozszarpując jego skórę. Miałam nadzieję, że tym razem osiągnę jakiś efekt. Bestia zawyła. Ciężko dysząc z przerażenia, stanęłam znów na ziemi. Przyznam szczerze, że nie miałam pewności, czy zmiennokształtne duchy są tak do końca niezniszczalne...

Patrzyłam uważnie na zadaną przeze mnie ranę i choć nie zaczęła się od razu zasklepiać to wiedziałam, że w końcu to nastąpi. W tym czasie basior odskoczył w bok. Trzymał swoją lewą łapę w górze. Warczał, uważnie mierząc mnie wzrokiem. Nagle znów zaatakował, lecz tym razem z większą precyzją i szybkością. W rezultacie pozostawił po sobie głęboką ranę na moim brzuchu. Zawyłam, odczuwając potworny ból. Ból, którego nigdy wcześniej nie czułam. Nie miałam żadnego doświadczenia. Prowadził mnie instynkt, ale jak było widać, nie zbyt trafnie. To Ann zawsze była lepsza walce. Dlatego też zastanawiało mnie kto ją tak załatwił...
- Cholera...! - zaklęłam. Z ledwością utrzymywałam się na łapach. Wyplułam krew, która zgromadziła się w moim pysku. Wciąż cicho powarkiwałam, nie chcąc ukazywać swojej słabości, choć strasznie kręciło mi się w głowie. 

Basior zastygł w bojowej pozycji, w pełnej gotowości do ataku. Byłam prawie pewna, że chciałby już zakończyć to starcie. Jego wzrok mi to mówił. Na jakiś niewidzialny znak, ruszyliśmy ku sobie. Pragnęłam, aby to był już koniec. Chciałam, żeby walka się skończyła, lecz z moją wygraną. Marna nadzieja... Nie miałam ochoty na śmierć, która zdawała się już na mnie czyhać. Basior skoczył na mnie, a ja wykorzystując moment złapałam jego prawą łapę i zacisnęłam szczęki tak mocno jak tylko mogłam. Tym razem usłyszałam trzask łamiącej się kości. Mimo poważnego obrażenia, bestia nie próżnowała i zaraz po moim ataku, przejechała lewą łapą po moim pysku. Ten cios mnie dobił. Upadłam na wychłodzoną ziemię i straciłam przytomność.


~*~


- Szlag! - syknąłem, łapiąc się za głowę - Co tu się wyrabia?! - spytałem sam siebie. Nie czułem się najlepiej. W dodatku coś kazało mi odnaleźć Ann. Nie rozumiałem czemu. W ogóle nie wiedziałem co tu się dzieje. Nawet nie wiem gdzie ta dziewczyna mogłaby być. W końcu jej moce pozwalały jej na bardzo dużo. Miałem już tego dość. Wszystko co do tej pory usłyszałem, nie mogło być prawdziwe. To zapewne jakiś sen lub po prostu już byłem martwy. Ludzie nie mogliby mieć żadnych mocy, choć niewątpliwie byłoby to wspaniałe posiadać coś takiego.

Nagle powiał chłodny wiatr. Zupełnie jakby chciał, abym przestał myśleć o tym wszystkim, a skupił się na czymś czego nie ogarniałem. Jednakże ja tego nie potrafiłem. W głębi czułem powiązanie z tym wszystkim. Uniosłem wzrok. Księżyc leniwie wznosił się coraz wyżej. Do pełni jeszcze ponad tydzień. Dodatkowo ściemniało się, a ja byłem w lesie, pośród dzikich zwierząt, z kijem jako ewentualną bronią. Tak, na pewno to coś by dało.

Nagle usłyszałem wycie. I to nie jedno. Dochodziły do mnie odgłosy skomlenia oraz warczenia. W oddali musiały toczyć walkę wilki. Dreszcze przeszły po moich plecach i uważnie się rozejrzałem. Dźwięki, które wydawały zwierzęta, nie dawały mi spokoju. Wtem momentalnie ucichły. Zdziwiłem się, nie rozumiejąc o co chodzi. To nie było normalne. Przynajmniej tak mi się zdawało. Gdy byłem już pewny, że nic mi nie grozi, znów usłyszałem ciche powarkiwania. Jednak teraz były to odgłosy pojedynczej istoty. Ciarki przeszły po moich plecach. Coś się zbliżało i to wyraźnie w moim kierunku. Czułem to. Przyjąłem zawczasu pozycję bojową czekając, aż to coś się pojawi.

Nagle kolejne wycie dobiegło tuż zza moich pleców. Zrobiłem gwałtowny zwrot, ale za sobą nie dojrzałem żadnego wilka. 

Stała za mną osoba, której nie spodziewałbym się w takim miejscu o takiej porze i okolicznościach...


-----------
Od Autorki: Gomenasai! Nie chciałam, aby sprawa z blogiem została aż tak zaniedbana! Po prostu po uszy siedzę w kartkówkach, sprawdzianach itp. Jednak w tym wszystkim jest dobra informacja, ponieważ to już ostatni tydzień, który jest istotny dla moich ocen. Podwyższyłam już chyba wszystko co mogłam i teraz byle do wakacji! :3

Jednak wracając do rozdziału; jak wam się podobał? Krótki, ale tylko tyle mogłam teraz napisać. W ramach rekompensaty z powodu opóźnień mam dla wszystkich czytelników pewien bonus. Otóż stwierdziłam, że 15 i 20 czerwca dodam kolejne dwa rozdziały! Mniej więcej tyle powinno się pojawić od 5 maja, więc teraz dostaniecie je w błyskawicznym tempie! Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli. Naprawdę nie chciałam, aby tak to wyszło. Nie miałam po prostu wyjścia, bo szkoła jest niestety ponad wszystko ważna. Jednak to już jej ostanie podrygi :3 


P.S. Jeśli ktoś nie rozumie różnicy między basiorem, a wanderą to zapraszam do odwiedzenia zakładki "Słownik" :)


Do następnego! :*