23 grudnia 2014

Rozdział XXVI Strach

Zapach ciasta wyrwał mnie z resztek snu. Leżałam na plecach, wpatrując się w drewniany sufit. Zamrugałam kilkakrotnie, po czym gwałtownie się podniosłam. Rozglądając się wokół, starałam przypomnieć sobie wydarzenia sprzed utraty przytomności. Całe ciało wciąż miałam obolałe, lecz rana na udzie już nie piekła.

Miejsce, w którym się znalazłam było starą i niewielkich rozmiarów  wiejską, parterową chatą. Dom stanowiło tylko jedno pomieszczenie. Po mojej lewej stronie znajdował się salon z kanapą, stolikiem na kawę, fotelem i rozpalonym kominkiem, który rozprowadzał ciepło po całym budynku. Pokój ogrodzony osobnymi ścianami był zapewne łazienką. Popatrzyłam na łóżko, na którym leżałam. Patrząc na komodę i szafkę nocną, stwierdziłam, że byłam w części sypialnej.

Nagle osoba krzątająca się w kuchni zwróciła moją uwagę. To właśnie stamtąd czułam ten kuszący zapach upieczonego ciasta. Zebrałam się prędko i wstałam z łóżka uważając, aby podłoga nie zaskrzypiała. Miałam zamiar zakraść się i sprawdzić kto mnie tu przyniósł. Wciąż nie mogłam nic sobie przypomnieć. Jednak przede wszystkim chciałam zjeść co nieco. W końcu nie jadłam nic od dłuższego czasu. A to ciasto tak cudownie pachniało!

Wykonałam parę ostrożnych kroków, lecz wtem nieznajomy wyprostował się i odwrócił w moją stronę. Otaczała go delikatna biała poświata, a jego szare oczy zdawały się hipnotyzować. Twarz miał spokojną, nie okazującą żadnych emocji. Czułam się dziwnie w jego towarzystwie…
- Widzę, że już wstałaś. - dobiegł mnie ciepły, męski głos. Z nieufnością spojrzałam na obcego.
- Kim jesteś...? - spytałam ostrożnie, szukając wzrokiem czegoś na kształt broni, lecz jednocześnie nie spuszczając z oczu mężczyzny.
- Nie martw się. Jeśli o to chodzi to nie jestem żadnym mordercą ani gwałcicielem. - odrzekł, wyjmując ciasto z piekarnika. Przełknęłam głośno ślinę na widok wypieku. - Masz ochotę na kawałek? - spytał, uśmiechając się nagle, podczas gdy ja właśnie coś sobie przypomniałam. Wspomnienia... Te sprzed utracenia przytomności wróciły. Walka ze zmiennokształtnymi i ratunek ze strony...
- Duch Księżyca...? - szepnęłam, spoglądając na niego zaskoczona.
- Czemu dziwi cię mój widok? - spytał, nie zmieniając tonu swego głosu. - Przecież mnie znasz.
- Wybacz... - przeprosiłam szybko - Jestem jeszcze trochę zmęczona... - spuściłam wzrok.
- Nie dziwie ci się. Wiele ostatnio przeszłaś...
Przytaknęłam cicho, po czym znów spojrzałam na Ducha.
- Gdzie są moi przyjaciele? Jack, Agey i Sorrow...? - zapytałam nieśmiało.
- W bezpiecznym miejscu. - zapewnił prędko szarooki. Miałam nadzieję, że naprawdę nic im nie jest... Szczególnie Jackowi. Kto wiedział co ten zmiennokształtny zrobił z Mrozem...
- Później mogę nie mieć okazji, więc... - zaczęłam niepewnie - Czemu zgodziłeś się wtedy przywrócić Jackowi jego dawną postać?

Duch Księżyca odłożył ciasto na blat, polał je czekoladą, a następnie pokroił. Później wyjął dwa talerze. Na każdym położył  po kawałku ciasta.

- Dlaczego... - westchnął ciężko, jakby wcale nie chciał mi odpowiedzieć. - Doskonale wiedziałem z jakimi konsekwencjami wiąże się jego przemiana. Jednakże każda istota ma własną wolę. Wolą Jacka był powrót do dawnej postaci. Nie chciał być więcej Mrozem ze względu na to, że czuł się winny. Moim obowiązkiem było wysłuchać go i spełnić jego prośbę... - zakończył cicho.
- Nie mogłeś przemówić mu do rozsądku? - rzuciłam oskarżycielskim tonem z obrażoną miną. Duch spojrzał na mnie z politowaniem.
- Pomyśl - mruknął - Czy nawet gdybym to zrobił to czy Jack mnie posłuchał? - spytał, podając mi talerz z kawałkiem ciasta, po czym przeszedł do salonu, a ja posłusznie za nim.
- Nie... - odparłam smętnie, biorąc się za jedzenie.
- No właśnie. Zgodnie z wolą Jacka zmieniłem go z powrotem w człowieka.
Przytaknęłam, choć nie byłam do końca usytakcjonowana z odpowiedzi.
- A co zrobiłeś z jego wspomnieniami?
- Przemiana nie powoduje utraty wspomnień. - odrzekł prędko Duch.
- W takim razie kto i jakim sposobem to zrobił? - spojrzałam wyczekująco na mężczyznę, oczekując sensownej odpowiedzi w tej beznadziejnej sytuacji.
- Nie wiem kto mógłby to zrobić. Posiadam rozległą wiedzę, ale nie taką jaką sobie wyobrażasz. - odpowiedział i usiadł  na kanapie, a ja usadowiłam się na fotelu, stojącym naprzeciwko kominka. - Jednakże mogę się domyślać jak to zrobił... - zamyślił się szarooki.
- No to powiedz! - wybuchłam zniecierpliwiona.
- Dobrze, tylko mi nie przerywaj. - mruknął, spoglądając na mnie znacząco. Speszyłam się z lekka i postanowiłam przymknąć się, zapychając się ciastem.
- Przedmiot, za pomocą którego ta osoba przechwyciła wspomnienia Jacka mógł być Łapacz Snów.

Zatkało mnie. Słyszałam o tym starym artefakcie. Pozwalał na zbieranie snów, koszmarów, a także wspomnień dowolnej osoby, na której został użyty. Mimo to nie wiedziałam jakim cudem zmiennokształtni go zdobyli. Pamiętałam przecież, że na całym świecie zostały tylko dwa prawdziwe Łapacze.

- Żartujesz? - wydusiłam wreszcie.
- Obawiam się, że tak. - przyznał Duch - W nieodpowiednich rękach ten niewinny przedmiot może okazać się niezwykle interesującą i niebezpieczną bronią.
- Jeszcze tego mi brakowało... - westchnęłam ciężko i przełknęłam ostatni kawałek ciasta. - Zresztą nieważne. Dzięki za wszystko, ale powinnam już wracać do przyjaciół. - mruknęłam nonszalancko i niczym się nie przejmując, odłożyłam pusty talerzyk na stole do kawy i wstałam z fotela.

Nagle w tym samym momencie ktoś przemknął koło mnie, łapiąc za ramię i z powrotem usadowił na siedzeniu. Spojrzałam zaskoczona na Ducha Księżyca, który utkwił swe zimne spojrzenie w oknie lub czymś co czaiło się na zewnątrz.
- Bądź cicho. - syknął i popatrzył na mnie - Mamy towarzystwo... - dodał szeptem. Na chwile strach mnie sparaliżował.
- Czyżby te same stwory... co wcześniej mnie zaatakowały...? - spytałam z nadzieją, że moje przypuszczenia okażą się błędne. Niestety wycie i warczenie dobiegające z zewnątrz zapewniły mnie, że to zmiennokształtni. Złowrogie odgłosy wywołały u mnie dreszcz. Nie chciałam mieć z nimi już nic więcej do czynienia. Już wystarczająco dali mi popalić.
- Zwykle mnie nie atakują. - szepnął szarooki - Głównie z uwagi na to, kim jestem. Jednak teraz polują na ciebie. Chodź za mną... - dodał i pociągnął mnie w stronę sypialni.

Nagle puścił moją rękę, podszedł do komody, stojącej przy ścianie i odsunął ją w bok. Spod niej wyłoniła się klapa w podłodze. Mężczyzna spojrzał na mnie wyczekująco, chcąc abym podeszła. Wykonałam jego polecenie, a w tym czasie szarooki podniósł klapę, odsłaniając kawałek drabiny, schodzącej w głąb ziemi.
- Idź tunelami. Dojdziesz nimi do przyjaciół. - powiedział i podał mi lampę oliwną. Nie miałam pojęcia skąd tak szybko ją zdobył. - Tym oświetlisz sobie drogę, a teraz wchodź już. - nakazał. Nie czekając wskoczyłam do dziury, stając na szczeblach starej, drewnianej drabiny.
- A co z tobą? - spytałam nagle, schodząc kilka kroków w dół.
- Mi nic nie zrobią. - odrzekł - Pośpiesz się. Jeszcze kiedyś się spotkamy i to już całkiem niedługo. - dodał, po czym uśmiechnął się ciepło i zamknął klapę. Ostatnim co słyszałam był odgłos przesuwanej komody. Wzdrygnęłam się, czując się nieswojo w tym miejscu. Ciasno, wilgotno i mroczno... Nigdy nie musiałam przed nikim uciekać. I nigdy też wcześniej nie bałam się tak bardzo o swoje życie jak teraz.

Zeszłam jeszcze parę kroków w dół, po czym oświetliłam nieco otoczenie. Gdy zorientowałam się, że byłam zaledwie metr na ziemią, pewnie zeskoczyłam. Przed mną rozpoczynał się tunel, którego końca nie było widać. Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam przed siebie.

Nagle usłyszałam dziwny, nieznany mi dźwięk, a wokół momentalnie zrobiło się jasno. Pochodnie umieszczone wzdłuż korytarza jakby wyczuły moją obecność i same się zapaliły. To było całkiem interesujące...

Stawiając kolejne kroki, mozolnie przemieszczałam się przed siebie w głąb tunelu. Co mnie czekało na końcu? Gdzie Jack, Agey i Sorrow? Duch Księżyca twierdził, że nic im nie jest. Jednak czy na pewno? Wciąż miałam co do tego wątpliwości.  Do tego ten Łapacz Snów... Coś czego nigdy nie podejrzewałabym za niebezpieczną rzecz, teraz okazało się bronią. Nie wiem nawet kto go posiada. Ten zmiennokształtny czy może Mrok? Każdy z nich widocznie pragnął zemsty na Jacku. Jednak o ile powody Czarnego Pana znam, to tego blondyna już nie...


Ktokolwiek z nich by to nie był, nie wróży to nic dobrego...

------------
Od Autorki: Zgodnie z planem(choć trochę innego dnia) dodaję kolejny już 26 rozdział ^^ Chciałabym dobić do 30 przed końcem roku, ale to chyba niemożliwe. Mam jeszcze sporo do napisania(3 one-shoty i 2 rozdziały), a do tego wzięłam się za robienie kolejnej figurki. Tym razem mniejszej, ale ze szkieletem wewnętrznym i z gliny polimerowej do wypalania w domowym piekarniku. Chciałabym skończyć to przed końcem roku, ale i to nie jest pewne, biorąc pod uwagę treningi i prace w domu... No nic, pożyjemy, zobaczymy ^^

Jeśli chodzi o ankietę... Jak może zauważyliście, uruchomiłam ją ponownie i jak na razie odzew pozytywny. Wygląda na to, że jeszcze dziś powstanie FanPage dla Zakazanych Wspomnień. Nie wiem tylko co mam na nim publikować, bo nie zawsze będą to rzeczy związane z opowiadaniem, prawda? Czekam na wasze pomysły ;D

A z uwagi na zbliżające się święta...

Chciałabym życzyć Wam
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, rodzinnej atmosfery przy świątecznym stole, dużo wymarzonych prezentów pod choinką oraz Szczęśliwego Nowego Roku!

No i żeby Jack Mróz zlitował się nad nami i zesłał nieco białego puchu ;)

 Ann Varcon

15 grudnia 2014

Rozdział XXV Pustka

Ocknąłem się w momencie, gdy ten koleś rzucił mną o podłogę. Wiedziałem jednak, że nie miałem z nim szans. Nie będąc zwykłym człowiekiem. Musiałem czekać, aż zostanę całkowicie sam.

Miałem zamknięte oczy. Nie mogłem się ujawnić. Słyszałem jedynie kroki Luke, albo kim on tak naprawdę był. W każdym razie coś chyba nie poszło po jego myśli... Przynajmniej tak mi się zdawało... Może Ann przeżyła?

Nagle chłopak westchnął głośno. Wzdrygnąłem się, lecz wtem wszystko ucichło. Otworzyłem ostrożnie oczy i uważnie rozejrzałem się. Koleś gdzieś zniknął. Podniosłem się bezszelestnie i oparłem o najbliższą ścianę. Lewy bark, na który upadłem pobolewał od czasu do czasu. Na szczęście nie wyglądało to na coś poważniejszego. Podniosłem wzrok na sklepienie jaskini. Musiałem znajdować się spory kawałek od wioski, ponieważ nie kojarzyłem tej groty. Znałem przecież wszystkie zakamarki, jakie kryły okolice mojego dawnego domu... Chyba.
Dobra, czas się stąd wydostać.” - pomyślałem i w tej samej chwili gwałtownie podniosłem się z kamiennej podłogi. Praktycznie od razu zakręciło mi się w głowie. Szybko oparłem ręce o ścianę, aby uchronić się przed upadkiem. Odwróciłem się plecami do skał i głęboko odetchnąłem. Nie mogłem siedzieć tu ani minuty dłużej. Postawiłem pierwszy krok, a później drugi, powoli przesuwając się, jak sądziłem, w kierunku jedynego wyjścia. Miałem tylko nadzieję, że nie trafię na tego kolesia. Co jak co, ale udawanie mojego najlepszego kumpla było przegięciem. Byłem tylko ciekaw jakim cudem wyglądał tak samo jak Luke... Cholera!
- Skup się Jack! - skarciłem się. Nie wiedziałem nawet czy Ann jeszcze żyła. Jeśli nie... Nawet nie chciałem o tym myśleć. Powinienem jak najszybciej wrócić nad staw.
Chwiejnym krokiem starałem się iść szybciej z nadzieją, że znajdę wyjście z tej jaskini. Błagałem w myślach by sieć tuneli nie była zbytnio rozbudowana. Przecież nie mogłem tracić czasu. Czasu, który był aż tak cenny.
Ann przez cały czas tłumaczyła mi, że moja nieśmiertelna postać była odpowiedzialna między innymi za zimę.

Nagle zobaczyłem delikatne smugi światła dochodzące zza rogu. Wyglądało na to, że byłem u celu. Nie spotkałem tego dziwnego kolesia co też mogłem uznać za pewien sukces. Puściłem się biegiem i ostro skręciłem w lewo.
- To chyba jakiś żart! - jęknąłem, gwałtownie się zatrzymując. Stałem u progu wyjścia, a przede mną znajdowała się ściana śniegu. Nie wierzyłem własnym oczom. Przecież jeszcze nie tak dawno było bezchmurne niebo. Jakim więc cudem... Chwila, ile ja tak naprawdę byłem nieprzytomny?!
- Niby jak ja mam znaleźć Ann przy takiej pogodzie? - mruknąłem rozczarowany, odwracając się w stronę mroku jaskini.
„Nie, na pewno nie tam.” - pomyślałem i postawiłem krok w stronę wyjścia. Te buty od zielonookiej bardzo mi się przydawały przez cały ten czas. Dzięki nim nie odczuwałem zimna tak jak wtedy... Doskonale pamiętałem dzień, w którym poznałem Ann. Gdy jeszcze nic nie rozumiałem i nic do siebie nie pasowało, a ja jak idiota upierałem się by szukać domu, który już nie istniał... Rozejrzałem się wokół. Niestety ściana śniegu uniemożliwiała mi dojrzenie czegokolwiek. Nie było nawet widać jaskini, a przecież przeszedłem zaledwie parę kroków. Zacisnąłem zęby i gwałtownie ruszyłem naprzód, lecz równie nagle uderzyłem w jakąś przeszkodę. Odbiłem się od niej i upadłem na śnieg.
- Cholera! - zakląłem zły - Niech szlag trafi to durne drzewo! - ryknąłem podnosząc wzrok. To co ujrzałem zatkało mnie. Zielone ślepia z czarną szparką utkwiły we mnie swe wściekłe, ale zarazem zaciekawione spojrzenia. Dziki stwór stał nad mną. Bałem się nawet oddychać, lecz i tak od czasu do czasu mój oddech był widoczny pod postacią delikatnej mgiełki. Nie miałem dokąd uciec. Zresztą nie było w tym sensu. Nawet, gdybym zdecydował się na to, bestia i tak by mnie dogoniła i zabiła.

Nagle stworzenie otworzyło pysk. W jego wnętrzu ujrzałem początki ognia. Nie musiałem długo myśleć, aby wiedzieć co to oznaczało. Ten stwór zamierzał mnie spalić! Odsunąłem się gwałtownie do tyłu, aż w końcu natrafiłem plecami na kolejne drzewo. Przełknąłem głośno ślinę, a wtem bestia bez uprzedzenia splunęła ogniem. Przerażony zacisnąłem mocno powieki. Jednakże zamiast bólu poczułem przyjemne ciepło na całej twarzy.
Zaciekawiony, ale także wciąż jeszcze przestraszony otworzyłem oczy. Przed mną płonęło ognisko, a stworzenie, które zachowywało się tak jakby chciało mnie zabić, siedziało naprzeciw mnie. Przyjrzałem się jej uważnie, wiedząc już, że to smok.
- Sorrow? - wyszeptałem z niedowierzaniem. Bestia zbliżyła się nieco do ognia i spojrzała mi głęboko w oczy. -Rany, nawet nie wiesz jak cieszę się na twój widok! - wykrzyknąłem, choć sam nie mogłem uwierzyć w to co powiedziałem.
- Ta... Ja też. - odrzekł znudzony smok - Ogrzej się. Mamy niewiele czasu. - dodał, po czym rozejrzał się dookoła.
- Jasne - kiwnąłem głową. Wszystkiego mógłbym się spodziewać, ale nie pomocy ze strony Sorrowa. Zbliżyłem ręce do ognia. Czułem jak moje ciało powoli odmarza. - A właściwie to... - zacząłem niepewnie - Jak mnie znalazłeś? - spytałem zaciekawiony, nie odwracając wzroku od ognia, ale kątem oka dostrzegłem jak smok nieco skrzywił się po usłyszeniu mojego pytania.
- Odnalezienie ciebie nie było trudne. - odparł - Zwyczajnie śledziłem tego blondyna. Oczywiście zrobiłem to lepiej niż wtedy, gdy miałem cię obserwować. - dodał - Widziałem jak niósł cię nieprzytomnego do tej jaskini. Chwilę później ktoś odziany w czarny płaszcz z kapturem na głowie wyszedł z groty. Uznałem, że pora się nieco rozejrzeć więc wylądowałem na ziemi, ale gdy wyczułem twoją obecność, postanowiłem trochę cię nastraszyć... - przyznał Sorrow.
- I tym sposobem o mały włos nie zszedłem na zawał. - stwierdziłem ponuro - A kto kazał ci mi pomóc? Bo jakoś trudno mi uwierzyć, że to było z twojej własnej woli...
Smok zawahał się przed odpowiedzią. Widziałem tę niepewność w jego oczach.
- Wydaje mi się, że Ann, choć pewien nie jestem. Zresztą to działo się tak szybko... - pokręcił głową.
- Wiesz może czy ona żyje? - spytałem z nadzieją.
- Nie, ale raczej poczułbym, gdyby stało się z nią coś takiego... - odrzekł Sorrow.
- Niech to szlag... - warknąłem zły, gdy wtem gad podniósł się z ziemi. Popatrzyłem na niego. Wyglądał jakby nasłuchiwał. Jego uszy lekko drgały.
- Musimy ruszać. - zarządził.
- A tak właściwie dokąd? - spytałem zaciekawiony, ale smok nawet na mnie nie spojrzał.
- Byle dalej stąd. - odparł i zgasił łapą ognisko. Chłód po raz kolejny złapał mnie w swe mroźne objęcia. - Wskakuj na mój grzbiet. - zaproponował - Tu na ziemi jesteśmy łatwym łupem.
Wiedziałem co to oznacza, ale nie sądziłem, że kiedykolwiek Sorrow pozwoli mi siebie dosiąść...
- Dasz radę? - spytałem, spoglądając na gęsto rosnące drzewa w okolicy.
- Kawałek dalej jest polana. Wystarczająco duża, abym rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. - wytłumaczył - Dalej, pośpiesz się! - ponaglił mnie, a ja nie czekając, zwinnie wskoczyłem na grzbiet smoka.
- Gotowy - powiedziałem pewnie, a smok odwrócił łeb, aby na mnie spojrzeć.
- Nieźle - skwitował i natychmiast puścił się biegiem. Trzeba było mu przyznać, że szybki to on był. Nim się obejrzałem, dotarliśmy na polanę. Sorrow na nic nie czekając, rozłożył skrzydła i odbił się od ziemi. Jeszcze chwila i wylecielibyśmy ponad korony drzew, lecz wtem obaj poczuliśmy ostre szarpnięcie.

Smok ryknął i spojrzał na swoją prawą tylną łapę, która owinięta była czarnym jak smoła, matowym łańcuchem.
- Cholera! - prychnął Sorrow, nieudolnie próbując się wyrwać.

Nagle z gęstwiny lasu wyłoniła się jakaś nieznana mi postać. Czarne włosy wystające spod kaptura płaszcza tegoż samego koloru, zasłaniały twarz chłopaka. W rękach dzierżył on drugi koniec łańcucha.
- Tak łatwo się mi nie uciekniecie... - szepnął i zaśmiał się złowieszczo, aż ciarki przeszły mi po plechach.
- Jesteś tego, aż tak pewien?! - ryknął smok, po czym delikatnie odchylił łeb. Szykował potężny atak. Zionął ogniem nim zdążyłem mrugnąć. Płomień roztopił łańcuch, którego resztki opadły na ziemię z głuchym brzękiem.

Nie czekając dłużej, Sorrow zamachnął mocniej skrzydłami i wzniósł się w ponad drzewa. Udało nam się uciec, ale ja wciąż odczuwałem niepokój. Odwróciłem się, by jeszcze raz spojrzeć na tamtą polanę. Nieznajomy wciąż na niej stał i pomimo odległości jak nas dzieliła, mógłbym przysiąść, że uśmiechał się chytrze.

Wtem usłyszałem czyjś głos. Złapałem się za głowę, czując narastający ból. Serce biło mi jak szalone. Nie byłem w stanie się uspokoić.

„Nie martw się Jack... I tak w końcu cię dopadnę oraz zlikwiduję...” - szepnął i zaśmiał się szyderczo. Byłem pewny, że gdzieś już słyszałem ten głos... lecz za nic nie mogłem przypomnieć sobie gdzie...



-------------------------
Od Autorki:
Jest, wyrobiłam się dzisiaj! Szczerze to już myślałam, że nie zasiądę dziś do kompa(co tam, że lektura czeka xD ) 
Wybaczcie, że wczoraj nie dodałam tego rozdziału, ale wróciłam później niż zwykle z treningu, a później położyłam się tylko na "chwilę" i tak ta drzemka przedłużyła się prawie do północy ;_; Nie chciałam tego, ale mój organizm miał inne zdanie xD No nic. Ten ostatni tydzień przed świętami również mam bardzo bogaty. Jutro lektura, o której już wspomniałam; w środę kartkówka z religi(jakkolwiek dziwnie to brzmi xD) oraz poprawa sprawdzianu z angielskiego rozszerzonego; w czwartek trening, ale piątek już spokojniejszy bo tylko wigilia klasowa :P Tak więc beznadzieja na całej linii, ale cóż. Matura w przyszłym roku szkolnym ;-;
Dobra, koniec wywodu o mnie. Ostatnio dałam ankietę na temat stworzenia fanpage dla Zakazanych Wspomnień. Zagłosowała tylko jedna osoba więc dam ankietę na kolejny tydzień i wtedy zobaczę co zrobić. No chyba, że w komentarzach pod rozdziałem dostanę od Was jednoznaczną odpowiedź :P
A tak w ogóle to jak podoba się nowy szablon i świąteczna muzyczka? Mam nadzieję, że klimat pasuje. No i jak widać na ZW sypie śnieg co nie można niestety powiedzieć o tym co dzieje się na zewnątrz u mnie i pewnie u wielu z Was... Miejmy nadzieję, że śnieg jeszcze nas zaspie ^w^ ----> wecie, że dziś jest dzień otaku? :3

Na razie zostawiam was z rysunkiem Sorrowa w świątecznej czapeczce :3

(Kliknij, aby powiększyć)

Do następnego! ^w^

07 grudnia 2014

Rozdział XXIV Duch



Niech szlag trafi tego cholernego blondyna! Wiedziałam, a raczej spodziewałam się, że uknuł coś paskudnego. I niestety nie pomyliłam się. Porwał Jacka, a to przecież było moje zadanie. Powinnam była chronić Mroza, a zamiast tego... Nie, nie powinnam teraz nad tym rozmyślać!

- Jack! - krzyknęłam po raz kolejny, zmieniając się w smoka, lecz Luke zniknął pomiędzy drzewami z szyderczym uśmiechem na twarzy, trzymając w ramionach nieprzytomnego bruneta. Chciałam jeszcze ruszyć ku nie mu, by go odbić, lecz wtem dzikie Kaiju zastąpiły mi drogę i zaszarżowały, szczerząc kły na moje życie. Cudem uniknęłam paru ataków. Nie wiedziałam jak mam pokonać te istoty. Zacisnęłam zęby i wykonując obrót, odepchnęłam ogonem część potworów. Pozostałe nie zważając na nic, dalej walczyły. Zamachnęłam się skrzydłami i unosząc kilka metrów nad ziemią, zionęłam ogniem, tworząc krąg wokół siebie. Liczyłam na to, że stworzenia choć nieco się zawahają i dadzą mi chwile odetchnięcia. W jakim ja byłam błędzie! Moje działanie jeszcze bardziej rozwścieczyły bestie. Nie miałam wyjścia.

Delikatnie dotknęłam tylnymi łapami o ziemię, po czym gwałtownie odbiłam się, wylatując ponad drzewa. Moją jedyną szansą na przeżycie była ucieczka. Nadchodziła noc, a to dawało mi szansę. Czarne łuski potrafiły sprawić, że stawałam się niemalże niewidzialna. Obejrzałam się za siebie. Liczyłam, że gdy wzniosę się w powietrze, te potwory zostawią mnie w spokoju. Niemalże nie spadłam na ziemię, gdy zorientowałam się, że te bestie nadal mnie gonią. Tyym razem był to gatunki latających Kaiju. Nie mogłam w to uwierzyć.
Zaklęłam pod nosem, przyśpieszając. Niestety to nic nie dawało. Te stworzenia były coraz bliżej, a ja opadałam z sił. Zastanawiała mnie jeszcze tylko jedna rzecz. Jakim cudem liczba tych dziwnych istot pozostała taka sama? To było niemożliwe...

„Zresztą nie różnimy się od siebie, aż tak bardzo...” - przemknęły mi przez głowę słowa Luke’a  i nagle dostałam olśnienia.
- Zmiennokształtni, co? - mruknęłam sama do siebie - Tylko czego oni chcą od Jacka... - zamyśliłam się, a to skrupulatnie wykorzystało jedno ze stworzeń, które dogoniło mnie. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, bestia zamachnęła się pazurami i rozszarpała starą ranę na udzie. Gwałtownie zawyłam z bólu i w odwecie uderzyłam potwora ogonem. Ten stracił równowagę i spadł na ziemię. Przynajmniej jednego miałam z głowy... ale pozostało jeszcze z dwadzieścia.

Nagle osłabłam. Teraz już nie tylko rana dawała się we znaki. Czułam jakby wszystko w środku mnie paliło. Ryknęłam ponownie i spojrzałam na udo. Delikatne smugi dymu unosiły się znad rozszarpanej skóry. Wyglądało to na efekt działania jakiegoś kwasu, ale byłam pewna, że to nie to. Czyżby trucizna w pazurach? Nie, nie to było istotne. Bardziej ciekawiło mnie jakim cudem zbroja z łusek została naruszona...

Czułam się coraz gorzej. Zniżałam lot, robiłam się senna. Upadek groził śmiercią z łap tych potworów. Kiedyś byłam pewna, że zmiennokształtnych duchów nie da się zabić, ale teraz? Gdy śmierć zaglądała przez drzwi to przestawałam w to wierzyć. Ostatnie dni w szczególności mi to pokazały.

Znajdowałam się niewiele ponad metr nad drzewami. Zamknęłam oczy, zmęczona i obalała. Trucizna już płynęła w moich żyłach. Nie wiedziałam co pierwsze mnie zabije. Kaiju czy trutka... Uderzyłam w drzewa. Zahaczając  o kolejne gałęzie w końcu wylądowałam na ziemi w zaspie śnieżnej. Biały, mroźny puch łagodził ranę na lewym udzie. Zmiennokształtni wylądowali wokół mnie. Znużona rozejrzałam się, a wtem istoty znów przyjęły inną formę. Tym razem każdy wilczą. Nie miałam siły na walkę. Chciałam tylko spać...

Nagle na całą okolicę padł blask księżyca. Stworzenia zawyły z przerażenia  i jedno przez drugiego, zaczęły uciekać w głąb lasu. Ożywiłam się nieco, zaskoczona tym obrotem spraw. Wykorzystując ostatki sił, dźwignęłam się na przednich łapach, chcąc stąd uciec. Łeb miałam spuszczony, a oczy zamknięte. Wtem poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Spokojnie. Nie musisz już walczyć. - rozległ się ciepły, męski głos. Podniosłam wzrok na jego właściciela. 

Nade mną klęczał młody mężczyzna. Wyglądał na jakieś dwadzieścia siedem lat. Jego ciało, ubrania emanowały białą, przechodzącą w mleczną poświatą. Zdezorientowana, wróciłam do ludzkiej postaci.
- To niemożliwe... - szepnęłam wpatrując się w niego.
- Biedna... - mruknął cicho, przypatrując się moim już licznym blizną. - Jestem tu, aby wam pomóc. - dodał podczas, gdy ja zgłupiałam.
- Nam? - spytałam, nic nie rozumiejąc.
- Ciii - dotknął palcem wskazującym ust - Twoim przyjaciołom nic nie jest. Musisz odpocząć...
- Nie! - zaprotestowałam gwałtownie - Nie mogę odpoczywać! - krzyknęłam, gdy wtem przed oczyma zatańczyły mi mroczki i bezwładnie opadłam na mężczyznę, tracąc przytomność...

~*~


Rzuciłem ciało nieprzytomnego Jacka na kamienną podłogę i zacząłem nerwowo krążyć po jaskini. Rozmyślałem nad tym co powinienem teraz zrobić. Zadziałałem trochę zbyt impulsywnie, ale nie mogłem pozwolić, aby ta suka dalej mąciła w głowie Mroza. Jeśli ten idiota odzyskałby swoją dawną postać to pokrzyżowałoby to wszystkie dalsze plany. Co prawda nie miałby jeszcze wspomnień. Bez nich wciąż będzie bezsilny...

Przeczesałem włosy rękoma i ponownie się skupiłem. Poczułem miłe mrowienie, rozchodzące się falami po całym ciele, które towarzyszyło każdej przemianie. Skoro Jack już wie tak wiele to nie ma już chyba sensu ukrywać się pod tą marną postacią. Nigdy nie przepadałem za Lukiem. Był jak dla mnie zbyt miły...


-------------
Od Autorki: No witajcie moi mili :D Jak tam po mikołajkach? Dostaliście to co chcieliście? Ja w sumie nie do końca, ale kasa na mangi też się liczy, prawda? Zresztą tegoroczne mikołajki to już przeszłość.
Ogólnie chciałam Was przeprosić, że tak zwlekam z dodawaniem kolejnych rozdziałów, ale po prostu ostatnio mam coraz mniej czasu :C 
Jednak z uwagi na zbliżające się święta wymyśliłam, że od tego tygodnia do końca roku w każdą sobotę będę publikować kolejne rozdziały. Do tego czeka Was One-Shot z okazji sylwestra oraz zległy One-Shot Halloweenowy. Cieszycie się? Choć trochę...? Mam nadzieję ^^
Tak więc to by było chyba na tyle. Przynajmniej dziś ;) 

Do następnego! :3

18 listopada 2014

Rozdział XXIII Fałszywy przyjaciel

Lepszej pogody już być nie mogło. Stałem nieruchomo pośrodku wioski. Śnieg od dawna już nie sypał, a słońce grzało. Co prawda upału nie było, ale piętnaście stopni dawało wystarczająco dużo ciepła. Rozłożyłem ręce i głęboko odetchnąłem czystym powietrzem.


- Jack!- Usłyszałem za sobą głos mojej siostry.
- Co tam Emma? - spytałem, odwracając się w jej stronę i w tym momencie oberwałem śnieżką. Postąpiłem parę kroków do tyłu i potykając się o własne nogi, upadłem na ziemię. Pokręciłem głową i starłem z twarzy resztki śniegu. - Dzięki - mruknąłem niezadowolony, spoglądając na młodą.
- Bawimy się w chowanego! - zawołała entuzjastycznie, nie zważając na mnie. Zawsze zastanawiało mnie skąd ona miała tyle energii w sobie.
- Zgoda - odparłem, zaczynając się śmiać. W sumie nawet nie wiedziałem czemu. Wstałem, otrzepałem ubrania, a dziewczynka pociągnęła mnie w stronę najbliższego drzewa czyli ogromnego dębu.
- Zakryj oczy i nie waż się podglądać! - poleciła mi Emma, grożąc palcem. W jej wykonaniu wyglądało to komicznie. Przytaknąłem, po czym oparłem się o drzewo, wykonując polecenia siostry. Nim zacząłem liczyć, usłyszałem jej pośpieszne kroki. Na moją twarz wkradł się delikatny uśmiech.
- Trzy, dwa, jeden... szukam! - zawołałem na tyle głośno, aby mieć pewność, że młoda mnie usłyszy. Odsunąłem się od dębu i uważnie rozejrzałem się wokół. Szybko mą uwagę przykuł rąbek spódnicy, wystający zza jednego z domów. Byłem pewny do kogo on należy. Znów uśmiechnąłem się pod nosem, jednak chciałem się jeszcze nieco podroczyć z Emmą. Nie byłbym sobą, gdybym tak nie zrobił.
- Ciekawe gdzie schowała się moja ukochana i najmądrzejsza na świecie siostra! - zawołałem, postępując krok naprzód.
- Hej Jackie!
Wzdrygnąłem się nagle, słysząc znienawidzone przeze mnie przezwisko, które było zdrobnieniem mojego imienia.
- Tak...? - odwróciłem się na pięcie, próbując zachować spokój. Przed sobą ujrzałem rodzeństwo. Blondwłosa Silla oraz Kay, jej brat o ciemnobrązowych włosach.
- Pobawisz się z nami? - zagadnęli jednocześnie. Niezbyt podobał mi się ten pomysł. Chciałem szybko znaleźć siostrę, a później niepostrzeżenie gdzieś się wymknąć. Trochę to dziwne. Pamiętałem, że nigdy nie unikałem towarzystwa, a teraz...? Moja podświadomość nakazywała mi pobyć w samotności. Zupełnie jakbym wcześniej żył sam, ale to przecież nie miało sensu.
Wtem w głowie zaświtał mi pewien pomysł.
- Słuchajcie mnie uważnie - mruknąłem i kucnąłem tak, aby zrównać się wzrokiem z rodzeństwem - Pobawię się z wami, jeśli tylko znajdziecie Emme. - zaproponowałem. Kay i Silla wyraźnie ucieszyło się z tego, a ja byłem pewny, że kto jak kto, ale oni na pewno szybko nie znajdą mojej siostry. Podekscytowani pobiegli w zupełnie innym kierunku niż schowała się młoda.
W tym momencie skorzystałem z okazji i wymknąłem się z wioski, biegnąc w głąb lasu. Moje nogi jakby miały własny rozum, skierowały mnie nad mały staw. Od razu się domyśliłem. To było miejsce, w którym doszło do wypadku. Szczerze mówiąc to nie miałem pojęcia czemu właśnie tu trafiłem. Pokręciłem głową. Podszedłem do krawędzi brzegu, schyliłem się i dotknąłem tafli lodu. Coś się tu nie zgadzało. Skoro niedawno, bo kilka dni temu, o mały włos się tu nie zabiłem to czemu nie żadnych śladów? Lód był gładki.
- Nie... - mruknąłem i złapałem się za głowę. Nagły ból przeszył moje ciało. Upadłem na ziemie i wtem przeniosłem się jakby w inne miejsce, chociaż... nie. Miałem wrażenie, że oderwałem się od swego ciała. Była noc. Ujrzałem tego samego chłopaka co kiedyś w wizji... 

Był podobny do mnie, ale miał białe włosy i niebieskie oczy. Wszystko zaczęło się od pękającego lodu. Nastolatek wyłonił się z dokładnie tego jeziora, przed którym chwilę temu stałem. Poznałem go po okolicy. Chłopak był wystraszony i nie wiedział co się dzieje, ale gdy spojrzał na księżyc... uspokoił się. Czułem to samo co on. Energia płynąca ze srebrnej tarczy wypełniała nasze ciała. Napełniała ona nadzieją i pełnią życia.
- Czy to ja...? - wyjąkałem, powróciwszy nagle do pełnej świadomości. Leżałem na ziemi, na plecach. Poruszyłem delikatnie rękoma, aby mieć absolutną pewność, że nadal żyję.
- Nie wiem czy dobrze zgaduję, ale sądząc po twojej reakcji i miejscu, - odezwał się czyjś głos - wnioskuję, że tak, to byłeś ty dodała i w tym momencie nad moją głową ujrzałem czarny, koci łeb z zielonymi oczami. Ja je znałem...
- Ann? - zdziwiłem się - Co ty tu robisz?
Kocica przeskoczyła nad moją głową, lądując na moim brzuchu, po czym odwróciła się i usiadła.
- A któż inny wciąż przejmuje się twoim życiem? - odparła pytaniem na pytanie - Jestem tu po to co wcześniej. - wytłumaczyła krótko.
- Ale jakim cudem jesteś kotem? - zapytałem, wyciągając dłoń w jej kierunku, lecz szybko ją cofnąłem i podparłem się na rękach.
- Zapamiętaj to wreszcie - prychnęła - Jestem zmiennokształtnym duchem. Choć w sumie to teraz nieważne. Koniecznie musisz iść ze mną. - dodała.
- Dokąd? - spojrzałem na nią zaciekawiony.
- Byle dalej... - odparła, odwracając łeb - To chyba nie będzie trudne, prawda? Skoro już chyba rozumiesz, że Luke nie jest tym za kogo się podaje...
- Zorientowałem się już... - przyznałem nieco zły - Widziałem to wspomnienie... Teraz już wiem, że to co widziałem wcześniej nie było tylko zwykłymi wizjami tylko cząstkami mnie. - wyszeptałem .
- Robi się coraz ciekawiej... - mruknęła Ann, po czym zeskoczyła z mojego brzucha i przybrała ludzką postać. Tą, którą najlepiej zapamiętałem. Wyciągnęła ku mnie rękę i pomogła wstać. - Zabierajmy się stąd. Póki jeszcze...
- Proszę, proszę... - przerwał dziewczynie pewien złowieszczy głos. Odwróciłem się gwałtownie. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
- Luke... - wyszeptałem przez zaciśnięte zęby.
- Taka ładna i taka naiwna - wyszeptał przyjacielsko choć czułem od niego coś złego.
- Kim ty do cholery jesteś! - syknęła Ann.
- Przyjacielem - odparł blondyn - Trafiłaś w dziesiątkę, gdy stwierdziłaś, że nie jesteśmy ludźmi.
- To w takim razie kim jesteście. - spytała niepewnie zielonooka. Luke spojrzał na nią znudzony.
- To nie istotne - wzruszył ramionami - Zresztą nie różnimy się od siebie, aż tak bardzo. - westchnął i wtem czerwonooki wyciągnął przed siebie prawą rękę i pstryknął palcami. Zewsząd dobyły się różnorakie wycia dzikich zwierząt. Ciarki przyszły mi po plecach, gdy tylko wyobraziłem sobie jak przerażające istoty czekają w tym lesie. Nagle stworzenia wyłoniły się, ze swych kryjówek. Wilki, dziki, a nawet kilka ogromnych gadów. Wszystkie te szczerzyły ostre kły, czekając na sygnał Luka, który wyraźnie je kontrolował.
- Co to ma znaczyć! - warknęła Ann.
- Za dużo wiesz... - mruknął blondyn i wtem jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie - Zabić ją! - ryknął, a ja przeraziłem się.
- Co ty chcesz...! - krzyknąłem, ale nim zdążyłem cokolwiek zrobić, blondyn zakrył mi usta. Nie wiedziałem jakim cudem tak szybko znalazł się koło mnie.
- Spokojnie Jack - szepnął mi do ucha - To już nas nie dotyczy. - dodał, po czym zadał mi cios w okolice szyi.


Za nim straciłem przytomność, ujrzałem jak dzikie zwierzęta szarżują na Ann. Jeśli ona zginie to będzie moja wina...!


--------------

Od Autorki: Żyję, ja jeszcze żyję. Agey zaraz by mnie zabiła za to, że tak bardzo zwlekałam z dodaniem rozdziału i one- shota, którego jutro zobaczycie. Jak dobrze być chorym ^^ Tak, prawdopodobnie do końca tego tygodnia siedzę w domciu. To są dopiero uroki przeziębienia xD
Przepraszam z góry za ewentualne błędy, literówki, powtórzenia. Tekst nie przeszedł jeszcze korekty ^^'
Więc rozdział już jest, one-shot pojawi się jutro, a 25 listopada kolejny chapter ^^
Pisząc ten miałam coraz większą ochotę, aby zilustrować moją historię. Chcielibyście coś takiego? W sumie jeszcze nigdy nie rysowałam komiksu, a mój styl nawiązuje nieco do mangi i anime tak więc pewnie nie wszystkim by to przypasowało... Nie wiem, zastanowię się jeszcze nad tym.
To chyba na tyle. Wracam do czytania Donten ni Warau. Obejrzał dziś kolejne odcinki anime i stanowczo nie mówię śmierci Tenki ;_; Dlatego wolę poczytać mangę, bo tam jest już więcej optymizmu ^^
P.S. Czy wiecie, że na szablonie znajduje się pewien chłopak o imieniu Aoba z anime DRAMAtical Murder z gatunku yaoi? Przyznam szczerze, że nie wiedziałam o tym, dopóki nie postanowiłam przyjrzeć się temu anime ^^

Do nastepnego! :3

29 października 2014

Rozdział XXII Obserwacja

- Cholera! - zaklęłam, spoglądając w dół. Było już tak blisko... Jack zaczynał mi wierzyć. Że też ci ludzie musieli się wtrącić! Szlag! I jeszcze ten blondas... Kiedy tylko się pojawił, instynktownie poczułam w nim coś niepokojącego. W dodatku wyglądało na to, że znał Mroza. Pytanie tylko czemu. Jack z zasady nie ufał obcym. Już do mnie i Agey podchodził z dystansem. Miałam jeszcze wrażenie, że to właśnie ten czerwonooki... jak on miał? A, Luke. Miałam wrażenie, że to właśnie on jest odpowiedzialny za tę całą szopkę z Burgess.


Zacisnęłam mocno zęby i ponownie okrążyłam okolicę, dokładnie ją penetrując. Szukałam przyjaciół. Niemalże od razu ich dostrzegłam, lecz byłam tym zaskoczona. Oboje znajdowali się w tym samym miejscu. Myślałam, że jeszcze szukali. Natychmiast zniżyłam lot i zgrabnie wylądowałam przed Agey i Sorrowem. I choć przybrałam ludzką postać to i tak zostawiłam ponownie smocze skrzydła. Wolałam nie dać się znów zaskoczyć.
- Macie coś? - spytałam na wstępie, wiedząc jaką uzyskam odpowiedź. Bestia popatrzyła na mnie, po czym położyła się na ziemi, by zdobyć się na odpowiedź.
- Wszystko widzieliśmy.
Uniosłam jedną brew do góry. Nie tego się spodziewałam. Spojrzałam wymownie na Agey, na co ona przewróciła tylko oczami.
- Nie do końca wszystko. - odparła - Dokładnie od momentu jak ci ludzie przeszkodzili.
- Serio? - spytałam z niedowierzaniem - Tak szybko wam się znudziło?
Przyjaciele spojrzeli po sobie.
- To nie tak... - zaczął niepewnie Sorrow.
- Właśnie - dodała Agey - Po jakimś czasie stwierdziliśmy po prostu, że to nie ma sensu i wróciliśmy do punktu wyjścia. Później ten gad usłyszał rozmowę pomiędzy tobą, a Jackiem i postanowiliśmy to sprawdzić. Resztę już znasz.
- Świetnie - mruknęłam zła. Ich rozumowanie czasem mnie dobijało. Co z tego, że świat wariuje...
- Jeszcze jedna rzecz mnie tylko zastanawia... Czemu ci ludzie w ogóle cię widzieli? - odezwała się nagle czarnowłosa. Zamrugałam nieco zaskoczona, a z moich ust dobyło się bezdźwięczne „co”. Pokręciłam głową.
- Nie mam bladego pojęcia. - odparłam.
- Czyli mamy kolejny problem? - spytał smok.
- Na to wygląda - odparłam, zdając sobie sprawę z tego co wydarzyło się kilkanaście minut temu.
- Do tego trzeba wymyśleć sposób na zabranie Jacka... - mruknęła Agey - Ci ludzie byli jacyś dziwni...
- A w szczególności ten blondyn - dodałam, gdy wtem w mojej głowie pojawił się pewien dość szalony pomysł. - Jeśli nie mogliśmy do tej pory zabrać Jacka po dobroci to można go zwyczajnie...
- Porwać? - dokończył za mnie smok, zupełnie jakby czytał w moich myślach. Jeszcze gdyby tego było mało, powiedział to z takim entuzjazmem, że zaczęłam się bać o to, jakie są jego intencje wobec Jacka...
- Serio? - zaciekawiła się Agey. Miałam wrażenie, iż nie mogła uwierzyć w to co wymyśliłam. Kiwnęłam głową na potwierdzenie.
- Jednak póki co, powinnyśmy trochę poobserwować okolicę, dowiedzieć się czegoś o tych ludziach i tym blondasie. - zaproponowałam.
- Niby jak ty to sobie wyobrażasz? - spytała Agey - Skoro mogą nas zobaczyć...?
- Prosta odpowiedź - mruknął Sorrow, znów jakby czytając mi w myślach.
- Nasze zmiennokształtne moce - odparłam - Jutro, pod bezpieczną postacią, rozejrzymy się po okolicy, a w odpowiednim momencie znów porozmawiam z Jackiem. Jednak póki co musimy nieco odpocząć, chociażby z dwie godzinki.
- Nie zapomniałaś o czymś? - spytał smok, podnosząc łeb z ziemi - Ja nie mam mocy.
- Ty zostaniesz na czatach - odparłam prędko i spojrzałam znacząco na Agey.
- W porządku - powiedziała niechętnie czarnowłosa.


Wszystko zapowiadało się całkiem obiecująco. Żałowałam tylko, że przez tego blondasa wszystko musiało się przedłużyć. Czerwone ślepia Luke’a nieco mnie przerażały, zdawały się mnie świdrować. Nie wierzyłam, aby mógł być zwykłym człowiekiem. Ludzie inaczej by zareagowali na taką istotę jak ja. Niestety nie przychodzi mi do głowy żadne stworzenie jakim mógł by być. Do tego ci mieszkańcy... Oni też nie mogli być normalni. O ile to w ogóle byli ludzi, biorąc pod uwagę fakt, że mnie widzieli. Wiem jednak jedno. Zostało co najmniej dwanaście dni do pełni, dzięki której Jack odzyska swoją postać. W tym czasie może się zdarzyć absolutnie wszystko. Muszę uważać na wszystko co się dzieje, a gdy sprawa z Jackiem zostanie rozwiązana, należałoby rozprawić się z Mrokiem. Nie byłam pewna co do intencji Mrocznego Pana. No bo czemu do tej pory wysyłał tylko koszmary, nie robiąc nic innego? Jego zachowanie miało drugie dno. Czułam to. Po za tym te jego stwory z walki na walkę stawały się coraz silniejsze, a ja nie miałam pojęcia czemu.
Jeśli tylko dorwę tego padalca to przyrzekam, iż zemszczę się za ten zamach...



~*~



Obserwacja. Ta czynność stała mi się bliższa w momencie, gdy Ann zdecydowała, aby zostać przy tym sztucznym Burgess.


Przemieniona w kota, bezczelnie łaziłam po okolicy, nie przejmując się absolutnie niczym. Podsłuchiwałam ludzi i to co słyszałam upewniło mnie w stu procentach, iż nie mógł to być dom Jacka, choć w rzeczy samej był bardzo dobrze odwzorowany z wyjątkiem zachowań mieszkańców.
Co jak co, ale doskonale rozumiałam byłego strażnika. Na jego miejscu, gdybym odnalazła swój dom, już nigdy nie chciałabym go opuścić. Nie wspominając już o obcych ludziach, którzy twierdziliby, iż to zwykła pułapka. A jeśli już o obcych... Wspominałam o tym, że nie znoszę nieznajomych? Nie? No to teraz powiedziałam. Na samą myśl przebywania z nimi, miałam ochotę uciekać jak najdalej. Czemu tak ze mną jest, nie wiem. To po prostu moja wyjątkowo dziwna natura, która każe mi zachowywać się tak, a nie inaczej.
Leniwym wzrokiem rozejrzałam się po okolicy. Dostrzegłam grube poduchy, będące wyłożone za okno do wywietrzenia na parapecie. Tworzyły one wyjątkowo kuszące miejsce do spania. Mimowolnie ruszyłam w ich kierunku. Jednym susem skoczyłam na nie i zwinąwszy się w kłębek, ułożyłam się po chwili na miękkim materiale. Mlasnęłam kilkakrotnie, szykując się do snu. Krótka drzemka po praktycznie nie przespanej nocy to naprawdę coś wspaniałego. Jednakże w wszystko co dobre zawsze szybko się kończy.
Nagle usłyszałam złowrogi okrzyk, a następnie poczułam ostre szarpnięcie. Natychmiast znalazłam się na ziemi, całkowicie zdezorientowana. Tylko dlatego, że byłam kotem, spadłam na cztery łapy. Posłałam wściekłe spojrzenie kobiecie, która równie złowrogo patrzyła na mnie.
- Ja ci dam, kocurze jeden, wylegiwać się na pościeli! - rzuciła oburzona, zabrała poduchy i zamknęła okno. Mało brakowało, abym się jej odgryzła. Na szczęście w porę oprzytomniałam. Byłoby niezłe zamieszanie, gdyby okazało się, że jakieś zwierze gada... Musiałam się bardziej pilnować, aby się nie zdradzić. Ta cała sytuacja zaczynała mnie lekko wnerwiać...
„Agey!” - usłyszałam znajomy głos w głowie i szybko się rozejrzałam. Kilka metrów po mojej prawej stał czarny kot. Miał zielone, połyskujące oczy.
„Ann?” - zdziwiłam się, patrząc na przyjaciółkę - „Znudziła ci się poprzednia postać?” - zapytałam.
„Mniej więcej.” - odparła i zbliżyła się do mnie - „Masz coś?”
Pokręciłam głową.
„Wszyscy zachowują się całkiem normalnie.” - dopowiedziałam. Bez zastanowienia ruszyłyśmy na przechadzkę po wiosce. Nie minęła chwila, a napotkałyśmy Jacka i jego siostrę. Rodzeństwo... Ciekawe czy w swoim poprzednim życiu też jakieś miałam. Czasem zastanawiałam się, ile straciłam w zamian za nieśmiertelność...
„O czym myślisz?” - zagadnęła zielonooka.
„Niczym szczególnym.” - odburknęłam jej, lekko przyśpieszając. Niestety wyglądało na to, że Ann tak łatwo nie odpuści.
„Wkurza cię, że nie znasz swojej przeszłości, prawda?” - spytała, zastępując mi drogę. Moje milczenie dało jej odpowiedź.
„Nie chcę o tym gadać.” - mruknęłam, spuszczając łeb.
„W końcu odnajdziemy te cholerne wspomnienia i nareszcie wszystko będzie tak jak powinno. Pamiętasz te słowa? Wielokrotnie podnosiłaś mnie w ten sposób na duchu. Trzeba walczyć.” - lekko się uśmiechnęła.
„Jasne.” - prychnęłam, wymijając Ann - „Nigdy cię nie zrozumiem...” - dodałam, po czym wskoczyłam na drewniany parapet i pomiędzy dwoma doniczkami, ułożyłam się do snu.

Nie widziałam czy Ann została. Zresztą... to było mało istotne.


----------------
Od Autorki: Żyję! Ja wciąż jeszcze żyję, choć przez szkołę to czasem można by pomyśleć, że nie... Tak, tym razem znów szkoła i kilka sprawdzianów rozwaliło mój plan dodania rozdziałów. Nie mniej jednak teraz jest już gotowy i można go czytać! Zachęcam do komentowania :)
Ostrzegam tylko, że nie było jeszcze korekty, bo byłam zbyt zmęczona xD

Teraz przejdę do ankiet. Jednak jeszcze trwa i zachęcam do głosowania. Natomiast jeśli chodzi o drugą już zakończoną to jest co omawiać. Co prawda tylko jedna osoba w niej zagłosowała(Ageynora Willow) ale jednogłośnie zdecydowała, że na Halloween pojawi się krótki One-Shot. Opublikuję go między 20:00-23:59 dnia 31 października. Trochę już z Agey poustalałyśmy i będziecie w lekkim szoku, gdy przeczytacie go. 
Jednak dla tych co woleliby jakieś grafiki mam dobrą wiadomość. Do One-Shota dodam jeszcze kilka ilustracji, które pomogą wam zrozumieć nieco wydarzenia.

Okey, nieco się rozpisałam, ale to nic. To prawie wszystko co chciałam Wam przekazać. Na koniec zostawiłam coś, moim zdaniem, specjalnego. Chciałam wam przedstawić, może beznadziejny, szkic znajdujący się na początku mojego zeszytu, w którym zapisałam wszystkie 22 rozdziały(a to nie koniec historii!) 

(kliknij, aby powiększyć)

Tak więc, to by było na tyle. Cierpliwości w wyczekiwaniu zwariowanego One-Shota i mam nadzieję, że tym razem ktoś to skomentuje, ponieważ poprzedni, świąteczny miał zero komentarzy.

Do następnego!

Ann Varcon

10 października 2014

Rozdział XXI Pierwsze podejście

Nie miałem pojęcia, ile czasu minęło. Za dobrze się bawiłem, aby o tym myśleć. Niestety biesiada dobiegała już końca. Ognisko powoli dogasało. Ludzie zaczynali się zbierać do domów. Jednakże ja jakoś nie miałem na to ochoty...

Nagle usłyszałem  czyjeś kroki za sobą.
- Chodź do domu, Jack. - ponagliła mnie mama. Bez zastanowienia wstałem i posłusznie udałem się za nią. Chęć pozostania na zewnątrz minęła, lecz w głębi czułem, iż to byłoby dla mnie normalne. 
W drodze do domu towarzyszyła nam jeszcze moja siostra. Spojrzałem na nią i zauważyłem, że cała trzęsie się z zimna.  W sumie, też odczuwałem chłód, ale nie robiło to na mnie wrażenia. Ostrożnie zbliżyłem się do Emmy, objąłem ramieniem i przytuliłem do siebie. Mała spojrzała na mnie zaskoczona, a ja odpowiedziałem jej tylko uśmiechem.

Wtem dotarliśmy do domu. Mama spojrzała nas. Chyba zorientowała się co było na rzeczy.
- Zaraz rozpalę w kominku i zrobi się cieplej. - zapewniła, nim weszliśmy do małego budynku.
- Pomogę ci. - zaproponowałem od razu i już miałem iść po jakieś drewno, gdy matka powstrzymała mnie ręką.
- Dam radę - odparła - Lepiej zajmij się siostrą. Przypilnuj, aby na pewno poszła spać.

Kiwnąłem głową, a Emma poprowadziła mnie do naszego pokoju, który znajdował się po prawej stronie od wejścia. Pomieszczenie było malutkie. Znajdowały się w nim dwa łóżka, kilka półek oraz ogromna szafa. Na przeciwko drzwi było tylko jedno okno, lecz na tyle duże, że z pewnością dostarczało odpowiednią ilość światła w ciągu dnia.
Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, Emma wskoczyła ochoczo do łóżka i zakryła się kołdrą.
- A przebrać się, umyć zęby? - spytałem zaciekawiony, z uśmiechem na twarzy. Odpowiedziało mi udawane chrapanie. Pokręciłem głową, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Przymknąłem drzwi, odcinając dostęp światła świec i rzuciłem się na łóżko. Przez dłuższy czas gapiłem się bez celu w sufit, a ręce podłożyłem pod głowę. 

Minęło sporo czasu. Moja siostra już dawno spała, w domu zrobiło się już ciepło, a ja wciąż nie mogłem zasnąć. Zastanawiałem się czy to czasem nie z nadmiaru wrażeń z ostatnich dni. Choć w sumie w takim wypadku byłbym raczej padnięty... Przewróciłem się na prawy bok i przymknąłem powieki, lecz nic to nie dało.

Nagle usłyszałem jakieś stukanie w szybę. Niemalże podskoczyłem z wrażenia. Natychmiast wyskoczyłem z łóżka i instynktownie złapałem drewnianą laskę. Podszedłem na palcach do okna i wyjrzałem na zewnątrz. Jednakże nikogo nie zauważyłem. Szybko rozejrzałem się po pokoju, ale w nim byłem tylko ja i Emma. Pokręciłem głową i spojrzałem na laskę.
- Co jest? - szepnąłem z niedowierzaniem. Byłem pewny, że nie było jej tu wcześniej. Zacisnąłem zęby i rzuciłem kij na swoje łóżko. 
Postanowiłem wyjść na zewnątrz. Dzięki zimowej kurtce od Ann, nie musiałem aż tak bardzo marznąć. Ostrożnie wymknąłem się z pokoju, a następnie domu. Ukryty w mroku, przemknąłem się obok podpitych mężczyzn. W kilka minut znalazłem się na skraju wioski. Czułem narastający we mnie niepokój. Po tych wszystkich dziwnych rzeczach, nie wiedziałem czego miałbym się teraz spodziewać, ale podejrzewałem gdzie szukać. Wtem gwałtownie stanąłem, nasłuchując uważnie.
Usłyszałem za sobą szelest, a chwilę później poczułem jak coś owija się wokół mojej nogi. Serce podskoczyło mi do gardła. Byłem zbyt przerażony, aby się ruszyć. Chciałem krzyknąć, ale nim to zrobiłem to coś zasłoniło mi usta. Było zimne i obślizgłe. Wtem stworzenie pociągnęło mnie ostro do tyłu. Upadłem na śnieg. Wiłem się i szarpałem. Chciałem za wszelką cenę uciec z tego morderczego uścisku, lecz na nic zdały się moje próby. To coś nie odpuszczało, a nawet wręcz przeciwnie. Ścisnęło mnie jeszcze mocniej i zaczęło ciągnąć w głąb lasu.
„Już po mnie!” - przemknęło mi przez głowę. Bałem się, że to już koniec, ale nagle tajemnicza istota puściła mnie. Przewróciłem się na bok i zacząłem kaszleć. Rozejrzałem się dookoła, ale to co stało naprzeciwko mnie od razu zwróciło mą uwagę. Widziałem połyskujące, zielone ślepia i delikatne zarysy twarzy.
- Kim jesteś...? - spytałem drżącym głosem. Moja pewność siebie zniknęła przed nieznanym. 

Nagle znikąd pojawiła się zielonkawa mgiełka. Zaskoczony tym, odskoczyłem do tyłu. Jednak mgła zniknęła po krótkiej chwili, lecz oczy wciąż wyraźnie widziałem. Nie świeciły już one jednak tak bardzo.
- Nie poznajesz mnie, Jack? - spytała istota, a serce znów podeszło mi do gardła. Ten głos... Przecież ja go znałem...
- Ann? - spytałem niepewnie, stając na równych nogach. Dziewczyna zrobiła parę kroków do przodu. Teraz dokładnie ją widziałem. Wyglądała tak jak zawsze z tą różnicą, że za sobą na plecach miała parę ogromnych, smoczych skrzydeł. Były podobne do tych co miał Sorrow. Do tego miała jeszcze długi ogon.
- Czyli mnie poznajesz... - szepnęła wyraźnie ucieszona.
- Czego ode mnie chcesz?! - warknąłem, lekko się cofając.
- Musisz mi zaufać i pójść ze mną. - odparła spokojnie - Twoje wspomnienia... Należy ci je przywrócić i to jak najszybciej. - dodała.
- Kłamiesz! - syknąłem ostro - Nie bredź mi tu o jakiś wspomnieniach. Tam jest mój dom! - krzyknąłem wskazując na wioskę. 

Wtem ujrzałem smutek w jej oczach i zawahałem się, nic nie rozumiejąc.
- Wiedziałam, że tak będzie. - mruknęła jakby rozkojarzona - Jack, to co tam widziałeś to najprawdopodobniej złudzenie. Nie wiem kto za tym stoi, ale nie możesz temu ufać.
- Czyli twierdzisz, że mój dom, rodzina... to zwyczajna iluzja?! - warknąłem poirytowany, nie mogąc uwierzyć w słowa Ann.
- Zrozum, twoja rodzina nie żyje od przeszło trzystu lat! Ostatni dzień, który spędziłeś jako normalny chłopak zakończył się dla ciebie tragicznie! - krzyknęła. Najwyraźniej straciła już cierpliwość -Uratowałeś siostrę, po czym sam wpadłeś do wody i utopiłeś się! Później Duch Księżyca dał ci nowe życie. Wiedział, że na nie zasługujesz. Powołał cię tak samo jak mnie! - Położyła rękę na piersi - Ze mną było podobnie, jednak nadal nie wiem jak zginęłam, a także nie pamiętam swojej rodziny! Chociaż żyję już ponad czterysta lat, nadal nie wiem kim byłam i co spowodowało, iż Księżyc mnie uratował od zapomnienia i dał nowe życie! Wiem tylko, że chce się tego dowiedzieć, a także pomóc tobie. Zaufaj mi wreszcie, idioto!

Zamurowało mnie, stałem przed nią, nie mogąc się ruszyć. Dyszała, trzęsła się. Wyrzuciła z siebie to, co nie dawało jej spokoju. Spuściła też głowę i widziałem jak po jej policzkach spływały łzy. Nie wiedziałem co powinienem zrobić. Zrobiło mi się jej żal. Ona starała się mi pomagać, a ja to na każdym kroku odrzucałem.
- Słuchaj... - zacząłem niepewnie - Ja nie chciałem nic złego... Po prostu moja rodzina, przyjaciele... Miałbym to wszystko teraz stracić?
- To nie jest prawdziwe - szepnęła Ann i powoli do mnie podeszła - Myślę, że to rodzaj pułapki. Musimy się stąd zabierać...

- Zostaw go, demonie! - warknął znajomy mi głos. Wokół nas zapłonęły pochodnie. Ludzie z wioski krzyczeli. Nie rozumiałem tylko co.
- Luke! - zaprotestowałem, ale przyjaciel mnie zignorował.
- Odejdź stąd natychmiast, demonie! - powtórzył blondyn i zamachnął się pochodnią w stronę dziewczyny. Spojrzałem na nią. W jej oczach widziałem mieszankę strachu i wściekłości.
- Luke! - zawołałem - Ona nic nie zrobiła...
- Odsuń się, Jack - przerwał mi czerwonooki - Musiała cię omotać. My się tym zajmiemy!

Wtedy zdałem sobie sprawę z tego jak głupi byłem. Przez mój opór naraziłem Ann na niebezpieczeństwo. Teraz było już za późno, abym cokolwiek mógł zrobić. Mogłem tylko patrzeć.

Nagle dziewczyna odwróciła się i zaczęła biec. Nim zagłębiła się w las, przeobraziła się w smoka i wzniosła w powietrze tak szybko jak tylko potrafiła. Zacisnąłem dłonie w pięści. Wtem, gdy Ann już zniknęła, Luke pociągnął mnie za sobą.
- Ej, nic ci nie zrobiła? - spytał blondyn.

- Nie - odparłem cicho. Nie wiedziałem już, czy mogę zaufać mojemu przyjacielowi. O ile w ogóle to był on... 


------------
Od Autorki: Jak widać, powracam :D Rozdział może krótki, ale moim zdaniem na rozpoczęcie po tak długiej przerwie powinien wystarczyć. Następny będzie dłuższy. Przyrzekam!
Jak zwykle też, czekam na Wasze komentarze. O ile oczywiście ktoś tu jeszcze jest...
Nevermind... A tak w ogóle to czy któryś z czytelników był może na MFGiK w Łodzi? Jak się domyślacie, znów można było mnie tam spotkać. Paradowałam po festiwalu w cosplayu Yato z anime Noragami(fioletowe włosy, katana u boku :P ) Ciekawe czyt ktoś z Was mnie widział... xD

Następny rozdział pojawi się zgodnie z rozkładem już 25 października ;D

EDIT: Prawie bym zapomniała! Miałam wam zaprezentować mapkę obrazującą miejsca wydarzeń z opowiadania. Tak więc oto ona:

(kliknij, aby powiększyć)

W miarę jak będę dodawać kolejne rozdziały, mapka będzie aktualizowana w specjalnej dla niej zakładce "Mapy". Nieuniknione, że nie będzie to jedyna mapa. Jednakże wszystkiego dowiecie się przy kolejnych rozdziałach ;)


Do następnego :3

26 września 2014

1-sze Urodziny Bloga

No i w końcu nadszedł ten dzień. Zakazane Wspomnienia oficjalnie doczekały się swoich pierwszych urodzin! 

Jestem ogromnie dumna z tego powodu. Szczególnie z faktu, że przez ten czas nie byłam tu sama. Wy, czytelnicy wspieraliście mnie w trudnych momentach, pomagaliście poprawiać błędy i docenialiście to co robię. I choć wiem, że przez ostatni czas nie byłam w stanie nic opublikować to mam nadzieję, że wybaczycie mi i pozostaniecie ze mną jeszcze przez długi czas :) 

Jutro, jeśli nic mi nie przeszkodzi, opublikuję XXI rozdział.  Musicie mi wybaczyć opóźnienia, ale druga liceum to już nie jest zabawa. To poważny czas, który muszę rozsądnie wykorzystać. W końcu za półtora roku czeka mnie matura. Na razie męczę się z różnorodnymi rozszerzeniami. 

W tym momencie chciałabym też Was poinformować o kilku istotnych zmianach w publikowaniu kolejnych rozdziałów. Otóż zdecydowałam, że w czasie roku szkolnego, najlepszym rozwiązaniem będą stałe dni publikacji. Tak więc od teraz kolejne rozdziały będą pojawiać się 10 i 25 dnia każdego miesiąca. Mam nadzieję, że ułatwi to życie wam i mnie samej :)

Jeszcze raz dziękuję Wam za ten cały rok! :3



Ann Varcon

11 sierpnia 2014

Rozdział XX Nowy plan

Smok kiwnął nieznacznie głową, po czym rozłożył skrzydła i gwałtownie wzniósł się w powietrze. Razem z Agey długo nie zwlekałyśmy. Niemal jednocześnie zmieniłyśmy swoje postacie. Czarnowłosa wybrała jastrzębia, drapieżnego ptaka. Natomiast ja zadowoliłam się swoją ulubioną smoczą postacią.
Gdy tylko wzbiłam się w powietrze, a nagły szum powietrza dotarł do moich uszu, poczułam dziwny spadek siły. Jednakże nie przejęłam się tym. Teraz nie mogłam już zawieść i dać się czymkolwiek zaskoczyć. Odnalezienie Jacka to chwilowo moje najważniejsze zadanie. Miałam dziwne wrażenie, że chłopak zdążył już wpakować się w nowe kłopoty.
- Więc dokąd tak właściwie lecimy? - spytałam. Smok zgodził się co prawda zaprowadzić nas na miejsce, lecz nie raczył wytłumaczyć gdzie dokładnie.
- Okolice Burgess - odrzekł ponuro Sorrow.
- W sumie blisko - mruknęłam pod nosem i mocniej machnęłam skrzydłami, aby zrównać się z przyjacielem.
- Użyjmy mocy - zaproponowała nagle Agey. Popatrzyłam na nią zdziwiona.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? - spytałam, mrużąc oczy - Po tym wszystkim nasze siły zostały mocno ograniczone...
- Ty może tak, ale ja… Ja wciąż mam energię - uśmiechnęła się tajemniczo, aż ciarki przeszły po moich plecach. Dziewczyna potrafiła być mroczna, ale teraz emanowała dziwną energią. Maleńki, czerwony kryształek zawieszony na brązowym sznurku na szyi czarnowłosej, rozbłysł delikatnie. Agey zatrzymała się gwałtownie. Razem z Sorrowem zrobiliśmy to samo, patrząc na nią nieprzerwanie. Zamknęła oczy, a na około niej pojawiła się czerwona aura, która z każdą chwilą stawała się coraz większa, aż w końcu pochłonęła mnie i smoka.
Wiedziałam co zaraz nastąpi. Niestety, ale większości właściwości mocy pozostawała mi nieznana. To zabawne, ale tak naprawdę znałam tylko dwie. Pierwsza to oczywiście możliwość zmiany postaci, drugą  było przenoszenie się na niewielkie odległości w krótkim czasie. Z tego co się orientowałam to Jack przemieszczał się w podobny sposób… Zresztą to teraz nie ważne. Gdy odnajdę tego idiotę i na spokojnie wszystko mu wyjaśnię to w końcu zrozumie oraz zaufa. Później należałoby zaprowadzić go do Benneta.
Jeśli Jack miałby sobie cokolwiek, kogokolwiek przypomnieć to z pewnością byłby to właśnie Jamie.

~*~


Wszystko idzie zgodnie z planem. Jack uwierzył. Już niedługo… Już niedługo będę mógł się go pozbyć. Zniszczyć za wszystko… Tak. Zemsta będzie słodka. Słodka od przelanej krwi…


~*~


Panował gwar. Z okazji mojego powrotu postanowiono urządzić ucztę. Wszyscy śmiali się, rozmawiali o różnych rzeczach…
Siedziałem przy długim, drewnianym stole tuż obok Luka. Patrzyłem z niedowierzaniem na wszystko co działo się wokół mnie. Wiem, powtarzam się już, ale to naprawdę niesamowite.
- Masz ochotę na trochę dziczyzny? - Luke wyrwał mnie z zamyślenia.
- Pewnie! - kiwnąłem ochoczo głową, na myśl o jedzeniu.
- Zaraz wracam - Mój przyjaciel uśmiechnął się, po czym wstał, aby udać się po porcję mięsa. Odprowadziłem go wzrokiem, a następnie spojrzałem na siostrę.
- Smakuje ci? - spytałem.
- Jeszcze jak! - odpowiedziała, wypluwając kawałki jedzenia.
- Nie mówi się z pełną buzią, wiesz?- skarciłem ją, lecz wciąż się uśmiechałem.
- Oj tam! - zawołała uradowana, szczerząc się - To najlepsza ryba jaką w życiu jadłam!
- Pewnie dlatego, że świeża i dobrze przyrządzona - mrugnąłem do niej - A po za tym nie ma tu złego jedzenia - Wyciągnąłem rękę i rozczochrałem jej włosy.
- Hej! - zaprotestowała, starając się odepchnąć moją rękę - Przestań!
- Spokojnie, już nie będę - zapewniłem ją - Lepiej skończ jeść.
Mała ochoczo zabrała się z powrotem do jedzenia. Spojrzałem w górę. Nie było żadnych chmur. Gwiazdy… było ich nieskończenie wiele. Nagle coś zwróciło moją uwagę. Wytężyłem wzrok. Dostrzegłem niewielki czerwony rozbłysk, a następnie dziwne cienie przyszyły nocne niebo. Starałem się wymyślić coś sensownego, co mogłoby to wytłumaczyć…
- Trzymaj - Luke wyrwał mnie z zamyślenia, podając mi talerz z mięsem - Najlepsze kawałki jakie udało mi się dorwać.
- Dzięki - odparłem i od razu wziąłem się do jedzenia. Byłem strasznie głodny. Jakby tak pomyśleć to nie jadłem praktycznie nic od momentu, gdy opuściłem biegun. Po prostu po tym wszystkim co przeszedłem, mój żołądek przestał przyjmować czymś tak błahym jak pokarm.
Wbiłem kły w mięso i stanowczo wyrwałem pierwszy kęs.


~*~


- Nie, nie, nie! - krzyknęłam nim uderzyłam w konar i z łomotem spadłam na ziemię - Cholera! - zaklęłam, podnosząc się na równe łapy.  Teraz już wiem co czuł Sorrow za każdym razem, gdy używając mocy przenoszę nas obojga w inne miejsce. Ktoś kto nie używa tej mocy w danym momencie zostaje całkowicie zdezorientowany. Nie miałam pojęcia jakim cudem smok potrafił zachować równowagę i nie spaść na ziemię tak jak ja przed chwilą.
- Żyjesz? - dobiegł mnie głos Agey.
- Tak mi się zdaje… - odparłam w ciemność. Jedynym co dostrzegałam były czerwone oczy mojej przyjaciółki, które połyskiwały w mroku.
- Jesteśmy w okolicach Burgess, tak? - spytała czarnowłosa.
- Taką mam nadzieję... - odparłam - Jeśli wylądowaliśmy blisko miejsca walki z koszmarami to znajdujemy się kilkanaście kilometrów na zachód od przedmieścia miasta.
- Mamy ogromny kawał terenu do przeszukania - stwierdził smok - Proponuję się rozdzielić i wtedy spróbować znaleźć Jacka.
Przytaknęłam, układając jednocześnie w głowie plan działania. Żadne z nas nie miało do końca pojęcia, gdzie były strażnik mógłby się znajdować.
- Zrobimy tak - przerwałam ciągnącą się od dłuższego czasu ciszę - Agey, ty wyruszysz na południe, a Sorrow na północ. Natomiast ja wybiorę się na wschód.
- Bądźmy w ciągłym kontakcie telepatycznym - dodała czarnowłosa - Nie wiemy co zaplanował Mrok.
- Ruszajmy - zarządziłam, po czym każde z nas wyruszyło we wskazanym wcześniej kierunku. Dla swojej wygody nie zmieniłam jeszcze postaci. W niej mogłam szybko i skutecznie przeszukiwać okolice.
Uważnie się rozglądając, biegłam na wschód w kierunku miasta. Pomimo ciągłego spadku sił nie mogłam się zatrzymać. Zaciskałam coraz mocniej zęby i nie dawałam za wygraną, choć ciało wyraźnie się mi sprzeciwiało. Wtem zatrzymałam się. Mój czuły słuch coś wychwycił. Jakiś gwar, ale… To nie miało sensu. Biegłam zbyt krótko, aby znaleźć się blisko miasta. Instynkt podpowiadał mi, że należy sprawdzić te hałasy. Szybko skierowałam się w jego stronę, lecz tym razem biegłam nieco wolniej. Jeśli byli tam ludzie to sprawy lekko się skomplikowały. Co prawda istniały nikłe szanse na to by ludzie zdołali mnie zobaczyć, ale ostrożności nigdy za wiele. W końcu Jamiemu się udało…
W końcu dostrzegłam blask ognisk. To musiała być jakaś wioska, biorąc pod uwagę kilka niewielkich, drewnianych budynków. Momentalnie zatrzymałam się tuż przed ich granicą.
- No proszę… - szepnęłam zaintrygowana. To miejsce coś mi przypominało, coś mi bliskiego, lecz nie byłam w stanie skojarzyć faktów. Wokół ognisk trwała biesiada. Sporo ludzi, w większości dorosłych. Przy największym ze stołów dostrzegłam go - Jack… - mruknęłam pod nosem. Chłopak wyglądał jakby naprawdę odzyskał to czego najbardziej w życiu pragnął… Był wśród swoich, a bynajmniej tak mu się zdawało, ponieważ jego prawdziwa rodzina tak naprawdę już nie żyła i to od kilkuset lat… Współczułam chłopakowi. Zagubiony w świecie, którego nie rozumie.
Nagle podszedł do niego jakiś blond włosy nastolatek i zaczęli rozmawiać. Wyglądało na to, że dobrze się znają.
„Cholera!” - zaklęłam w myślach. Nie mogłam jak gdyby nigdy nic tam pójść… Musiałam zaczekać na odpowiedni moment, a póki co pozwolę Jackowi nacieszyć się tym co kochał najbardziej…


--------------------
Od Autorki: No więc na wstępie… Tak, przeliczyłam się z za szybkim opublikowaniem nowego rozdziału. Za mało czasu, za dużo do zrobienia ;_;

A jak wam się podoba dwudziesty rozdział? Mam nadzieję, że zrobił jakieś wrażenie i z tejże racji liczę na dużo komentarzy od Was ^-^
Oprócz tego miałam napisać Wam jak to z moją głową… Na całe szczęście nic sobie nie zrobiłam i nadal mogę jeździć. To była dla mnie wielka ulga!

A teraz przedostatnia na dziś informacja. Muszę się tym razem streścić. Pamiętacie z pewnością jak pod ostatnim postem pisałam o pewnych projektach, prawda? Z dumą mogę ogłosić, iż jeden z nich został zakończony! Jego wynikiem jest ta poniżej figurka Nocnej Furii z filmu pt. „ Jak wytresować smoka?” Jestem z niej naprawdę dumna. Po za tym coś takiego robiłam po raz pierwszy w życiu. Było to dla mnie niezłe wyzwanie.



(kliknij, aby powiększyć)


Już niedługo, dokładniejsze zdjęcia figurki znajdziecie na moim dA! (anke5.deviantart.com) =^-^=

Natomiast następną figurką, jaką prawdopodobnie wykonam, będzie Koszmar Ponocnik imieniem Hakokieł ;)

Na koniec jeszcze podam wam przybliżoną datę publikacji kolejnego rozdziału. Jeśli nic mi nie przeszkodzi, będzie to 20 sierpnia.


Do następnego! ;*